[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy pani Dinsmead zerknęła na niego ukradkiem spod przymkniętych powiek, znów dostrzegł malujący się na jej twarzy lęk.Nie widział nigdzie dziewcząt, ale nie chciał o nie pytać; przewidywał, co się wydarzy, a jego przewidywania niebawem miały się sprawdzić.Zdążając do miejsca, w którym poprzedniego wieczora zostawił samochód, przebył jakieś pół mili, kiedy rosnące obok ścieżki krzewy rozchyliły się i nagle stanęła przed nim Magdalen.— Musiałam się z panem zobaczyć — powiedziała.— Spodziewałem się tego — odparł Mortimer.— To pani napisała wczoraj wieczorem na stoliku w moim pokoju te trzy litery „S O S”, prawda?Magdalen kiwnęła potakująco głową.— Dlaczego? — spytał łagodnie Mortimer.Dziewczyna odwróciła się i zaczęła obrywać liście z krzewu.— Nie wiem — odparła.— Naprawdę nie mam pojęcia.— Proszę mi powiedzieć — poprosił Mortimer.Magdalen wzięła głęboki oddech.— Jestem osobą praktyczną — oświadczyła — nie z gatunku tych, które fantazjują czy zmyślają.Wiem, że wierzy pan w duchy i zjawy.Ja w nie nie wierzę, toteż kiedy mówię panu, że w tym domu — wskazała ręką szczyt wzgórza — dzieje się coś bardzo złego, znaczy to, że dzieje się tam coś naprawdę złego; nie są to tylko echa przeszłości.Zaczęło się to od naszego przyjazdu.Z każdym dniem jest coraz gorzej; ojciec się zmienił, matka się zmieniła, Charlotte się zmieniła.— Czy Johnnie też się zmienił? — przerwał jej Mortimer.Magdalen spojrzała na niego z błyskiem zrozumienia w oczach.— Nie — odparła.— Teraz, gdy o tym myślę… Johnnie się nie zmienił.On jeden jest na to wszystko odporny.Widać to było wczoraj przy kolacji.— A pani? — spytał Mortimer.— Bałam się… okropnie się bałam, zupełnie jak dziecko… nie wiedząc, czego się boję.A ojciec zachowywał się dziwnie… brak na to innego określenia… po prostu dziwnie.Mówił o cudach, a ja się modliłam… naprawdę modliłam się o cud, i w tym momencie pan zapukał do drzwi.Urwała nagle i spojrzała na niego.— Chyba uważa mnie pan za obłąkaną — stwierdziła wyzywającym tonem.— Ależ skąd — zaprzeczył Mortimer.— Na odwrót, wydaje mi się pani zupełnie zdrowa psychicznie.Wszyscy zdrowi ludzie przeczuwają niebezpieczeństwo, które im zagraża.— Pan tego nie rozumie — powiedziała Magdalen.— Ja nie bałam się… o siebie.— Więc o kogo?Ale Magdalen znów bezradnie potrząsnęła głową.— Nie wiem.Napisałam litery SOS pod wpływem impulsu — Dodała.— Miałam wrażenie… bez wątpienia absurdalne… że oni nie pozwolą mi z panem porozmawiać… to znaczy reszta rodziny.Nie wiem, o co zamierzałam pana prosić.Teraz też nie wiem.— Nic nie szkodzi — powiedział Mortimer.— Zrobię to.— Co może pan zrobić? Mortimer lekko się uśmiechnął.— Mogę pomyśleć.Spojrzała na niego z powątpiewaniem.— Tak — ciągnął Mortimer — w ten sposób da się wiele osiągnąć, więcej niż się pani wydaje.Proszę mi powiedzieć, czy wczoraj wieczorem przed posiłkiem nie przyciągnęły pani uwagi jakieś przypadkowe słowa czy zdania?Magdalen zmarszczyła brwi.— Chyba nie — odparła.— Słyszałam tylko, jak ojciec mówi do matki, że Charlotte jest jej wiernym odbiciem i śmieje się przy tym w bardzo dziwny sposób, ale… przecież nie ma w tym nic niezwykłego, prawda?— Nie — powiedział z namysłem Mortimer — tyle że Charlotte nie jest podobna do twojej matki.Pogrążył się na chwilę w myślach, a potem podniósł wzrok i zobaczył, że Magdalen przygląda mu się z niepokojem.— Wracaj do domu, moje dziecko, i nie martw się; zostaw wszystko mnie.Posłusznie ruszyła w kierunku domku.On zaś przechadzał się przez chwilę, a potem położył na zielonej trawie.Zamknął oczy, odciął od świata świadomych myśli i doznań, i skupił uwagę na strumieniu obrazów przebiegających samoistnie przez jego podświadomość.Johnnie! Myślami ciągle powracał do tego chłopca.Johnnie, absolutnie niewinny, całkowicie wolny od całej tej sieci podejrzeń i intryg, a mimo to stanowiący oś, wokół której wszystko się obraca.Przypomniał sobie głośny brzęk filiżanki pani Dinsmead, uderzającej o spodek podczas śniadania.Co wywołało jej niepokój? Jego przypadkowa wzmianka o zamiłowaniu chłopca do chemikaliów? Wtedy nie skojarzył obecności pana Dinsmead, ale teraz widział go wyraźnie: siedział wyprostowany, a ręka, w której trzymał filiżankę, zawisła mu w pół drogi do ust.To ponownie przywołało w jego wyobraźni obraz Charlotte, który ujrzał ubiegłego wieczora, kiedy otworzono mu drzwi.Siedziała przy stole, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami znad swej filiżanki.Zaraz po tym pojawił się inny obraz… obraz pana Dinsmead, który opróżniając kolejne filiżanki, mówi: „Ta herbata już wystygła”.Pamiętał unoszącą się parę.A więc herbata nie mogła być bardzo chłodna.Nagle coś w nim drgnęło.Przypomniał sobie, że nie tak dawno, chyba przed miesiącem, przeczytał w jakiejś gazecie wzmiankę o zatruciu całej rodziny, spowodowanym przez nieostrożność młodego chłopca.Pozostawiony w spiżarni arszenik wysypał się z opakowania na leżący pod nim chleb.Zapewne i pan Dinsmead miał tę gazetę w ręku.Wszystko stawało się coraz bardziej jasne…Pół godziny później Mortimer Cleveland zerwał się na równe nogi.Znów zapadł wieczór.Tym razem podano na kolację jajka w koszulkach i puszkę salcesonu.Pani Dinsmead nadeszła z kuchni, niosąc duży imbryk.Domownicy zajęli swe miejsca przy stole.— Zupełnie inna pogoda niż wczoraj wieczorem — zauważyła pani Dinsmead, spoglądając w stronę okna.— Tak — odparł pan Dinsmead.— Jest cicho jak makiem zasiał.Nalej no herbaty mateczko, dobrze?Pani Dinsmead napełniła filiżanki i podała je wszystkim po kolei.Odstawiając imbryk, wydała nagły okrzyk i ręką chwyciła się za serce.Pan Dinsmead odwrócił się z krzesłem i podążył wzrokiem za jej przerażonym spojrzeniem.W drzwiach stał Mortimer Cleveland
[ Pobierz całość w formacie PDF ]