[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smród był nieprawdopodobny.Nad wszystkim unosiła sięchmura gryzącego dymu i odór rozkładu.Na rogach ulic leżały sterty zwęglo-nych zwłok psów i innych pozostawionych przez właścicieli zwierząt.Poprzed-niej nocy przeszła burza i ulice pokrywała warstwa szarego błota i czarnegobrudu.Dzień był zimny i jasny.Kiedy zza chmur wyglądało słońce, powierzchnieczarnych i pustych terenów nabierały dziwnego blasku, jakby godzinę temurozsypano tam szkło lub jakiś olbrzym rozrzucił wielkie garście maleńkichsrebrnych monet w całym zniszczonym mieście.John Henry miał ponurą minę i rzadko się odzywał.Patrzył prosto przedsiebie; najwyrazniej zobaczył już wystarczająco dużo, by zapamiętać to do koń-ca życia.W górze krążyły stada ptaków i Stoke'owi przyszło do głowy, że poprostu nie mają gdzie usiąść.- Gdzie robimy pierwszy postój? - zapytał w końcu Johna Henry'ego.- Mamy tu tymczasową bazę.W przyczepie mieszkalnej na szczycie wzgó-rza.W parku stanowym Hickory Hill.To gęsto zadrzewiony teren, ale nie spło-nął, bo jest położony wysoko nad miastem.Podobnie jak motel Szóstka, gdziezarezerwowałem ci pokój.Nie ma tam luksusu, ale tylko on ocalał.Stoke wyglądał przez okno i patrzył z ciężkim sercem na obraz całkowitegozniszczenia.Stare amerykańskie miasto o długiej historii, której nie znał i jużnigdy nie pozna, zniknęło z powierzchni ziemi.- Wiesz, że to serce Ameryki, Johnie Henry?- Co masz na myśli?255- To miasto leży, a raczej leżało, dokładnie w połowie odległości międzywschodnim i zachodnim wybrzeżem Stanów.I w połowie odległości międzynaszą północną i południową granicą.W samym środku kraju.Dokładnie w za-gnieceniu mapy, kiedy ją rozłożysz.- Myślisz, że to celowe?- Owszem.Chcieli, żeby zabolało.- Udało im się.- Miałeś tu rodzinę?- Wychowałem się w dużym żółtym domu z zielonymi okiennicami, którystał na tamtym rogu.- Przykro mi.Wjechali w wąską krętą drogę prowadzącą na szczyt wzgórza z widokiem namiasto.Blisko krawędzi urwiska stała duża srebrzysta przyczepa mieszkalna, tym-czasowa baza FBI.Stoke chwycił za klamkę i uśmiechnął się do agenta Flooda.- Rozchmurz się, Johnie Henry.Złapiemy tę gnidę i przybijemy mu jaja dościany, dobra? Nie martw się o to.- Jak to zrobimy?- Na początek powiem ci, że wiem dokładnie, kto to jest.- To już coś.- John Henry uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd wylądo-wali w Salinie.47Witamy, panie Jones.Nazywam się Hilary Spurling i jestem tu agentką do-wodzącą- powiedziała atrakcyjna blondynka, gdy Stoke i John Henry weszli zprzejmującego zimna na dworze do przyjemnie ciepłego wnętrza przyczepy.Agentka Spurling była po trzydziestce i sprawiała wrażenie rzeczowej.Przed-stawiła Stoke'a reszcie grupy składającej się z miejscowego lekarza sądowegoBruce'a Barnetta, faceta z Ośrodka Badań Materiałów Wybuchowych WydziałuAntyterrorystycznego FBI w Waszyngtonie, nazwiskiem Peter Robb, i dwóchmundurowych gliniarzy, których Stoke widział w relacji CNN z Saliny.- Jak leci? - zapytał z uśmiechem Stoke.- Tworzycie zespół?- Tak jest - powiedział lekarz sądowy.- Panie Jones - oznajmiła Spurling - przejdzmy od razu do rzeczy.Wiemod mojego dyrektora, Mike'a Reitera, i naszych kolegów w Langley i Depar-tamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że pan i agent Brock możecie miećpewne informacje, które pomogłoby nam w tym śledztwie.Czy tak?- Owszem.Ale jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to zanim podzielę sięz wami tym, co wiem, chciałbym usłyszeć, co dotąd ustaliliście.Dobrze?256- Oczywiście.Nie zajmie to wiele czasu, bo nie jest tego wiele.Może zaczniemy od ciebie, Bruce? Doktor Barnett jest stanowym lekarzem sądowymprzydzielonym do tej sprawy przez policję w Salinie.Barnett włożył okulary na czubek nosa.