[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak więc szatan i jego córka w swojej ryczącej machinie ruszyli w drogę, niezważając, czy przejadą niewinnego chłopca, czy nie.I wtedy nagle, w cudowny, niemożliwydo wytłumaczenia sposób, u boku Esko wyrósł jak spod ziemi syn Bongmana i uratował zeszponów szatana nie tylko Esko Vaananena, ale być może i całą wioskę. Przestań gadać bzdury powiedział Kalliokoski, energicznym machnięciem dłoniprzeganiając Turkkilę i kilku innych podpitych chłopów.Odeszli niechętnie, a ich podekscytowane głosy długo jeszcze dobiegały spomiędzy sosen.Kalliokoski ściągnął syna Bongmana z piersi Esko, zdzielił go w ucho i kazał mu się wynosić. Ten chłopak zle skończy mruknął pastor, pomagając swemu podopiecznemu wstać.Och, Esko, spójrz tylko, jak wygląda twoje ubranie!Nowiutki tweedowy gamiturek Esko nie był już nieskalanie elegancki.Rozdarte na obukolanach spodnie były brudne, marynarka podobnie, a czapka gdzieś się zapodziała.Eskosplunął krwią.Kalliokoski westchnął, raczej rozczarowany niż zły. Co za wieczór! powiedział, kręcąc głową.Esko wbił wzrok w nowe, za ciasne buty, teraz poplamione trawą.Buty do tańca,pomyślał z uśmiechem. Możesz płakać, jeśli chcesz.Chce ci się płakać?Esko potrząsnął głową, chociaż w gruncie rzeczy łzy paliły go pod powiekami.Kalliokoski lekko dotknął jego włosów. Esko, ja wiem, jak to jest, kiedy dowiadujesz się, że nigdy nie dostaniesz czegóś, czegobardzo pragniesz.To smutne, ale takie jest życie.Chodzmy do domu. Pójdę sam. Twoja matka też wolała chodzić sama.To niedobrze, człowiek nie powinien byćsamotny.Esko podniósł oczy, lecz zatrzymał spojrzenie na wysokości błyszczącego złotegołańcuszka od zegarka, zwisającego na płaskim, twardym brzuchu Kalliokoskiego.Dłońchłopca powędrowała do ukrytego w kieszeni lusterka.Było bezpieczne. No, dobrze, Esko powiedział Kalliokoski zrezygnowanym tonem. Możesz iść sam,ale zaraz wracaj do domu, dobrze?Esko był zirytowany, złościło go, że Kalliokoski używa sformułowania do domu ,zupełnie jakby nie wiedział, że on od dawna nie ma domu.Chciał powiedzieć mu o tym, alebez słowa odwrócił się na pięcie i pobiegł przez łąkę, na której środku czterech ponurychCyganów niespiesznie składało wielki namiot.Chłopiec zanurzył się w ciszę lasu i wkrótcedotarł do jeziora.Stanął na mokrym piasku i wciągnął w nozdrza przyjemnie ostry zapach trzcin.Obserwował, jak drobne czarne fale marszczą pozbawioną wyrazu powierzchnię wody, potemzaś wszedł na krótki drewniany pomost, położył się na nim na brzuchu i spojrzał w ciemnągłębię, szumiącą cicho w odległości zaledwie kilku centymetrów od jego twarzy.Myślał odziewczynce, którą poznał, o jej włosach, talii, wargach, zapachu jej skóry.Przywołał wmyśli chwile, kiedy automobil ruszył na niego.Katerina wcale nie powiedziała: Przejdz go.Był teraz pewien, że jej słowa brzmiały: Uważaj, bo go przejedziesz.Próbowała ostrzecszofera i powstrzymać go, nic więcej.Uśmiechnął się, zbliżając lusterko do powierzchniwody.W domu na przeciwległym brzegu zapaliło się światło.Jego promień zachybotał nafalach.Esko podniósł lusterko, aby schwytać w nie blask.Chmury całkowicie zakryły oko księżyca i znad jeziora zaczęła podnosić się mgła.Brzozystały w długim szeregu, białe i nieruchome jak duchy.Chłopiec zerwał się i pobiegł wkierunku plebanii, wstrzymując oddech, rzucając wyzwanie duchom i jednocześnie drżąc zestrachu, czy jakaś biała, zwiewna postać nie stanie mu na drodze.Nagle w jego sercu zrodziłasię niezachwiana pewność, że pewnego dnia zdobędzie i poślubi Katerinę, jak kiedyś ojcieczdobył i poślubił matkę, będą mieli dzieci i będą żyć długo i szczęśliwie.Dopiero po chwiliprzypomniał sobie o swojej naznaczonej ogniem twarzy i znowu wpadł w rozpacz.Niewiedział, w jaki sposób mógłby kiedykolwiek poprawić wygląd swojej twarzy na tyle, abyzasłużyć na istotę tak bezgranicznie piękną jak Katerina.6Lato złamało daną ziemi obietnicę.Jezioro poszarzało, strasząc ludzi widmem lodu.Znieg, pierwszy zwiastun zimy, pojawił się pewnego dnia, jak zawsze nieoczekiwanie.Wszarym świetle dnia zamigotały duże, grube płatki, nieprawdopodobnie białe i miękkie,niechętnie opuszczające bezpieczne schronienie nieba.Ta piękna, niesamowita scenazapowiadała długie miesiące zimna i ciemności.Esko stał przy oknie w swoim pokoju iwpatrywał się w powoli opadające białe gwiazdki.Nagłe panującą w domu ciszę przerwałopukanie do drzwi, w progu stanął Kalliokoski, wnosząc ze sobą świeży powiew chłodu izapach śniegu. Dzień dobry, Esko powiedział i skinął głową, usiłując zapanować na wyraznympodnieceniem.Jego broda i włosy lśniły od topniejących płatków śniegu. Przykro mi,chłopcze, ale muszę zadać ci nieprzyjemne pytanie.Czy widziałeś ostatnio swego ojca?Esko odetchnął z ulgą, ponieważ na szczęście nie musiał kłamać.Mimo tego zaczerwieniłsię ze wstydu.Oczodół jego oślepłego oka zapiekł go nagle, jakby ktoś przypalił skóręzapałką. Nie odparł. To dobrze rzekł Kalliokoski.Usiadł na brzegu łóżka, westchnął i zaczął nerwoworozgarniać włosy porządnie przyciętej bródki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]