[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lunch upłynął w pogodnym, radosnym nastroju.Wszyscy czworo rozmawiali o minionych dniach, o Możnych Opactwach.— No proszę, znów jesteśmy razem, cała nasza czwórka — powiedziała Joe.Joe włączyła ją do ich paczki! Cala nasza czwórka, powiedziała.Serce Nell zalała gorąca fala wdzięczności.Ona, Nell, dobrze pamięta, jak kiedyś Vernon rzucił: „nas troje” i jak te słowa ją zabolały.Ale teraz to już dawne dzieje.Teraz jest jedną z nich.To była jej nagroda, jedna z wielu nagród.Och tak, ostatnio jej życie było pełne miłych niespodzianek.Jest szczęśliwa, tak ogromnie szczęśliwa, a przecież niewiele brakowało, a jej szczęście w ogóle by ją ominęło.Niewiele brakowało, by w chwili wybuchu wojny wyszła za George’a.Jak mogła być aż tak niewiarygodnie głupia i myśleć, że liczy się ktoś poza Vernonem? Bo przecież są oboje tak cudownie, tak niezwykle szczęśliwi.Ileż racji miał Vernon, upierając się przy tym, że ubóstwo nie jest istotną sprawą.A poza tym nie jest jedyną dziewczyną, która zdecydowała się na małżeństwo z miłości.Przecież ona, Nell, dobrze wie, że wiele dziewcząt ciska wszystko w kąt i wychodzi za mężczyznę, nie dbając o to, że jest ubogi.Po wojnie coś powinno się zmienić.To, że do tej pory szukało się bogatego męża, było po prostu kwestią konwenansu.No i kryjącego się za nim cichego lęku, żeby nie odstawać od towarzystwa i żeby wyglądać jak należy.Ponieważ wtedy, co najwyżej, nie pozostaje ci nic innego, jak robić buńczuczną minę i zapewniać samą siebie, że „nieważne, co się zdarzy, w końcu nadzy nie zostaniemy”.Świat się zmienia, myślała.Teraz wszystko jest inne i już nigdy nie będzie tak jak kiedyś.Nie ma odwrotu…Popatrzyła na Joe, siedzącą po drugiej stronie stołu.Wyglądała teraz zupełnie inaczej: dziwnie, może nawet ekscentrycznie.Przed wojną taki wygląd nazwałoby się „nie na miejscu”, chyba tak.Co też ona z sobą zrobiła? Ten wstrętny typ, La Marre… Och, lepiej do tego nie wracać.Dziś to bez znaczenia.A przy tym wszystkim Joe teraz jest dla niej taka miła; nie ma w niej ani śladu tamtej dziewczynki, która zawsze wprawiała ją, Nell, w zakłopotanie i która zawsze zdawała się nią pogardzać.Możliwe, że nie bez przyczyny.Ona istotnie była kiedyś małym tchórzem.Wojna jest straszna, naturalnie, lecz jak bardzo upraszcza życie.Jej matka na przykład pogodziła się ze wszystkim prawie natychmiast.Oczywiście, jeśli chodzi o George’a Chetwynda, była rozczarowana (biedny George, to takie kochane stworzenie, że też musiałaś go tak nieludzko potraktować!), mimo to podeszła do całej sprawy z godnym podziwu zdrowym rozsądkiem.„Ach, te wojenne małżeństwa!”, powiedziała tylko i wzruszyła ramionami.„Biedne dzieci, nie sposób je obwiniać.Możliwe, że nie postąpiły mądrze, lecz czy można liczyć na mądrość w takich czasach?” W „takich czasach” jej matka musiała wytężać cały swój umysł i spryt, aby radzić sobie z wierzycielami.No i radziła sobie.I to całkiem nieźle.Niektórzy z wierzycieli nawet jej współczuli.Jeśli ona i Vernon faktycznie się nie lubili, to potrafili swą wzajemną niechęć skrywać całkiem starannie, choć trzeba powiedzieć, że od czasu ślubu spotkali się tylko jeden raz.Zatem wszystko okazało się doprawdy łatwe.Możliwe, że jeśli się ma odwagę, zawsze wszystko okazuje się łatwe.Możliwe, że jest to wielka tajemnica życia, powiedziała sobie w ciuchu Nell i wróciła do ogólnej rozmowy.Właśnie mówił Sebastian.