[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Traviszorientował się dość szybko, o co chodzi, i potok słów urwał się raptownie.- Halo? - odezwał się.- Jesteś tam, wujku?- Skończyłeś? - z tonu starszego mę\czyzny przebijała surowa nagana.- Co? A tak, przepraszam.Właśnie.- Travis powstrzymał się w połowie zdania i Harryzobaczył oczami wyobrazni, jak chłopak opanowuje się i przechodzi do sedna sprawy.- Nodobrze, wujku Harry.Jestem TravisBrighton.nie, wcale nie, do diabła.o, przepraszam.jestem Travis Donovan.Tymnie nie znasz, ale.- Wiem, kim jesteś, synu - przerwał mu Harry.- A teraz powiedz mi, czego chcesz.-Kolejny głęboki oddech na drugim końcu linii, a po nim nerwowe chrząknięcie.W końcudzieciakowi rozwiązał się język i wyrecytował to, co kazali mu przekazać rodzice.Po dwóch minutach nieprzerwanego monologu Harry wstał ponownie i zacząłprzechadzać się po pokoju.To było największe szaleństwo, o jakim słyszał od długiego,długiego czasu.- Do diabła! - Paul Boersky rzucił słuchawką tak mocno, \e jedna z le\ących obokgrubych ksią\ek spadła z biurka.- Zgubili rozmowę.Irene, rozmawiając z innego telefonu z policją stanową Wirginii Zachodniej, kazała imchwilę zaczekać.- Co takiego? - zapytała z niedowierzaniem.Nawet nie wa\ się mówić mi podobnychrzeczy - tego nie wypowiedziała na głos.Paul nigdy nie potrafił kontrolować własnych emocji.Teraz kopnął śmietniczkę, któraposzybowała przez całą salę konferencyjną.- Wiedzą o nas.Tu\ po odebraniu telefonu zaszyfrowali rozmowę.Nie wiem dokładnie,jak to zrobili, ale rozło\yli nasz podsłuch i nic nie mamy.Irene zacisnęła zęby i potrząsnęła głową.Nie odezwała się ani słowem do Paula,którego wściekłość zdawała się sięgać zenitu.Skupiła się na rozmowie z sier\antem Boweremz Wirginii Zachodniej.- Przepraszam, sier\ancie - odezwała się ochryple.- Właśnie otrzymaliśmy dośćkiepskie wieści.Ma pan mo\liwość poprawienia mi humoru.Znalezliście ju\ ten numer?Po drugiej stronie usłyszała szelest papierów i głos Bowera.- Mam go - odparł policjant.- Przydro\ny bar "U Homera i Jane".Moi ludzie mogą tambyć za dwadzieścia minut.Irene skrzywiła się.- Dwadzieścia minut? Nie mo\na szybciej? Bower chrząknął.- To nie jest du\e miasto, agentko Rivers.Tu wszystko trwa dłu\ej.Mogę obiecać, \edla pani zrobimy co w naszej mocy, zgoda?Irene uśmiechnęła się.- Ani przez chwilę w to nie wątpiłam.Proszę jednak powiedzieć ludziom, \eby uwa\ali.Donovanowie łatwo się wymykają i, co więcej, są zdesperowani.Tym razem Bower roześmiał się głośno.- Moi ludzie naprawdę cię\ko pracują, \eby to nasi klienci uwa\ali na nas, a nie my nanich.- No dobrze, sier\ancie.A zatem niech pan ka\e swym ludziom zrobić to najlepiej jakpotrafią.- Spojrzała na zegarek.Nie ma szans, pomyślała.Jake i Carolyn byli specjalistami wwyprzedzaniu prawa.Chryste, zdą\yli ju\ dojechać z Phoenix w Karolinie Południowej doWinston Springs w Wirginii Zachodniej.Potrafili się wymykać i to trzeba im przyznać.Prawdopodobieństwo, \e będą tam jeszcze za dwadzieścia minut, równało się zeru.Odło\ywszy słuchawkę, zaczęła uspokajać Paula.Biedny facet zmagał się jak galernik,\eby utrzymywać się na powierzchni, ale za ka\dym razem, gdy załatał jakiś przeciek, dostawałkolejną torpedę.To zdumiewające, jak krucha była jego kariera.I czy mu się to podobało, czynie, została nierozerwalnie związana z jej karierą, otoczoną warstwą ochronną grubości sko-rupki jajka.- Starsi te\ chcą skorzystać z telefonu, młody człowieku - powiedziała surowo Peggy.Miała teraz nowiutką plamę tłuszczu na fartuszku i taki wyraz twarzy, jakby właśnie wypiłaszklankę soku z cytryny.Travis zakrył dłonią mikrofon.- Proszę im powiedzieć, \eby jeszcze minutkę zaczekali - odezwał się uprzejmie.Peggy zrobiła nieprzyjemną minę i uniosła do góry dwa palce uło\one w literę V.- Dwie minuty, mądralo - ostrzegła.- Dwie minuty, a potem nie ma cię przy telefonie.-Kiedy odeszła, Travis z trudem stłumił w sobie przemo\ną chęć pokazania jej jednego palca.- Posłuchaj uwa\nie, chłopcze - mówił Harry.- Powiedz swoim rodzicom, \e FBI wie,gdzie jesteście.Nie ma potrzeby panikować, ale wkrótce tam się zjawią, tego jestem pewny.- To ja ju\ muszę lecieć - powiedział pospiesznie Travis.Bez względu na to, czypotrzeba była, czy te\ nie, i tak ogarnęła go panika.- Czekaj! - rozkazał Harry.- Daj mi jeszcze pół minuty.Zorientuję się, co mogę zrobić,jeśli chodzi o namówienie tego znajomego twoich rodziców, Nicka Thomasa, o ile się nie mylę,do współpracy.Na razie musimy wymyślić sposób, \ebyście stamtąd zniknęli.Czy jest tamjakieś charakterystyczne miejsce? Gdzieś, gdzie moglibyśmy się spotkać?Travis odsunął się od ściany, próbując wyjrzeć przez okno, ale zobaczył tylko Peggy,która ustawiła się pośrodku przejścia z pięściami opartymi na biodrach.- Nie.nie wiem.Harry westchnął cię\ko.- No dobrze, wiesz mo\e, w którą stronę biegnie droga? Północ-południe?Wschód-zachód?Travis potrząsnął głową, zakłopotany.Czuł się, jakby przyszedł nie przygotowany naklasówkę.- Nie, nie wiem.Kolejne westchnięcie.Szczerze mówiąc, tym razem bardziej przypominało warknięcie.- No dobrze.Posłuchaj.Oto co masz powiedzieć rodzicom: dzisiaj o północy białysamochód stanie na poboczu, dokładnie trzy kilometry na prawo od baru, z którego dzwonisz.Rozumiesz?Travis nie był pewien.- Na prawo?- Tak, do cholery, na prawo.Nie wiemy, czy to północ, czy południe, więc posługujmysię terminologią prawo - lewo.Staniesz na drodze przodem do baru i wysuniesz prawą rękę.Dokładnie trzy kilometry w tym kierunku.- Dobrze.- Nie mów dobrze, jeśli do końca nie wiesz, o co chodzi - ostrzegł Harry.- Nie, naprawdę.Trzy kilometry.Rozumiem - wyczuwając, \e Peggy przysłuchuje sięka\demu słowu, Travis cofnął się w stronę cuchnących toalet.- W porządku, chłopcze, teraz musicie znalezć kryjówkę na resztę dzisiejszego dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]