[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Naturalnie, to brzmi głupio… Idiotycznie… Ale, widzi pani, nasza matka jest… jest poważnie chora i nie pochwala żadnych nowych znajomości.Ale… Ale ja wiem, że Ray chętnie zaznajomiłby się z panią bliżej.Sara odczuła żywe zainteresowanie, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, tamta zaczęła znowu:— Wiem… Wiem, oczywiście, że to, co mówię, może wydać się bardzo niemądre, ale… — Z przestrachem rozejrzała się dokoła.— Nie mogę zostać dłużej… Spostrzegą, że mnie nie ma.— Dlaczego? — Lekarka zadecydowała już, jak winna postępować dalej.— Dlaczego nie może pani zostać dłużej? A gdybyśmy tak wróciły razem do hotelu?— Nie! — Dziewczyna cofnęła się spłoszona.— To niemożliwe.— Czemu? — natarła Sara.— Niemożliwe… Naprawdę… Matka byłaby… byłaby… — zająknęła się bezradnie.Sara przerwała jej stanowczym, opanowanym tonem:— Wiem, że niektórym rodzicom strasznie trudno uprzytomnić sobie, że ich dzieci dorosły.Chcą rządzić nadal, kierować ich życiem.Ale szkoda poddawać się temu, proszę pani.Każdy powinien bronić swoich praw.— Pani nie rozumie… Nic nie rozumie… — szepnęła Carol i nerwowo załamała ręce.— Najczęściej ustępuje się — ciągnęła panna King — tylko dlatego, że człowiek boi się awantur.Awantury są bardzo nieprzyjemne.Zgoda! Ale wolność, moja droga, to coś, o co z pewnością warto walczyć.— Wolność? — Carol spojrzała na nią ze zdumieniem.— Nikt z nas nie był nigdy wolny i nie będzie.— Nonsens!Carol pochyliła się, dotknęła palcami ramienia Sary.— Proszę posłuchać! Ja chcę… Muszę wytłumaczyć to pani.Przed ślubem moja matka… Naprawdę to moja macocha… Przed ślubem była strażniczką w więzieniu.Mój ojciec był tam naczelnikiem.Ożenił się z nią.No i tak już zostało.Ona nie zmieniła się i dla nas od początku była strażniczką.Dlatego takie mamy życie.Jesteśmy w więzieniu! — Lękliwie rozejrzała się znów dokoła.— Ona zauważy, że mnie nie ma.Muszę już iść.Muszę!Cofnęła się, lecz Sara zdążyła chwycić ją za rękę.— Zaraz! Musimy spotkać się jeszcze, porozmawiać.— Niemożliwe… Nie będę mogła.— Będzie pani mogła — rzuciła stanowczo młoda lekarka.— Proszę przyjść do mnie w nocy.Pokój trzysta dziewiętnasty.Puściła rękę dziewczyny, a gdy ta biegła co tchu za swoją rodziną, stała przez chwilę głęboko zamyślona.Kiedy ocknęła się wreszcie, zobaczyła, że obok niej znajduje się doktor Gerard.— Dzień dobry, koleżanko — zaczął.— I co? Pogawędziła pani z Carol Boynton?— Tak i muszę opowiedzieć panu, co usłyszałam — i szybko streściła przebieg rozmowy.Gerard zwrócił szczególną uwagę na jedną sprawę.— Aha! Była strażniczką więzienną! To ma swoją wymowę, prawda?— Ma pan na myśli, że tu leży powód tyranii? — zapytała Sara.— Nawyki dawnego zawodu, co?— Nie.Ujmuje to pani niewłaściwie.Pani Boynton nie tyranizuje dlatego, że była strażniczką więzienną.Nic podobnego! Obrała ten zawód dlatego, że odpowiadało jej tyranizowanie i przepalała ją żądza władzy.Nasza podświadomość kryje takie rzeczy — ciągnął z całą powagą — żądzę władzy, sadyzm, nieokiełznane pragnienie zadawania ran w rozmaitym rozumieniu.Wszystko to tkwi w nas, droga koleżanko.Tłumimy te popędy.Staramy się ich nie ujawniać, ale czasami bywają silniejsze od nas.— Wiem o tym.— Panna King wzdrygnęła się nerwowo.— Stale to obserwujemy — mówił Francuz — w zasadach politycznych, w postępowaniu całych narodów.Wciąż widzimy odwrót od humanitaryzmu, miłosierdzia, braterskiej dobrej woli.Czasami hasła brzmią pięknie, lecz narzucane siłą powodują zgubne skutki, wynikające z przemocy lub strachu.Przerwał na chwilę, a Sara zapytała:— Podejrzewa pan, że pani Boynton to swojego rodzaju sadystka?— Jestem tego prawie pewien.Sądzę, że ta kobieta delektuje się zadawaniem cierpień moralnych, rozumie pani, nie fizycznych.Jest to forma sadyzmu rzadsza i znacznie trudniej z nią sobie poradzić.Pani Boynton pragnie władać innymi i cieszy się tym, że cierpią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]