[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karen stłumiła chichot i dodała:- Albo Judy Garland w Czarodzieju z Oz.Nie ma takiego miejsca jak.Megan popatrzyła na dziewczęta, zobaczyła jak wymieniają krótkie spojrzenie i te\uśmiechnęła się do siebie.Widocznie pomyślały, \e jestem niespełna rozumu.To napięcie takna mnie działa, \e jestem ju\ niemal u kresu wytrzymałości.A mo\e mają rację.Wzdrygnęła się i odsunęła od siebie głupie myśli.Lodowate powietrze wypełniło jejpłuca i przeniknęło całe ciało.Przypomniała sobie, jak ojciec, kiedy miała dziesięć lat, wziął ją na biwak wśród lasóww Maine.W pewnym momencie razem z matką oddaliły się od kempingu, zbierając jagody.Kiedy przedzierały się przez je\yny, zauwa\yły nagle w odległości dwudziestu paru metrówczarną niedzwiedzicę z dwojgiem małych.Zwierzę zastygło w bezruchu patrząc prosto na niąi na matkę.I tak dwie rodziny wpatrywały się przez chwilę w siebie.A potem niedzwiedzieoddaliły się, bez pośpiechu i przestrachu.Przypomniała sobie, jak ojciec ostrzegał je pózniej,\eby nigdy nie zbli\ały się do niedzwiedzicy z małymi, poniewa\ mo\e nagle zaatakować izrobić się niebezpieczna.I jak matka odparła łagodnie i rzeczowo: "I ja równie\".Megan spojrzała na blizniaczki i rzekła:- Muszę wam coś powiedzieć.Nie stracimy go.I nie stracimy naszej rodziny.Niepozwolę na to.- Ale\ mamo! - wykrzyknęła Lauren.- Oczywiście, \e nie.- Nie martw się, mamo - zawtórowała Karen.- Na pewno tak się nie stanie.Nikt z nasna to nie pozwoli.- Wiesz co, mamo - odezwała się Lauren - nasze \ycie jest całkiem fajne.Wszystko wnim jest jak trzeba.A wy oboje robicie wszystko, \eby tak było.Naprawdę staracie się.- Dlaczego mielibyśmy czuć się winni? - dodała Karen.- No właśnie - powiedziała Megan.I nagle mocno objęła dziewczynki ramionami.Zauwa\yła, \e po raz pierwszy oczy Lauren zaszkliły się lekko, a Karen zacisnęła zęby.Dostrzegła jak starsza córka ścisnęła siostrę za ramię, jakby chciała jej powiedzieć, \eby dałaspokój i wzięła się w garść.Moja córka - sier\ant.I moja córka - poetka.Zobaczyła, \eLauren usztywniła się i kiwnęła głową, ale w tej króciutkiej chwili \ar płynący oddziewczynek odegnał chłód wieczoru.Jej serce wypełniła niewypowiedziana duma.Objęła córki i tak we trzy, splecione,skierowały się do domu, połączone kiełkującym uczuciem buntu.Duncan siedział przy biurku wpatrzony w listę spraw do załatwienia.Jestemczłowiekiem dobrze zorganizowanym, pomyślał.Nawet kiedy przychodzi mi działać wdesperacji, zawsze przygotowuję sobie listę spraw, bardzo szczegółowo.Byćprzygotowanym.Uśmiechnął się.Byłem dobrym skautem, dowódcą patrolu.ZdobyłemGwiazdę.A ile odznak? Niemało.Za węzły i wiosłowanie, i sygnalizację, i za sprawnośćleśnika.Pokręcił głową na to wspomnienie.To były jedyne medale, na jakie kiedykolwiekzasłu\yłem.Znowu spojrzał na listę.Czy za napad na bank te\ dostałbym odznakę?Uśmiechnął się.Mo\e tym razem.Bo z pewnością nie wtedy.Lista była napisana na \ółtej kartce z bloczku i zaczynała się nagłówkiem:WEWNTRZ BANKU, pod którym widniały podtytuły: SYSTEM ALARMOWY,SKARBIEC, AUTOMATYCZNY KASJER oraz DEZINFORMACJA.Pod spodemnabazgrał ostrze\enie: Zniszczyć kartkę.Zniszczyć sześć następnych kartek.Pamiętał, \e FBIma specjalne spektrografy, które potrafią odczytać ślady po długopisie na czystych kartkachpod jego listą.Potrafię sporządzić dobrą listę, ocenił.Tak było wtedy, kiedy rodzina wybierała się na wakacje.Zawsze do jego obowiązkównale\ało przypilnować, by torba z butami, skarpetami i dodatkowymi swetrami byłaprzygotowana, a sok i krakersy dla dzieci znajdowały się pod ręką.On był odpowiedzialny zaopłacenie rachunków w terminie, a w sobotnie przedpołudnia on wyruszał na zakupy, \ebyuzupełnić domowe zapasy.Zastanawiał się, dlaczego te przygotowania sprawiają mu tylesatysfakcji.Zawsze wiedział, jaka jest prognoza pogody, czy jakieś zaproszenie wymagawło\enia marynarki i krawatu, czy d\insów i sportowej koszuli.A jeśli spadł deszcz a on niemiał spakowanych płaszczy przeciwdeszczowych, zawsze wywoływało to u \ony i dzieciogromne zdumienie.Znów spojrzał na papier.Przez głowę przemknęła mu gorzka myśl: powinienemzaplanować tak\e tę pieprzoną robotę w Lodi.Powinienem przewidzieć reakcjękonwojentów.Zaplanować ró\ne warianty i przez parę tygodni prowadzić obserwację banku.W końcu udałoby się i nikt z nas nie wpakowałby się w to bagno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]