- Jak pan wie, panie Jones, nie było ofiar eksplozji i ostatnich dwanaściegodzin spędziłem na miejscu czterokrotnego zabójstwa w domu burmistrz Bai-ley i jej rodziny przy Roswell Road 1223.- Kto znalazł zwłoki? - zapytał Stoke.- Gosposia, kiedy przyszła rano do pracy - odparł Barnett.- Jest osiągalna? Może będę chciał z nią porozmawiać.- Tak.- Niech pan mi opowie o miejscu zbrodni.- Zabójca nie wdarł się siłą.Został wpuszczony do domu.Albo był znanyofiarom, albo użył jakiegoś podstępu, żeby wejść.Dwie z ofiar, dziewczynki wwieku czterech i dziewięciu lat, znaleziono w ich łóżkach.Mąż pani Baileyzginął od strzału w głowę, ona sama zmarła z powodu wchłonięcia trującegogazu, tak jak jej dzieci.- O Boże - powiedział Stoke.- Zagazował ich?- Tak - potwierdziła Spurling.- Co gorsza, zabawił się z panią burmistrz,zanim ją zabił.- Co zrobił? - zapytał Stoke.- Zgwałcił ją i odbył z nią stosunek analny.Stoke odwrócił na chwilę wzrok.- Zidentyfikowaliście już gaz?- To był narkotyk obezwładniający, podany w śmiertelnej dawce.Najprawdopodobniej na bazie fentanylu.Wysłaliśmy próbki tkanki płucnej ofiar dolaboratorium Biura w Waszyngtonie, żeby sprawdzili, czy mają w bazie danychjakiś materiał porównawczy.Na razie mogę tylko powiedzieć, że była to substancja pochodzenia zagranicznego, nie nasza.Czekamy na wiadomość.Stoke spojrzał na antyterrorystę.- Jaki niejądrowy ładunek wybuchowy mógł spowodować zniszczenia,które widzimy?- Po pierwsze - powiedział Peter Robb - to nie była jedna bomba, tylko setki.- Setki?- Może nawet tysiące.Nasz ośrodek zajmuje się przede wszystkim bada-niem materiału dowodowego z miejsca eksplozji w celu identyfikacji składni-ków bomby.Na razie mamy tylko to.Robb wręczył Stoke'owi mały poszarpany kawałek bardzo cienkiego meta-lu.Srebrny i lśniący jak lustro.Stoke spróbował go zgiąć, ale nie mógł.- Co to jest? Widziałem te szczątki wszędzie.- Sprawdzamy.Znalezliśmy to na miejscu każdej eksplozji.Całe miasto jesttym zaśmiecone.Moi ludzie robią w tej chwili analizę metalu w poszukiwaniu257pozostałości materiału wybuchowego i akcelerantu.Na razie bez skutku.Jeszczenie widziałem takiego miejsca przestępstwa, a jestem w branży od dawna.Tenbombiarz użył czegoś, z czym nie mieliśmy do tej pory do czynienia.- Co pan ma na myśli? - spytał Stoke.- Bomby połączone jak petardy.Wszystkie zostały zdetonowane jedno-cześnie jednym zapalnikiem.Wiem, że to brzmi bezsensownie, ale tylko takpotrafię to wyjaśnić.- Dziękuję panu - powiedział Stoke i zajął się z kolei dwoma mundurowy-mi policjantami.- Jesteście tymi policjantami, którzy spotkali marudera, tak?Dostawcę pączków? Rozmawialiście z nim.Byliście razem z nim, kiedy nastą-piła eskplozja.- Tak jest - odrzekł Andy Sisko.- Znacie jego nazwisko?- Happy - powiedział Gene Southey.- Tak miał napisane na bluzie.Cu-kiernik.Twierdził, że jest w mieście od kilku dni.Przesypiał migrenę i nie wy-chodził z motelu.- Co powiedział, kiedy miasto wyleciało w powietrze? Jak na to zareago-wał?Gliniarze popatrzyli na siebie.- Co on powiedział, Andy? Pamiętasz?- Wydaje mi się, że nic - odparł Sisko.- Chyba po prostu wsiadł do swo-jego samochodu i odjechał.- Dużej białej furgonetki z napisem Cukiernik Happy" na boku?- Zgadza się.- Po prostu odjechał.I zostawił dwóch świadków.- Zwiadków czego? - zapytał Southey.- Przestępstwa.To Cukiernik Happy zrównał wasze miasto z ziemią.Niewiem, jak to zrobił, ale to on.- Niech to szlag! Mieliśmy go w ręku!- Panie Jones - wtrąciła się agentka Spurling - proszę nam powiedzieć, co.- Chwileczkę - przerwał jej Stoke.Wyjął komórkę i wybrał numer Rekinaw nowej siedzibie swojej firmy w Coconut Grove w Miami.Telefon zadzwoniłcztery, może pięć razy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]