[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że Linkodwróci od niego podejrzenia i będzie się wypierał po-bytów w Nowym Jorku, w czasie których Roy mordo-wał swoje ofiary.Oczywiście gdyby doszło do najgor-szego, Julie dałaby Linkowi alibi, ale Evans zrobiłbyniemal wszystko, by nie dopuścić do takiej sytuacji.Niemówiąc już o tym, że zakochana kobieta to kiepskiświadek.Czubek buta Roya zahaczył o dziurę w asfalcie.Brannigan zachwiał się i mało nie upadł.Kolejny znak,że szczęście mu ostatnio nie dopisuje.Czuł, że jegoserce trzepocze jak schwytany w sidła ptak.To się nie powinno zdarzyć! To nie fair!Przecież Roy chciał tylko oczyścić ten świat z nisz-czycielek niewinnych mężczyzn.Takie kobiety dawałyfałszywe świadectwo i były opętane przez diabła.Jak654jego żona Beth, która zrujnowała życie dwóch męż-czyzn i urodziła syna - diabelski pomiot.Roy nie prze-widział, że Szatan posłuży się szantażystą, by go udrę-czyć i pokonać.Albo że naśle na niego gliniarza dośćupartego, by śledzić każdy jego krok i wszystkiego siędowiedzieć.Roy poczuł nagle radosny przypływ nadziei.Niepowinien przecież nigdy wątpić w błogosławieństwoboże i swoją rolę narzędzia pomsty.Prawie mu się uda-ło.Zaparkowane ciężarówki dawały dobre schronienie.Już widział narożnik ogrodzenia i wygrzebany pod nim- przez dzieciaki albo psy - dołek w ziemi.Roy był wygimnastykowany i silny.Nie miał wąt-pliwości, że jeśli tylko dotrze do ogrodzenia, przeczołgasię pod nim i ucieknie z parkingu; wymknie się Quin-nowi.Już miał przebiec ostatnie pięćdziesiąt stóp, gdywystrzał z rewolweru sparaliżował go na chwilę.Od-wrócił się i zobaczył Quinna, jakieś sto stóp dalej.De-tektyw czaił się za maską zaparkowanego ciągnika.Każdy jego ruch był przemyślany.Opuścił głowę, aleoczy utkwił w Royu.Wyglądał jak anioł zagłady.Roy zaczął się skradać w kierunku ogrodzenia, niespuszczając jednak oka z Quinna i jego rewolweru.Broń nie była skierowana wprost na niego, lecz nieco wprawo i w dół.Quinn strzelił ponownie.Tym razem Roy nie wzdry-gnął się, ale usłyszał, że kula zadzwięczała o siatkę655ogrodzenia.Za siatką, po drugiej stronie ulicy, stałydomy.Brannigan wiedział, że Quinn będzie strzelałostrożnie, by go ostrzec.Strzały ostrzegawcze.Quinn mógł mu spokojnie wpakować kulę, jeśli tyl-ko zbliży się do niego dostatecznie.Ruszaj się! Ruszaj!Roy cofał się dalej z gracją tancerza.Niemal płynąłw powietrzu.Nie mógł oderwać wzroku od Quinna,który skradał się za nim powoli, lecz nieubłaganie, ni-czym bokser skracający dystans i spychający przeciw-nika do narożnika.Roy zrozumiał, że nie będzie miał czasu, by prze-czołgać się pod ogrodzeniem.Gdy znalazł się o jakieśdziesięć stóp od stalowego słupa, podtrzymującego siat-kę, ściągnął z siebie koszulkę i rzucił ją na drut kolcza-sty, rozciągnięty na górze ogrodzenia.I błyskawiczniezaczął się wspinać śladem swojego T-shirtu.Z początku jakoś mu szło, ale na górze kolce mo-mentalnie poprzecinały cienki materiał, wbijając się wręce Roya, zwłaszcza w prawą dłoń.Odwrócił się i zo-baczył zbliżającego się Quinna.Pomimo bólu zdobył sięna jeszcze jedną rozpaczliwą próbę uchwycenia ostat-niego drutu na górze i przerzucenia ciała na drugą stro-nę.Nie myślał o tym, co robi.To były działania czystoinstynktowne.Musiał uciec!656Drut kolczasty był jak ogień.Roy ze zdumieniemspostrzegł, że jeden z palców jego prawej ręki zostałprawie odcięty.Usłyszał, jak Quinn półgłosem woła go po imieniu.W porządku! Już wystarczy.Roy rozluznił uchwyt, a część jego koszulki oderwa-ła się i spadła na asfalt razem z nim, kawałek zakrwa-wionej szmaty.Leżąc już pod ogrodzeniem, obwiązałnią sobie broczące krwią ręce.Quinn schował rewolwerdo kabury i przykląkł przy Royu, jakby chciał się zdo-być na jakiś akt miłosierdzia.Ale w oczach detektywa Roy nie dostrzegł miłosier-dzia, tylko ciekawość.- Skąd masz ten bilet? - zapytał Quinn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]