[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sytuacja w Randzie stawała się coraz bardziej napięta, mogło więc upłynąć sporo czasu, zanim trafiłaby mi się następna okazja.Ożywiłam się nieco, otrzymawszy telegram z Johannesburga.Brzmiał niewinnie:„Przybyłem bezpiecznie.Wszystko w porządku.Eric jest tutaj, Eustachy także, Guya brak.Chwilowo zostań, gdzie jesteś.Andy.”Eric to był pseudonim pułkownika Race.Wybrałam go, gdyż nie znoszę tego imienia.Tak więc nie miałyśmy nic do roboty, dopóki nie zobaczę się z Pagettem.Zuzanna pocieszała się, wysyłając długie, uspokajające telegramy do Clarence’a.Stała się sentymentalna na jego punkcie.Na swój sposób - oczywiście zupełnie inaczej niż ja i Harry - ona go naprawdę kocha.- Chciałabym, żeby był tutaj - mówiła drżącym głosem.- Tak dawno go już nie widziałam.- Użyj może trochę kremu do twarzy - usiłowałam podnieść ją na duchu.Zuzanna rozsmarowała trochę kremu na czubku swojego czarującego noska.- Niedługo będę potrzebowała więcej kremu - zauważyła - a ten gatunek można dostać wyłącznie w Paryżu.Ach, Paryż! - westchnęła.- Zuzanno - powiedziałam - niebawem będziesz miała dość Południowej Afryki i wszystkich przygód.- Marzę o nowym kapeluszu - przyznała tęsknym głosem.- Czy mam pójść jutro z tobą na spotkanie z Pagettem?- Lepiej nie.Obecność nas obu mogłaby go speszyć.Tak więc następnego dnia stałam w drzwiach hotelu, walcząc z opornym parasolem, który za nic w świecie nie chciał się otworzyć, podczas gdy Zuzanna spokojnie wylegiwała się w łóżku, obłożona książkami i z koszykiem owoców w zasięgu ręki.Według portiera pociąg powinien dzisiaj nadejść bez większego opóźnienia, aczkolwiek jest w najwyższym stopniu wątpliwe, czy kiedykolwiek dotrze do Johannesburga.Zostały wysadzone tory, tak mnie zapewniał.Wszystko to brzmiało raczej pocieszająco!Pociąg spóźnił się zaledwie dziesięć minut.Tłum oczekujących wypadł na peron i zaczął biegać z jednego końca w drugi.Nie miałam trudności z odnalezieniem Pagetta.Zagadnęłam go, płonąc z emocji.Przyzwyczaiłam się już do tego, że na mój widok reagował nerwowym gestem, tym razem jednak wydał mi się bardziej zdenerwowany niż zwykle.- Boże drogi, panna Beddingfeld! Sądziłem, że pani zniknęła.- Ale się znalazłam - zapewniłam z całą powagą.- A jak pan się miewa?- Dziękuję, dobrze.Pragnę jak najprędzej powrócić do swoich obowiązków u sir Eustachego.- Panie Pagett - zaczęłam - chciałabym pana o coś zapytać.Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe.Od pańskiej odpowiedzi wiele zależy, więcej niż mógłby pan przypuszczać.Chciałabym wiedzieć, co robił pan w Marlow ósmego stycznia.Drgnął gwałtownie.- Naprawdę, panno Beddingfeld, ja.- Pan był w Marlow, prawda?- Tak.z czysto prywatnych powodów.byłem tam, owszem.- I nie zdradzi mi pan, jakie to były powody?- Czy sir Eustachy pani nie powiedział?- Sir Eustachy? To on wie?- Jestem tego niemal pewny.Miałem nadzieję, że mnie nie rozpoznał, jednak sądząc z różnych jego napomknięć i aluzji, obawiam się, że wie.Oczywiście chciałem wszystko wyjaśnić i złożyć rezygnację.Sir Eustachy bywa czasem dziwny.Ma specyficzne poczucie humoru.Trzymanie mnie w niepewności zdaje się go bawić.Ośmielam się przypuszczać, że zna całą prawdę.Być może zna ją już od lat.Miałam cichą nadzieję, że uda mi się zrozumieć, o czym on właściwie mówi.Pagett kontynuował potoczyście.- Wiem, że człowiekowi pokroju sir Eustachego trudno jest wczuć się w moje położenie.Zdaję sobie sprawę, że postąpiłem niewłaściwie, ale to kłamstwo wydawało mi się nieszkodliwe.Doprawdy byłoby stosowniej, gdyby mnie otwarcie odprawił, a nie bawił się moim kosztem, czyniąc różne zawoalowane przycinki.Na dźwięk dzwonka ludzie zaczęli napływać z powrotem do wagonu.