[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemniej, nim wrócił do college’u, nie do kogo innego, lecz właśnie do niej zwrócił się ze swymi problemami.— Lubisz Carol, prawda? — zapytał kiedyś znienacka.Oto ta chwila, pomyślała z bólem matka, lecz jej głos zabrzmiał czysto jak zwykle:— To miła dziewczyna.Podoba się i mnie, i twojemu ojcu.— Chciałem jej powiedzieć… parę dni temu…— Że ją kochasz, tak?— Tak.Chciałem poprosić, by zaczekała na mnie.— Jeśli cię kocha, nie musiałeś, kawalerze.— Ale nie powiedziałem ani jednego, ani drugiego.Słowa nie przeszły mi przez gardło.Matka uśmiechnęła się.— Nie zamartwiaj się tym.Młodzi mężczyźni przeważnie mają związane języki.Kiedyś twój ojciec dzień po dniu siadywał koło mnie, popatrywał groźnie, co wyglądało tak, jakby mnie nienawidził, a nie kochał, i poza krótkim „Co u ciebie?” i „Ładny mamy dzień”, nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.— To nie tylko to, matko — rzucił ponuro Llewellyn.— To było tak, jakby jakaś ręka pchała mnie do tyłu.To było tak, jakby mi ktoś zabronił mówić.Matka odczuła sercem nagłość i wagę jego zmartwienia.Powiedziała ostrożnie:— Może to nie jest dziewczyna dla ciebie.Może to nie ta jedyna.Och… — Gestem dłoni odparła jego protest.— To trudno wiedzieć, kiedy jest się młodym i kiedy krew się burzy.Ale w każdym człowieku jest coś, może jakaś prawda, coś, co wie, jak powinno i jak nie powinno być, i co broni go przed samym sobą i przed porywem, który nie jest jeszcze tym właściwym.„W każdym człowieku jest coś…”, dźwięczało mu w uszach.Popatrzył na matkę z rozpaczą w oczach.— Matko, ja nic o sobie nie wiem…2Po powrocie do college’u starał się wypełniać każdą chwilę pracą lub przebywać w towarzystwie przyjaciół.Lęki go opuściły.Znów był sobą.Czytał zawiłe rozprawy na temat popędu płciowego u młodocianych i znajdował dla siebie zadowalające wytłumaczenie.Zdał egzaminy z wyróżnieniem, a to także dodało mu wiary w siebie.Wracał do domu z powziętą decyzją i z nadzieją na jasną przyszłość.Miał zamiar poprosić Carol o rękę i przedyskutować z nią różne możliwości, które otwierały się przed nim teraz, kiedy zdobył odpowiednie kwalifikacje.Czuł ogromną ulgę na myśl, że jego życie rysuje się wreszcie tak wyraźnie i z zachowaniem należytego porządku.Stosowna praca, do której miał odpowiednie przygotowanie i którą spodziewał się dobrze wykonywać, i dziewczyna, z którą założy dom i która urodzi mu dzieci.Jego powrót do domu zbiegł się z odbywającymi się właśnie miejscowymi świętami.Wkrótce wpadł w wir życia towarzyskiego.Godzinami przechadzał się w tłumie tu i tam, lecz w obrębie tego tłumu on i Carol stanowili parę i jako para byli przez innych akceptowani.Rzadko albo prawie wcale nie bywał sam, a kiedy wieczorem kładł się do łóżka, zasypiał natychmiast i śnił o Carol.Jego sny miały charakter erotyczny, czego się przed sobą wcale nie wypierał.Wszystko było normalne, wszystko było wspaniałe, wszystko było takie, jakie być powinno.I wtedy, ni stąd, ni zowąd, ojciec go zapytał:— Coś nie tak, kawalerze?— Nie tak? — Popatrzył na ojca zaskoczony.— Nie jesteś sobą.— Ależ jestem! I to jak nigdy!— Być może, ale tylko fizycznie.Llewellyn dalej wpatrywał się w ojca.Posępny, powściągliwy stary człowiek, z płomieniem w głęboko osadzonych oczach, pokiwał z wolna głową.— Przychodzi taka godzina — rzekł — kiedy mężczyźnie potrzebna jest samotność.Zabrał się, nie mówiąc ani słowa więcej, a Llewellynowi strach raz jeszcze skoczył do gardła.To nieprawda, nie chciał być sam.Samotność to ostatnia rzecz, o jakiej myślał.Nie może, nie musi być sam.Trzy dni później przyszedł do ojca.— Idę obozować w góry — rzekł.— Sam.— Tak — Angus skinął głową.Jego oczy, oczy mistyka, popatrzyły na syna ze zrozumieniem.Odziedziczyłem coś po nim, pomyślał Llewellyn.Coś, o czym on wie, a o czym ja jeszcze nie wiem.3Pozostawał na odludziu prawie trzy tygodnie.Doświadczał dziwnych rzeczy.Jednakże po raz pierwszy w życiu przyznał, że samotność jest całkiem do przyjęcia.Co więcej, dziwił się sam sobie, dlaczego tak długo wzbraniał się przed nią.Należy zacząć od tego, że sporo rozmyślał o sobie i swojej przyszłości z Carol.Wszystko zdawało się układać całkiem przejrzyście i logicznie, lecz nie minęło wiele czasu, kiedy zdał sobie sprawę, że przygląda się swemu życiu z zewnątrz, jak widz, a nie jak główny bohater.Stało się tak dlatego, że żaden z tych zaplanowanych bytów nie był realny.Wszystkie były logiczne i spójne, ale w rzeczywistości wcale nie istniały.Kochał Carol, pragnął jej, ale nie ożeniłby się z nią.Miał coś innego do zrobienia, choć jeszcze nie wiedział co.Kiedy pogodził się z tą myślą, nastąpiła kolejna faza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]