[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szkoda, że nie miałeś sposobności, aby się bardziej wykazać.Ale był to ten rodzaj sprawy, że nawet taki skończony idiota jak inspektor nie mógł jej zaprzepaścić.Poirot przecząco pokręcił głową.- Sprawa nie jest skończona, przyjacielu.I nie będzie, dopóki nie dowiemy się, kto ukradł perły.- Ależ zrobiła to pokojówka.- Dlaczego tak twierdzisz?- Jak to? - zacząłem się jąkać.- Przecież znaleziono je w jej materacu.- Tak? - odparł zniecierpliwiony Poirot.- To nie były perły.- Co?- Imitacja, mon ami.Stwierdzenie to odebrało mi dech w piersiach.Poirot uśmiechał się spokojnie.- Poczciwy inspektor najwyraźniej nie zna się na klejnotach.Ale wkrótce zrobi się niezły harmider!- Chodź! - zawołałem, ciągnąc go za ramię.- Dokąd?- Musimy natychmiast powiedzieć o tym Opalsenom.- Nie sądzę.- Ale ta biedna kobieta.- Eh bien; ta biedna kobieta, jak ją nazwałeś, będzie miała dużo spokojniejszą noc, wierząc, że klejnoty są bezpieczne.- Ale w tym czasie złodziej może z nimi uciec!- Jak zwykle, przyjacielu, mówisz bez zastanowienia.Skąd wiesz, że perły, które dzisiejszego wieczoru pani Opalsen zamknęła w szkatułce tak starannie, nie były fałszywe i że prawdziwej kradzieży nie dokonano dużo wcześniej?- Och! - jęknąłem zdezorientowany.- No właśnie - powiedział rozpromieniony Poirot.- Zaczynamy od nowa.Wyszedł z pokoju pierwszy, przystanął na chwilę, jak gdyby coś rozważając, a potem przeszedł przez cały korytarz, zatrzymując się przy malutkim pomieszczeniu, gdzie zebrały się pokojówki i służący z poszczególnych pięter.Wydawało się, iż nasza pokojówka, która opowiadała pełnej uznania publiczności o swoich ostatnich przeżyciach, spotkała się z prawdziwym podziwem.Nagle urwała w połowie zdania.Poirot ukłonił się jej ze zwykłą sobie uprzejmością.- Proszę mi wybaczyć, że panią niepokoję, ale byłbym wielce zobowiązany, gdyby zechciała pani otworzyć mi pokój pana Opalsena.Kobieta podniosła się ochoczo, a my udaliśmy się za nią, znowu idąc tym samym korytarzem.Pokój pana Opalsena znajdował się po drugiej stronie przejścia, vis-a-vis pokoju żony.Pokojówka otworzyła go zapasowym kluczem i weszliśmy do środka.Gdy miała już odejść, Poirot ją zatrzymał.- Jedną chwileczkę; czy widziała pani wśród rzeczy osobistych pana Opalsena taką wizytówkę?Podał jej gładki biały kartonik, pokryty czymś błyszczącym i o dosyć niecodziennym wyglądzie.Pokojówka obejrzała go uważnie.- Nie, proszę pana, nie sądzę.A tak w ogóle, to przeważnie służący zajmują się pokojami dżentelmenów.- Rozumiem.Dziękuję.Poirot wziął wizytówkę.Kobieta odeszła.On natomiast przez chwilę nad czymś się zastanawiał, a potem szybko skinął głową.- Bardzo cię proszę, Hastings, użyj dzwonka.Zadzwoń trzy razy na służącego.Spełniłem jego prośbę, nie mogąc się oprzeć ciekawości.Tymczasem Poirot opróżnił kosz na śmieci, szybko przeglądając jego zawartość.Po kilku chwilach pojawił się służący.I jemu Poirot zadał to samo pytanie i wręczył wizytówkę do obejrzenia.Ale odpowiedź była taka sama.Służący nigdy nie widział podobnej wizytówki pomiędzy rzeczami pana Opalsena.Poirot podziękował mu, a ten się wycofał, trochę niechętnie, rzucając dociekliwe spojrzenia na przewrócony kosz i śmieci na podłodze.Mimochodem usłyszał uwagę wypowiedzianą w zamyśleniu przez Poirota, gdy z powrotem pakował papiery do kosza.- A naszyjnik był ubezpieczony na dużą sumę.- Poirot! - zawołałem.- Rozumiem.- Nic nie rozumiesz, przyjacielu - szybko odparł - jak zwykle, zupełnie nic! Niewiarygodne, ale tak jest.Wróćmy do naszych apartamentów.Ruszyliśmy w milczeniu.Gdy już się tam znaleźliśmy, ku memu ogromnemu zdziwieniu, Poirot szybko zmienił ubranie.- Dziś wieczorem jadę do Londynu - wyjaśnił - to konieczne.- Co?- Bezwzględnie! Prawdziwa praca, praca umysłu (ach, dzielne szare komórki) jest już skończona.Jadę, aby potwierdzić to, co już wiem.I potwierdzę! Nie można oszukać Herkulesa Poirot!- Skompromitujesz się kiedyś - zauważyłem, oburzony jego próżnością.- Proszę, nie złość się na mnie, mon ami.Liczę, że oddasz mi pewną przyjacielską przysługę.- Oczywiście - odparłem z zapałem, trochę zawstydzony swoją gwałtownością.- O co chodzi?- O rękaw mego płaszcza, który właśnie zdjąłem.Czy zechciałbyś go wyczyścić? Widzisz, jest na nim trochę białego proszku.Na pewno zauważyłeś, jak wodziłem palcem po krawędzi szuflady toaletki?- Nie.- Powinieneś obserwować moje ruchy, przyjacielu.I zostało mi na palcu trochę proszku, a będąc nieco podekscytowanym, wytarłem go o rękaw; bezwiedne działanie, nad którym ubolewam, sprzeczne z moimi zasadami.- Ale co to za proszek? - zapytałem, nieszczególnie zainteresowany zasadami Poirota.- Na pewno nie trucizna Borgiów - odparł Poirot z błyskiem w oku.- Widzę, że zaczyna działać twoja wyobraźnia.A gdybym powiedział, że to talk?- Talk?- Tak, stolarze robiący meble nacierają nim krawędzie szuflad, aby łatwo się otwierały i zamykały.Roześmiałem się.- Stary grzeszniku! Myślałem, że zajmujesz się czymś ekscytującym.- Au revoir, przyjacielu.Oszczędzam sobie trudu.Uciekam!Drzwi się za nim zamknęły.Z uśmiechem na wpół szyderczym, na wpół czułym wziąłem jego płaszcz i wyciągnąłem rękę po szczoteczkę do ubrań.Następnego ranka, nie mając żadnych wieści od Poirota, wyszedłem na spacer, spotkałem paru starych znajomych i zjadłem z nimi lunch w ich hotelu.Po południu wybraliśmy się na przejażdżkę.Przebita opona opóźniła nasz powrót, tak że w Grand Metropolitan byłem dopiero po ósmej.Od razu spostrzegłem Poirota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]