— Po powrocie do Londynu chcemy odwiedzić Jane.Od dawna już nie mam od niej żadnych wieści.A ty, Vernonie?Vernon potrząsnął przecząco głową.— Ja też nie.— Nadaremnie się starał, by jego słowa zabrzmiały naturalnie.— Ona jest bardzo miła — zauważyła Nell.— Lecz, jakby to powiedzieć, dość trudna, nieprawda? To znaczy, nigdy się nie wie, o czym tak naprawdę myśli.— Istotnie, czasami potrafi wprawić człowieka w zakłopotanie — przyznał Sebastian.— To anioł — stwierdziła z zapałem Joe.Nell obserwowała Vernona.Niechby coś powiedział, pomyślała w duchu, coś, cokolwiek… Boję się Jane.Zawsze się jej bałam.To szatan, nie anioł…— Nie zdziwiłbym się — dorzucił Sebastian — gdyby w tej chwili siedziała gdzieś w Rosji czy w Timbuktu, a choćby i w Mozambiku.Po niej wszystkiego można się spodziewać.— Kiedy widziałeś ją ostatni raz? — spytała Joe.— Dokładnie? Och, chyba jakieś trzy tygodnie temu.— Tygodnie? A już sądziłam, że mówisz o wiekach.— Bo też o nich myślałem.Zaczęli rozmawiać o pracy Joe w paryskim szpitalu.Potem przerzucili się na Myrę i wujka Sydneya.Myra radziła sobie całkiem dobrze.Robiła nieprawdopodobną liczbę tamponów dla szpitali, a także dwa razy w tygodniu dyżurowała w kantynie.Wujek Sydney był na prostej drodze do zbicia drugiej fortuny, ponieważ rozpoczął produkcję materiałów wybuchowych.— Trafił w dziesiątkę — powiedział Sebastian z uznaniem w głosie.— Ta wojna potrwa co najmniej trzy lata.Zaczęli się spierać.O optymistycznych „sześciu miesiącach” już nikt nawet nie wspomniał, lecz trzy lata dla Joe i Nell były zbyt mroczną wizją.Od materiałów wybuchowych Sebastian przeszedł do sytuacji w Rosji, następnie do problemu żywności i w końcu do łodzi podwodnych.Absolutnie pewny swoich racji, mimo woli narzucał ton rozmowie.O piątej, żegnani na drodze przez Vernona i Nell, on i Joe wsiedli do samochodu i odjechali do Londynu.— Jakże się cieszę z ich wizyty — powiedziała Nell, wsuwając rękę pod ramię Vernona.— No i dobrze się złożyło, że dostałeś na dzisiaj przepustkę.Joe byłaby potwornie rozczarowana, gdyby cię nie zastała.— Nie zdaje ci się, że się zmieniła?— Trochę.A twoim zdaniem?Szli dalej drogą, aż skręcili w ścieżkę, prowadzącą przez wydmy.— Tak — westchnął.— Choć przypuszczam, że było to nieuniknione.— Cieszę się, że wyszła za mąż.To ładnie z jej strony, nie sądzisz?— Och, Joe zawsze miała dobre serce — odparł z roztargnieniem.Nell spojrzała na niego.Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak niewiele się odzywał przez cały dzień.To goście wzięli na siebie cały ciężar rozmowy.— Cieszę się z ich wizyty — rzekła raz jeszcze.Vernon nie odpowiedział.Przycisnęła swoje ramię do jego ramienia; oddał jej uścisk, lecz milczenia nie przerwał.Powoli się ściemniało i powietrze stawało się coraz chłodniejsze i ostrzejsze, lecz oni, bez słowa, szli dalej i dalej.W ten sam sposób, milczący i szczęśliwi, spacerowali tędy niejeden raz, lecz dzisiejsze milczenie było inne.Kryło w sobie jakiś ciężar i groźbę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]