[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego kości i płuca na pewno protestowały jak u starego człowiekapodczas forsownego marszu.Lindros patrzył, jak Abbud poprawia samopowtarzalnego rugeraw zgięciu lewego ramienia.- Pobyt tutaj pewnie jest dla ciebie uciążliwy.- Stwierdzenie Lindrosa nie było zwykłąkpiną.Abbud wzruszył ramionami i znów się wzdrygnął.- Brakuje ci nie tylko pustyni.- Lindros odstawił talerz na bok.Nie miał apetytu.-Tęsknisz za światem swoich przodków, co?- Zachodnia cywilizacja to zaraza - odparł Abbud.- Atakuje nasze społeczeństwo jakchoroba zakazna, którą trzeba zniszczyć.- Boicie się zachodniej cywilizacji, bo jej nie rozumiecie.Abbud wypluł pestkędaktyla, białą jak śniegowa kulka.- Mógłbym powiedzieć to samo o Amerykanach.Lindros skinął głową.- I miałbyś rację.Ale co z tego wynika?- Skaczemy sobie do gardeł.Bourne przyjrzał się wnętrzu baru.Lokal wyglądał w środku podobnie jak nazewnątrz: gołe ściany z kamienia i drewna spojone gliną; podłoga zrobiona z twardo ubitegognoju.Cuchnęło fermentem, alkoholowym i ludzkim.W kamiennym palenisku buzowałogień.Płonące łajno wydzielało ciepło i charakterystyczny smród.Kilku Amharów było wróżnych stadiach upojenia alkoholowego; inaczej pojawienie się Bourne'a w drzwiachwywołałoby większe poruszenie.A tak, ledwo zwrócono na niego uwagę.Podszedł do kontuaru, zostawiając za sobą ślady ze śniegu i drobin lodu.Zamówiłpiwo, które - obiecująco - było w butelce.Kiedy pił dziwnie słonawy cienkusz, rozglądał siępo barze.Prawdę mówiąc, nie bardzo miał na co patrzeć.W prostokątnej sali stały tylkoprymitywne stoliki i stołki.Mimo to zapamiętał wszystko i stworzył sobie w głowie planpomieszczenia, na wypadek gdyby musiał szybko uciekać.Wkrótce potem zlokalizowałmężczyznę z okaleczoną nogą.Zaim siedział sam w rogu, z butelką w jednej ręce i brudnąszklanką w drugiej.Miał krzaczaste brwi i opaloną, suchą skórę górala.Spojrzał na Bourne'anieprzytomnie, kiedy ten podszedł do jego stolika.Bourne butem odciągnął stołek i usiadł na wprost ojca Alema.- Spadaj, zasrany turysto - wymamrotał Zaim.- Nie jestem turystą - wyjaśnił Bourne w tym samym dialekcie.Ojciec Alemaotworzył szeroko oczy, odwrócił głowę i splunął na podłogę.- Ale czegoś chcesz.Nikt nie jest taki odważny, żeby wspiąć się w zimie na szczyt RasDaszanu.Bourne pociągnął długi łyk piwa.- Jasne, masz rację.- Zauważył, że butelka Zaima jest prawie pusta: - Co pijesz? -zapytał.- Bimber.Tylko to można tutaj dostać.Bourne wstał, przyniósł mu następną butelkę i postawił na stoliku.Kiedy zamierzałnapełnić szklankę, Zaim zatrzymał jego rękę.- Nie będzie czasu - mruknął pod nosem.- Przyprowadziłeś ze sobą swojego wroga.- Nie wiedziałem, że mam wroga - skłamał gładko.- Przyszedłeś z Pola Zmierci, zgadza się? - Zaim patrzył groznie na Bourne'aszklistymi oczami.- Wlazłeś do metalowego ścierwa ptaków wojny, przetrząsnąłeś kościwojowników w środku.Nie zaprzeczaj.Każdy, kto to robi, przyciąga wrogów jak gnijący trupmuchy.