- Panie Pagett - przerwałam mu wreszcie - całkowicie się zgadzam z pańską opinią o słr Eustachym.Ale po co pojechał pan do Marlow?- Wiem, że to było niesłuszne, ale przecież jakże naturalne w tych warunkach.Tak, w zaistniałych, okolicznościach było to zupełnie zrozumiałe.- W jakich okolicznościach? - zawołałam rozpaczliwie.Pagett jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że zadałam mu jakieś pytanie.Jego umysł oderwał się wreszcie od rozpatrywania osobliwości charakteru sir Eustachego i usprawiedliwiania samego siebie.- Bardzo panią przepraszam, panno Beddingfeld - powiedział sztywno - ale doprawdy nie wiem, w jaki sposób ta sprawa miałaby pani dotyczyć.Wsiadł do wagonu i stojąc w drzwiach odwrócił się jeszcze ku mnie.Ogarnęła mnie desperacja.Co począć z takim człowiekiem?- Oczywiście, skoro ukrywa pan jakąś niegodziwość, zrozumiałe jest, że wstydzi się pan o tym mówić - rzuciłam złośliwie.Nareszcie trafiłam we właściwy ton.Pagett zesztywniał i zaczerwienił się.- Niegodziwość? Mam się wstydzić? Nie rozumiem pani.- Więc niechże pan wreszcie wydusi to z siebie.Powiedział mi trzy krótkie zdania.Wreszcie poznałam sekret Pagetta.Tego nigdy bym się nie domyśliła.Wolnym krokiem wróciłam do hotelu, gdzie wręczono mi telegram.Otworzyłam go.Telegram zawierał dokładne instrukcje.Miałam bezzwłocznie udać się do Johannesburga, a raczej do stacji przed Johannesburgiem, gdzie będzie czekał na mnie samochód.Podpis pod telegramem brzmiał nie „Andy”, lecz „Harry”.Usiadłam na krześle i zaczęłam się głęboko zastanawiać.XXXI(Wyjątki z dziennika sir Eustachego Pedlera)Johannesburg, 7 marcaPrzyjechał Pagett.Jest śmiertelnie przerażony.Natychmiast zasugerował, że powinniśmy wyjechać do Pretorii.Kiedy mu grzecznie, ale stanowczo oznajmiłem, że zostajemy tutaj, popadł w drugą skrajność.Pożałował, że nie ma ze sobą broni, a potem zaczął się przechwalać, jak to osłaniał jakiś most w czasie wojny.Zdaje się, że chodziło o most kolejowy na stacji węzłowej Little Puddecombe czy coś w tym rodzaju.Przerwałem jego wywody, każąc mu rozpakować maszynę do pisania.Miałem nadzieję, że to go na jakiś czas zajmie, gdyż maszyna z pewnością okaże się zepsuta, jak to jej się często zdarza, i będzie ją musiał zanieść do naprawy.Zapomniałem, że Pagett zawsze musi mieć ostatnie słowo.- Rozpakowałem już wszystkie pakunki, sir.Maszyna jest w doskonałym stanie.- Jak to wszystkie?- Te dwie małe skrzynki też.- Życzyłbym sobie, abyś na przyszłość nie był tak gorliwy.Te dwie skrzynki to nie twój interes.Są własnością pani Blair.Pagett był wyraźnie zbity z tropu.Nienawidzi popełniania błędów.- Tak więc spokojnie spakuj je z powrotem, a później wyjdź na miasto i rozejrzyj się trochę.Do jutra Johannesburg może się zamienić w kupę dymiących zgliszcz, więc być może jest to ostatnia okazja - dorzuciłem.Myślałem, że tym sposobem wreszcie się go pozbędę na resztę poranka.- Jest coś, co chciałbym panu powiedzieć, sir, jeśli ma pan chwilę wolnego czasu.- Teraz nie - odparłem szybko.- W tej chwili absolutnie nie mam czasu na nic.Pagett zaczął się wycofywać.- A propos - zawołałem za nim - co było w tych paczkach pani Blair?- Futrzane kilimy, dwa futrzane.nie wiem.chyba kapelusze.- Masz rację - zapewniłem go - kupiła je podczas podróży.To są kapelusze, choć nie dziwię się, że w pierwszej chwili ich nie rozpoznałeś.Przypuszczam, że jeden z nich ma zamiar nosić w Ascot.Co jeszcze?- Filmy i jakieś koszyki - mnóstwo koszyków.- Tak sądziłem.Pani Blair należy do kobiet, które każdą rzecz kupują na tuziny.- To mniej więcej wszystko.Poza tym trochę drobiazgów.Woalka, para rękawiczek i tak dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]