[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo o tę brakującą teczkę w sprawie salwadorskich goryli, z którą w ogóle nie miała do czynienia.Albo też najzwyczajniej o to, że Joe, mówiąc wprost, jej nie ufał.Ale najbardziej prawdopodobne wydaje się, że chodzi mu o Torresa.Przez ostatnie pięć lat Kate była pewna, że Torres wróci i będzie ją nękał.Żeby się na niej zemścić.A może to zwykłe protokolarne pytanie?– Tak – odpowiedziała.– Jestem pewna.Adam wbił w nią wzrok.Zebrała całą odwagę i nie opuściła oczu.Czy stchórzy za stołem konferencyjnym? Pięć sekund, dziesięć.Pół minuty milczenia.Mógł czekać przez całą wieczność.Tak zarabiał na życie.Ona też mogła czekać.To nie Torres ją prześladował.To kobieta, której nie powinno tam być.Niewinna kobieta.– Okay – powiedział w końcu.Zerknął na zegarek, napisał coś w notesie.– Przepustka na stół.Kate zdjęła z szyi smycz, zawahała się, a potem położyła ją przed nim.Adam wydarł kartkę z notesu.Wstał, obszedł stół i wyciągnął rękę.– Pojawisz się tam jutro rano o dziewiątej.Kate spojrzała na kartkę.Nie dotarło do niej jeszcze, że ta faza dobiegła końca.Sprawy zazwyczaj kończą się szybciej, niż się spodziewamy.Nie dojdzie do konfrontacji.Nie dzisiaj, nie tutaj.A jeśli nie dzisiaj i nie tutaj, to kiedy? I gdzie?– Zapytasz o Evana.Kate podniosła wzrok na Adama, usiłując opanować zdumienie, że nie poruszył sprawy Torresa.– Jak długo to potrwa? – zapytała, żeby coś powiedzieć, żeby zamaskować ogromną ulgę.Ciągle mogła to spieprzyć.Nigdy nie jest za późno.– Parę dni.Nic więcej nie wiem.Musisz zarezerwować dwa pełne tygodnie, przez które będziesz pobierać normalną pensję.To nie potrwa aż tyle, ale lepiej, żebyś zarezerwowała ten czas.To, rzecz jasna, normalna procedura.– Rzecz jasna.– To wszystko.– Adam uśmiechnął się, wyciągnął rękę, tym razem do uścisku.– Nie jesteś już pracownicą Centralnej Agencji Wywiadowczej.Powodzenia, Katherine.5– Mam na imię Julia – powiedziała kobieta.– Miło mi cię poznać.– Jestem Katherine.Kate.– Usiadła na wyściełanym trzciną krzesełku kawiarni i spojrzała przez stół na nową Amerykankę, podrzuconą jej przez AWCL, co oznaczało, jak się dowiedziała, American Women’s Club of Luxembourg, do którego zresztą wstąpiła.Najwyraźniej, jeśli było się amerykańską kobietą, należało wstąpić do klubu.W Luksemburgu.– Jak ci idzie z zadomowieniem się w tym kraju? – zapytała.Zadając to pytanie – stawiane jej nieustannie przez inne kobiety – czuła się jak oszustka.Pytanie zakładało bowiem, że ona jest już zadomowiona i może służyć radą albo nawet pomocą.Kate nie była zadomowiona i nie mogła służyć ani radą, ani pomocą.– Chyba w porządku – odpowiedziała Julia.– Ale nie mam pojęcia, co się tutaj robi.Kate przytaknęła.– Wiesz, jak zabrać się do tego, co trzeba zrobić?– Nie.– Kate pokręciła głową.– Ale naprawdę wiem, co trzeba zrobić, żeby zmontować te papierowe szafy z Ikei, jestem po prostu specjalistką! Bo tutaj nie mają garderób.– Rzeczywiście! – wykrzyknęła Julia.– Masz rację.Te stare kamienice zbudowano, zanim wymyślono garderoby.– Przez ostatni miesiąc nie robiłam nic innego oprócz montowania komód i szaf.Lampy też składałam.Dlaczego elektryczność jest tutaj inna niż w Ameryce? Czy to ma sens?– W ogóle.Twój mąż ci nie pomagał? W tym montowaniu?– Niczego nie tknął palcem.Mój mąż tylko pracuje.Przez cały czas.– Mój też.Zajrzały obie do kieliszków.Przyszedł kelner i odebrał zamówienie.– No tak… – Julia zaczęła od nowa.– Jak długo już tu jesteście?– Cztery tygodnie.– To niezbyt długo.– Fakt.Co za piekło! Kate miała ochotę wstać, przeprosić i odejść, zniknąć.Był to ten aspekt życia na obczyźnie, do którego w ogóle się nie nadawała – prowadzenie pogaduszek z nieznajomymi.– Słyszałam… – zagaiła Julia – …że jesteś z Waszyngtonu.To takie ekscytujące!Coś takiego! To zupełnie bez sensu.Ale chciała spróbować.Potrzebowała nowego życia i przyjaciół, a właśnie tak się ich zdobywa: prowadząc bezsensowne pogaduszki.Tutaj wszyscy byli obcy, równi wobec siebie pod względem obcości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]