[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi restauracji się otwierają, ubrany w czarny garnitur kelner podchodzi pośpiesznie dobmw i siada za kierownicą.Niemal natychmiast otwierają się tylne drzwi i z auta wychodziwysoki ciemnowłosy mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce i dżinsach.Karakandez.Oczy policjanta omiatają ulicę, gdy się przeciąga, żeby rozprostować kości pokilkusetkilometrowej podróży na tylnej kanapie.Ephrem chciałby go dokładnie obejrzeć,zapamiętać wzrost i wagę, sprawdzić, jak chodzi oraz jak się nosi – wyszukać widoczne słabościswojego przeciwnika.Jest na to jednak zbyt mądry.Opuszcza oczy, skupia wzrok naradioodbiorniku i zaczyna majstrować przy potencjometrze.Przez otwarte okno swojego autasłyszy, że pozostali kierowcy z niedowierzaniem wykrzykują, jak ten bogaty facet ze swoją żonąmógł tak po prostu zostawić auto przed drzwiami restauracji, żeby je kelner zaparkował.Większość Libańczyków dobrze włada francuskim, klasztorny wojownik nie jest wyjątkiem.Słyszy dźwięk wchodzących na obroty silników.Podnosi wzrok.Karakandez zniknął.Tak więc tylko przelotnie mignął mu przed oczami człowiek,którego prawdopodobnie będzie musiał zabić.143KOMISARIAT PRZY 77 ULICY, LOS ANGELESTyler Carter chodzi niecierpliwie po korytarzu, aż w końcu otwierają się drzwi celi i stajew nich doktor Jenkins ze zmartwioną twarzą.– Jest pański, ale proszę postępować ostrożnie.– Będzie potrzebował operacji?– Nie.Obrażenia fizyczne mnie nie martwią, bo wszystkie rany udało się zszyć.Chodziraczej o jego stan psychiczny.Carter ze zrozumieniem kiwa głową.– Podał panu jakieś szczegóły na swój temat? Nazwisko albo adres?– Pytałem, ale właściwie tylko pro forma.Nie słuchał mnie.Tylko się modlił i prosiłBoga o wybaczenie.– Jenkins próbuje przypomnieć sobie słowa pacjenta.– „Żałuję, Boże, żeobraziłem Cię moimi grzechami”.Chyba coś takiego.– To katolicki akt żalu.– Jest pan katolikiem?– Byłym.Nauczyłem się tego w szkole.Lekarz zbiera się do odejścia.– Chce pan uczestniczyć w przesłuchaniu? Nie mam zastrzeżeń, jeśli tak.On jest tu w tejchwili z własnej woli i może odejść, kiedy mu się spodoba.Jenkins kręci głową.– Pan robi swoje, a ja swoje.Pójdę się umyć i wypiję trochę kawy.Wrócę za jakieś półgodziny, żeby na niego zerknąć.– W porządku.– I jeszcze jedno.Zważywszy na to, co sobie zrobił, powinien pan mieć na uwadze, że tenczłowiek jest groźny sam dla siebie.– Wskazuje głową w kierunku stanowiska oficeradyżurnego.– Już mówiłem sierżantowi, że to potencjalny samobójca.– Rozumiem.Carter zatrzymuje się na chwilę przed drzwiami i zagląda do celi przez wizjer.Facetwygląda dokładnie tak, jak Carter go sobie wyobrażał.Drobny.Nie rzuca się w oczy.Sprawiawrażenie tchórza.Ktoś, kto morduje ludzi we śnie, po prostu musi być słaby – zarówno fizycznie, jak i psychicznie.Drzwi za jego plecami otwierają się z hukiem.Carter odwraca głowę.Wpada Mitzi Fallonz włosami jak źle nawinięta na patyk wata cukrowa.Jest bez makijażu.Źrenice ma małe i ciemnejak królicze bobki.– Nic nie mów.Daruj sobie szyderstwa.Wiem, że wyglądam jak Joan Rivers, kiedy mazły dzień.Ale tu jestem i to powinno ci wystarczyć.– Wystarcza.Dziękuję.Mitzi pochyla się, żeby zerknąć przez wizjer, po czym odwraca się do Cartera.– Takie nic dokonało tylu zabójstw?– Na to wychodzi.Sam się zgłosił do dyżurnego, po czym wyrecytował wszystkie ofiaryw kolejności chronologicznej, z Kim Bass włącznie.– Bydlak.Podał, jak się nazywa?– Wybawienie.– Cholera jasna! Czyli wariat.Zrywasz mnie z łóżka i narażasz na publiczne upokorzeniez powodu jakiegoś idioty?– Nie spotkałem jeszcze seryjnego zabójcy, który byłby przy zdrowych zmysłach.– To jasne, ale niewielu z nich nazywa siebie Wybawieniem i zgłasza się na policjęw środku nocy.Carter milknie.Mitzi dostrzega dziwny wyraz jego twarzy, jakby właśnie przyszło mu dogłowy, że powinien był coś zrobić.Wtedy uświadamia sobie wagę tej chwili.Carter stawia terazdecydujący krok.Po latach stania w miejscu.Jeśli postawi go we właściwym kierunku, to facetpo drugiej stronie metalowych drzwi trafi do celi śmierci, a kariera Cartera wystrzeli pionowow górę.Jeśli jednak wybierze niewłaściwie, wtedy wariat podający się za Wybawienie uniknieodpowiedzialności, bo go uznają za niepoczytalnego, a Tyler Carter będzie mógł zapomniećo sławie i zaszczytach.– Masz ochotę na kawę? Albo wczesne śniadanie?Mitzi patrzy na niego zaskoczona.– Co powiedziałeś?Carter odpowiada uśmiechem.– Uznałem właśnie, że nie będę go teraz przesłuchiwał.– Wskazuje gestem w stronę celi.– Skoro już się ujawnił, to co może zrobić? Zażądać, żeby go wypuścić do domu, i udawać, żenic się nie stało? Nawet jeśli, to będziemy wiedzieli, gdzie szukać Wybawienia.Nie, zanimwejdziemy tam i zaczniemy stawiać mu zarzuty, chcę wiedzieć, kim jest, jaki jest i dlaczego siętaki stał.Idziesz ze mną na tę kawę?144FRANCJANie ma wątpliwości, że Édouard oraz korpulentny właściciel restauracji znają się juższmat czasu.Kiedy wreszcie się kończą powitalne uściski i uśmiechy, restaurator sadza swoich gościprzy stoliku, każe podać im menu.Nick czuje się jednak bardziej zaniepokojony niż głodny.Przerwa na posiłek to istne szaleństwo.Nie rozumie, jak mógł się na to zgodzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]