[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziano nam, że powinniśmy udać się jeszcze dalej na południe, za Kości Olbrzymów, ciśniętew morze przez gigantyczne istoty wiele setek lat temu, gdy grały z ludzmi o te wyspy i przegrały.Powinniśmy jednak płynąć bardzo uważnie, a najlepiej poczekać kilka tygodni, aż miną nadchodząceletnie sztormy.Nam jednak brakło czasu.Popłynęliśmy dalej, a w miarę, gdy malała ilość spłachetków lądu, oceanstawał się coraz potężniejszy, a wielkie zielone wały wodne, zda się odwiedziły wiele mórz i podrodze stawały się coraz potężniejsze.Podróż była ciężka, a nasze małe galery raz po raz zalewała woda, lecz wiedziałam już, że niewielkałódz przetrwa praktycznie każdą burzę.Poza tym, przeżyliśmy już sztorm wywołany przez Archonta iolbrzymie fale, które przyszły pózniej.Tak więc, spokojni, choć bliscy choroby morskiej,pozostawiliśmy za sobą ląd i skierowaliśmy się w samo serce Konyi.Pewnego ranka, o świcie, marynarz na oku wypatrzył w dali żagiel.W miarę zbliżania się, okazałosię, że jest ich tam cztery.Zwołaliśmy pośpieszną naradę.Czy powinniśmy ich unikać, czy też pójśćna zbliżenie? Cholla Yi uważał, że należy śmiało płynąć przed siebie.Przewyższamy ich liczbowo conajmniej dwukrotnie, pewnie mamy przewagę szybkości, więc jeśli okaże się, że to wrogowie, jegoludzie chętnie obmyją we krwi przeżarte morską solą miecze, szczególnie, jeśli można spodziewaćsię łupów.Może zresztą spotkanie z tymi okrętami to lepszy sposób, by zorientować się w sytuacji,niż wpływanie na ślepo do nieznanego portu, gdzie możemy się znalezć w zasadzce.Zmieniliśmy kurs i poszliśmy na spotkanie czterem okrętom.Zaczęło nami jeszcze bardziej kołysać.Płynęliśmy dokładnie na wschód, z wiatrem na sterburtę.Może stawało się coraz bardziejwzburzone, wicher dął z narastającą mocą, a deszcz lał niesłabnącymi strugami.Było tak ciemno, żenikt nie poznałby, czy to ranek, czy szary, pózny zmierzch.- Zdaje mi się, żeśmy się niezle wpakowali - powiedział Stryker.- Te rybaki wcale nie przesadzały,że te ich letnie sztormy są takie gwałtowne.Duban pociągnął go do listwy, na której wisiał długi barometr.Poszłam za nimi.Stryker postukał wszkło, zobaczył, jak nisko opadł płyn i zagwizdał.- Tak, tak - Duban musiał przekrzykiwać ryk fal, żebyśmy go zrozumieli.- Spadło prawie o szerokość palca przez ostatnie trzy obroty klepsydry.Będziem mieć za swoje, kapitanie.- Ano, będziem - zgodził się Stryker.- Zmień wachtę.Upewnij się, czy wszystko na pokładzie jestprzymocowane.Niech zgaszą ogień pod kotłem.Daj podwójne liny wokół szalup i przywiąż wiosła.- Zwrócił się do mnie.- Pani kapitan, za pozwoleniem.Czy mógłbym dostać pod komendę grupętwoich gwardzistek, żeby pomogły mocować ładunek pod pokładem? Pokierują nimi oficerowie.Zawołałam Corais i poleciłam jej wykonywać polecenia Strykera.Skwitowała rozkaz skinieniem głowy, popatrzyła na morze, ponad mym ramieniem i szerokootworzyła oczy ze zdziwienia.Odwróciłam się i również nie mogłam się nadziwić.W obliczu sztormu zapomnieliśmy okonyańskich okrętach.Teraz były oddalone zaledwie o kilkaset metrów i mimo deszczu, widzieliśmyje wyraznie.Trzy były mniejsze, lecz i tak rozmiarem dwukrotnie przewyższały nasze galery.Były totrójmasztowce, z łacińskim ożaglowaniem i wysokimi pokładami, przy czym od rufy do śródokręciabył tylko jeden dek.Za to czwarty statek wprawił nas w zdumienie.Była to galera, ale naprawdę przedziwna.Pokład miała chyba dziesięciokrotnie dłuższy od naszej, aw poprzek mierzyła tyle, co nasza wzdłuż.Wyposażono ją w pojedynczy rząd wioseł, ale wyjątkowo długich, sięgających daleko w wodę.Znikały one w dziurach na wysokości dolnego pokładu, więc nie sposób było odgadnąć, ilu jestwioślarzy.Oceniłam, że na jednej ławce musi siedzieć przynajmniej pięć lub sześć osób.Nadgłównym pokładem był dek ochronny, niewiele mniejszy od głównego, a nad nim - pokład górny.Toon nadawał statkowi tak dziwaczny wygląd, gdyż znajdowały się tam trzy chaty pokryte dachem,które wyglądałyby jak lądowe domy, gdyby nie to, że dachy te były uniesione, jak rondazawadiackich letnich kapelusików.Wszystkie miały okrągłe bulaje, podobne do tych na niższychpokładach.Widać było, że drewniane części statku pokrywały skomplikowane płaskorzezby.Pokładyotaczały solidne, grube relingi, a zejściówki między pokładami przypominały raczej wygodneschody.Krótko mówiąc, była to raczej dwupoziomowa willa, lub też wiejska świątyńka, którąmagicznym sposobem wyposażono w kadłub i zwodowano na morze.Na środku statku tkwiłpojedynczy maszt z jednym kwadratowym żaglem, z podwójnym refem na motyla , zawieszony narei, którą wykonano z olbrzymiego pnia.- Cholera, wygląda jak wodny żuk - powiedział Stryker i miał rację.Podobieństwo było uderzające, gdy długie wiosła zaczęły poruszać się w dulkach, a morze wokółnich spieniło się prawie tak samo, jak pod podmuchem sztormowego wiatru.- Sterowanie czymś takim w czasie sztormu to nie zabawka - rzekł Duban.- Patrzcie, jak wiatr go spycha, a przecież to dopiero początek burzy.Musi być płaskodenny, jakbarka.Nawet z moim skromnym doświadczeniem wiedziałam, że ma rację - widziałam dziesięciu, nie,czternastu ludzi z całej siły napierających na podwójne rumple połączone z potwornie wielkimsterem, który ukazał się na moment, gdy statek przechylił się na grzbiecie fali, zanurzywszy dziób wwodę, a rufą celując w niebo.Obok nas zaczęli tłoczyć się marynarze.- Co to takiego? - spytała Polillo.- Trudno rzec - odparł Stryker.- Takim nieżeglownym statkiem może pływać jakiś kupiec z lądu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]