[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale było to rozwiązanie rutynowe, a wwypadku Cortmana nie byłoby aż takie proste.I nawet nie chodziło o to,że Cortman nosił w sobie jakąś część przeszłości.Przeszłość umarła iNeville już się z tym faktem pogodził.Nie, to nie było nic z tych rzeczy.Neville doszedł do wniosku, żeprawdopodobnie chodziło o to, że sam nie chciał się pozbawiać rozrywki.Wszyscy inni byli tacy bezbarwni, wręcz podobni do robotów.Benprzynajmniej miał jakąś fantazję.Nie wiadomo, z jakiego powodu jegoumysł nie ucierpiał tak, jak stało się to w przypadku innych.Nevilleuważał, że Cortman stworzony był wprost po to, by być umarłym. To znaczy, właściwie nieumarłym - pomyślał, a na jego twarzypojawił się grymas.Już nawet nie przychodziło mu do głowy, że Cortman istniał po to,by go zabić.Była to obawa, na którą można było machnąć ręką.Jęknął przeciągle, przysiadając na werandzie kolejnego domu.Potem ospałym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej fajkę.Leniwiewepchnął kciukiem do lulki rozmierzwioną kępkę wiórów tytoniowych.Już za chwilę kłęby dymu zaczęły się unosić powoli wokół jego głowy wrozgrzanym, nieruchomym powietrzu.Neville był teraz znacznie potężniejszym i bardziej odprężonym.Niezmiernie spokojny, pustelniczy tryb życia sprzyjał przybieraniu nawadze.Ważył teraz z górą sto kilo, miał pełną twarz i szerokiemuskularne ciało, które okrywało luzne drelichowe ubranie.Już oddawna przestał się golić.Bardzo rzadko przycinał gęsty, jasny zarost, więcmiał już teraz prawie siedmiocentymetrową brodę.Nosił długie, niecoprzerzedzone włosy.Jego niebieskie oczy przepełniał spokój.Oparł się o ceglany stopień, wolno wypuszczając kłęby dymu.Woddali, po drugiej stronie placu było ciągle jeszcze zagłębienie, w którympogrzebał Virginię.Stamtąd właśnie wstała.Zwiadomość ta jednak niewywołała w jego oczach żadnego szklistego smutku.Powroty doprzeszłości nie powodowały już cierpienia, stał się odporny nawspomnienia.Czas utracił już dla niego swoją wielowymiarowość.Istniała tylko terazniejszość, która opierała się na codziennym wysiłku,aby przetrwać.Terazniejszość pozbawiona radości i rozpaczy. W zasadzie jestem rośliną, która wegetuje - myślał często.To muwłaściwie odpowiadało.Robert Neville, siedząc, wpatrywał się przez jakiś czas w biały punktna placu, zanim uświadomił sobie, że ten punkt się porusza.Mrugnąłpowiekami, a skóra na twarzy stała się napięta.Z jego gardła dobył sięledwo słyszalny dzwięk, który wyrażał powątpiewanie.Potem podniósłlewą dłoń, aby przysłonić oczy przed ostrym światłem słonecznym.Przygryzł nerwowo ustnik fajki.Kobieta.Nawet nie próbował złapać fajki, kiedy mu wypadła z otwierającychsię ze zdziwienia ust.Wstrzymując oddech, stał na werandzie jeszczeprzez jakąś chwilę i gapił się przed siebie.Przymknął oczy, potem znów je otworzył.Była tam nadal.Patrzącna nią, czuł coraz szybsze uderzenia serca.Nie widziała go.Ze spuszczoną głową szła w oddali przez długi plac.Widział, jak wiatr rozwiewa jej rudawe włosy, jej ręce były luznoopuszczone.Przełknął ślinę.Po upływie trzech lat był to dla niego takniezwykły widok, że nie potrafił przyjąć do wiadomości tego, co widział.Stał nieruchomo w cieniu domu i mrugając oczyma, wpatrywał się przedsiebie.Kobieta.%7ływa.W świetle dnia.Stał z na wpół otwartymi ustami i przyglądał się tej kobiecie.Kiedypodeszła bliżej, zobaczył ją lepiej.Była młoda - mogła mieć zedwadzieścia kilka lat.Ubrana była w wymiętą, brudną sukienkę, którakiedyś była biała.Miała opaloną twarz i rude włosy.Wydało mu się, że wpopołudniowej ciszy słyszał, jak gną się zdzbła trawy pod jej stopami. Zwariowałem - przyszło mu do głowy.Byłoby to mniej szokująceniż dopuszczenie do siebie myśli, że ona istniała naprawdę.Mimowszystko, w jakiś bliżej nieokreślony sposób przygotowywał się na to, żejest tylko zjawą.Było to bardzo możliwe.Człowiek, który umierał zpragnienia, widział nie istniejące jeziora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]