- Machnął wolną ręką.Na spracowanych dłoniach miał głęboko wryty brud, już niedo zmycia.- Czuję od ciebie ten zapach.- W tej chwili nie znam tego wroga - odparł Bourne.Zaim uśmiechnął się szeroko, pokazując mnóstwo ciemnych szczerb między resztkamizębów.Z ust cuchnęło mu jak z grobu.- Więc jestem dla ciebie coś wart.Na pewno dużo więcej niż flaszkę bimbru.- Moi wrogowie obserwowali Pole Zmierci z ukrycia?- Jak bardzo chcesz, żebym ci pokazał twarz twojego wroga? Bourne podsunął muprzez stolik pieniądze.Zaim zgarnął je z wprawą szponiastymi palcami.- Twój wróg obserwuje Pole dzień i noc.To miejsce jest dla niego jak pajęcza sieć.Chce wiedzieć, jakie owady przyciąga.- Co mu to daje?Zaim wzruszył ramionami.- Bardzo mało.- Więc jest jeszcze ktoś.Zaim nachylił się bliżej.- Jesteśmy pionkami, rozumiesz? Rodzimy się pionkami.Bo do czego innego sięnadajemy? Jak inaczej możemy żyć? - Znów wzruszył ramionami.- A mimo to nie udaje siędługo unikać złych czasów.Prędzej czy pózniej przychodzi nieszczęście w najbardziejbolesnej postaci.Bourne pomyślał o synu Zaima, żywcem pogrzebanym pod osuwiskiem skalnym.Alenie mógł nic powiedzieć; obiecał to Alemowi.- Szukam przyjaciela - odezwał się cicho.- Przyniósł go na Ras Daszan pierwszy ptakwojny.Na Polu Zmierci nie ma jego ciała.Dlatego uważam, że on żyje.Co o tym wiesz?- Ja? Nic nie wiem.Tylko to, co podsłuchałem tu i tam.- Zaim podrapał się w brodęczarnymi, zniszczonymi paznokciami.- Ale być może jest ktoś, kto zdołałby pomóc.- Zaprowadzisz mnie do niego? Zaim się uśmiechnął.- To zależy wyłącznie od ciebie.Bourne podsunął mu przez poplamiony stolik następny zwitek banknotów.Zaimchrząknął i schował pieniądze.- Ale z drugiej strony, nie możemy nic zrobić, kiedy twój wróg patrzy.- Wydął wzamyśleniu wargi.- Oko twojego wroga siedzi z rozkraczonymi nogami za twoim lewymramieniem.pieszy żołnierz, nikt wyżej.Bourne wskazał głową miejsce, gdzie Zaim schował pieniądze.- Teraz już nie możesz się wycofać.Ojciec Alema wzruszył ramionami.- Nie boję się.Znam tego człowieka i jego ludzi.Nic złego mnie nie spotka dlatego,że z tobą rozmawiam.- Chcę, żeby się ode mnie odczepił - powiedział Bourne.- %7łeby oko spało.Zaim potarł podbródek.- Jasne.Wszystko da się załatwić, nawet tak trudną sprawę.Bourne podsunął mu kolejny plik pieniędzy.Zaim skinął głową, najwyrazniejzadowolony.Przypominał Bourne'owi jednorękiego bandytę w Las Vegas, który nie przestajebrać pieniędzy, dopóki się od niego nie odejdzie.- Zaczekaj dokładnie trzy minuty, ani więcej, ani mniej.Potem wyjdz za mnąfrontowymi drzwiami.- Zaim wstał.- Przejdz sto kroków główną ulicą, skręć w lewo wzaułek, a pózniej w pierwszy w prawo.Nie mogę ryzykować, że ktoś zobaczy, jak cipomagam.Mam nadzieję, że w razie czego będziesz wiedział, co zrobić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]