[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To nie wró\y nic dobrego.Dochodziło dwadzieścia po trzeciej i szkolny autobus z chłopcami miał przyjechać ladachwila.Tym razem notka była krótka: "śegnam".Melissa zaadresowała ją do wszystkichczłonków rodziny i podpisała bez słowa sprzeciwu.O ile jej dzieciom nie groziłoniebezpieczeństwo, własne \ycie nie miało dla niej znaczenia.Wiggins poprowadził ją do małego balkonu wychodzącego na foyer i wręczył dwu ipółmetrową nylonową linkę.Zwykła linka do wieszania bielizny, o niewielkich, białychpędzelkach wystających z obu końców.- Przywią\ to do barierki - poinstruował.Kobieta poruszała się mechanicznie.Ze zdumieniem stwierdziła, \e dłonie przestały jejdr\eć.Była przera\ona, a mimo to pogodzona z losem.Robiła to dla dzieci.Wiggins obserwował jej pracę, zwracając uwagę na ka\dy szczegół.Zrobiła węzeł.Upewniła się, czy będzie trzymał.Co prawda bardziej się obawiała, \ebalustradka mo\e nie wytrzymać szarpnięcia, ale prawdopodobnie i tak nie będzie to miałoznaczenia.Kiedy pęknie jej kark, reszta sama się rozwią\e.- Bardzo dobrze - pochwalił Wiggins.- Widzisz tę małą pętlę, którą zawiązałem nadrugim końcu?Spojrzała na niego pytająco, po czym skinęła głową.- Zwietnie.A teraz przeciągnij linkę przez pętlę, \eby utworzyć stryczek.Wypełniłapolecenie, patrząc na swego oprawcę, czy robi to właściwie.- Trochę większy - powiedział.Przesunęła więcej linki.Zdawała sobie teraz sprawę, \e jedno niedociągnięcie odbierze\ycie jej dzieciom.Wcześniej miała wątpliwości, teraz ju\ nie.Morderca cofnął się o parę kroków.- W porządku, Melissa - powiedział łagodnie.- Reszta nale\y do ciebie.- Zszedł poschodach, aby obserwować scenę z foyer.Popatrzyła na niego, jakby nagle nie wiedziała, co to za jeden i skąd się tu wziął.Wcią\nie rozumiała dlaczego, ale nadszedł czas, aby się zabić.Modliła się w duchu, \eby za bardzonie bolało.Spojrzała na linę trzymaną w rękach, po czym powoli, w pełni świadomie przeło\yłastryczek przez głowę.Poprawiła go na szyi, przesuwając węzeł do tyłu, w kierunku kręgosłupa.Płakała, chocia\ wcią\ towarzyszył jej zdumiewający spokój, kiedy przekładała zabalustradkę jedną nogę, a potem drugą, ostro\nie, \eby nie spaść.Jakby to miało jakieśznaczenie.Mały występ za białą drewnianą barierką zaledwie pomieścił jej stopy; wcisnęłapięty w szpary między pionowymi szczeblami.Trzymając ręce za sobą, ściskała balustradę tak,\e pobielały jej kostki.Azy spływały jej strumieniami po policzkach, kiedy patrzyła w dół naswego oprawcę.- Doskonale sobie radzisz, Melissa - odezwał się.Mówił teraz spokojnym, łagodnymtonem, który przera\ał ją bardziej ni\ wcześniejszy gniew.- Ju\ prawie, prawie.Tylko krok doprzodu.Patrzyła na niego, chcąc błagać o litość, w nadziei \e znajdzie choć ślad współczucia.Ale w tych oczach nie dostrzegła litości.Chciała coś powiedzieć, ale zdawało jej się, \e wgardle ma piasek.Połknęła pełne kurzu powietrze i ponowiła próbę.- Obiecaj, \e nie skrzywdzisz moich dzieci - wycharczała.Oparł pięści o biodra ipokręcił głową.- Ju\ to przerabialiśmy.- Obiecaj mi.Zmru\ył oczy, a rysy twarzy napięły mu się.- Skacz, Melissa.Skończ z tym.Natychmiast.Zaraz będą w domu.- Obiecaj mi! - na powrót poczuła w sobie gniew.To ju\ nie była prośba, tylko \ądanie.Wyraznie go to rozbawiło.Patrzył na nią przez dłu\szą chwilę, a\ wreszcie wzruszyłramionami.- W porządku - powiedział.- Obiecują.A teraz skacz!Spojrzała na niego, próbując zabić łotra samą siłą nienawiści.Nie odwracał wzroku, anawet uśmiechnął się do niej.Zrozumiała, \e przegrała ten ostatni pojedynek.Usłyszała, jakzegar w salonie wybił połowę godziny.Nicky i Joshua zjawią się w domu lada chwila.Musiałaz tym skończyć.Wybaczcie mi - pomyślała i po raz ostatni poprawiła linę na szyi.Potem puściła ją.Iskoczyła.- On tam jest - szepnął Thorne, wysiadając ostro\nie z samochodu.Jake podą\ył za nim.- Skąd wiesz?- Bo na taki sam pomysł bym wpadł, jakbym musiał pozbyć się paru osób.Mo\esz tonazwać intuicją.Nick pozostał w samochodzie, a Jake i Thorne zaczęli przemykać się cicho po trawnikuw kierunku domu.- Pieprzę to - wyrzucił z siebie Nick.Jednym ruchem znalazł się za kierownicą i wcisnąłgaz do dechy.Tylne koła wy\łobiły głęboką koleinę w trawie, kiedy wielki wóz ruszył doprzodu, a przyspieszenie spowodowało samoczynne zamknięcie drzwiczek, które Jake zostawiłotwarte.Minął swych towarzyszy, pędząc prosto ku wejściu.W okamgnieniu przebył stometrów, niszcząc po drodze kilkanaście azalii oraz trzydziestoletni bukszpan, i zahamowałostro przed schodkami.Nie zwa\ając na zachowanie środków ostro\ności, wyskoczył z wozu i jednym susempokonał dwa stopnie dzielące go od frontowych drzwi.Ogarnęła go panika, kiedy zobaczył, \esą otwarte.Wpadł do foyer.- Mel.o Bo\e!Melissa dostrzegła otwierające się drzwi w momencie skoku i nadzieja ratunku uderzyław nią niczym błyskawica.Szarpnęła się, wygięła ciało i w locie spróbowała złapać się barierki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]