[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę bardzo.Maria Kwiatkowska uśmiechnęła się do niej po matczynemu.Dziewczyna pochodziłaz podwrocławskiej wsi i brakowało jej trochę kindersztuby, ale serce miała złote, o czymnieraz ją Zosia zapewniała.- Proszę się ustawić! - zabrzmiał ostry głos pani wicedyrektor.- Wchodzimy!- No córuchna.- Kobieta ścisnęła Zosię za rękę - Czas na ciebie.Połam długopis.- Połamię, mamusia.Tato kiedy będzie?- Przyjdzie jeszcze zanim skończysz.Zwolni się z pracy.- Pa!Egzamin z języka polskiego rozpoczął się punktualnie.Pierwsza godzina przebiegła wcałkowitej ciszy.Jeszcze nikt z zewnątrz nie poznał tematów.Matki zajęły się gorączkowymprzygotowaniem suchego posiłku.Robiono herbatę do termosów.Za chwilę pewnie dwiewcześniej wyznaczone zostaną wpuszczone na salę, żeby dać dzieciakom po bułce i może cośdo picia w razie potrzeby.Pierwsza osoba z tacą pełną bułek weszła na salę.Nie było jej około pięciu minut.Kiedy wróciła, wszystkie matki obstąpiły ją ciekawe tematów maturalnych.- I co? - padały pytania.- Nie powtórzę dokładnie - mówiła kobieta podekscytowana - ale jest odrodzenie,Kochanowski i Rej, Lalka Prusa i Dziady Mickiewicza.Nic ze średniowiecza ani zwojny.- Chłopcy stawiali na wojnę i na dwudziestolecie międzywojenne - stwierdziła jedna zmatek.- Będzie im ciężko.- Moja Jadzia też - odezwała się inna.- Trzeba dyskretnie spytać, czego potrzebują - zasugerowała Maria - i do kanapekściągawki włożyć.Kolejna taca z bułkami była gotowa.Druga z wyznaczonych osób weszła na salę zkonkretnym wywiadowczym zadaniem do wykonania.Zabawiła trochę dłużej niżpoprzedniczka.Po powrocie do zaimprowizowanej szkolnej kuchni zdała relację towarzyszkom niedoli.- Nie jest zle.Idzie Lalka i Dziady.Z Lalką nie ma problemu, ale o Dziadachprzydałoby się trochę.- Ja coś napiszę - zaoferowała się Marysia.- Pamiętam ze szkoły.Potrzebuję kartkę idługopis.Najlepiej taki, co cienko pisze.Zaopatrzono ją natychmiast.Mama Zosi podarła kartkę na wąskie paski i zapisałanajważniejsze rzeczy drobnym, ale czytelnym maczkiem.Zrobiła jeszcze dwie kopie iściągawki wylądowały w kanapkach, które następnie zostały zaniesione na salę. Kurierka wróciła po kwadransie.- Gieniu Andrzejak się nie zorientował i zjadł bułkę ze ściągą.- Jezusie! - jęknęła matka rzeczonego.- Pani się nie martwi.Za nim siedzi Zosia Kwiatkowska.Podrzuci mu ściągawkę.Sama nie potrzebuje.Do pomieszczenia kuchennego wszedł Edward Mencel.- Dzień dobry wszystkim - zawołał pogodnie.- Jak tam na pierwszej linii frontu?Podszedł do Marysi i pocałował ją czule, czym wzbudził zazdrość niejednej kobiety.Ich mężowie od czasów przedślubnych się tak nie zachowywali.- Jest odrodzenie i porównanie pozytywizmu z romantyzmem - poinformowała gożona.- Hmm.Jakieś ściągawki poszły?- Poszły, poszły - potwierdziły kobiety niemal chórem.- To wszystko będzie dobrze - oznajmił optymistycznie.- Zamieniłem słówko zpolonistką.Przemiła pani.- Przemiła? - zdziwiła się matka Gienka Szwondera.- Gieniu mówił, że straszna kosa.- Powiedziała mi w sekrecie, że nie planuje nikogo oblewać.- Daj Boże! - westchnęła Szwonderowa.- Jeszcze jutro matematyka.- To też zorganizujemy, szanowna pani.- Optymizm Edwarda był zarazliwy.- Nietakie rzeczy się robiło.Dni po egzaminach do wywieszenia wyników na szkolnym korytarzu przedsekretariatem wlokły się niemiłosiernie.Edward dwoił się i troił, żeby zapewnić Zosirozrywkę.Zabierał swoje panie do kina, na lody i spacery.Mimo to Zosia wciąż czułaniepokój i niepewność.Nie martwiło ją to, czy zdała, ale na ile zdała.Jako osobie niezwykleambitnej zależało jej na piątkach.Czas płynął, aż wreszcie nadszedł TEN dzień.Wczesnym przedpołudniem matka zcórką wkroczyły na teren liceum ogólnokształcącego.Edward Mencel nie mógł imtowarzyszyć.Pilne obowiązki służbowe zatrzymały go w zakładzie od samego rana.- Mama, idz tam, zobacz i mi powiesz.- Zosia przystanęła przed wejściem.Minęła ich grupka maturzystów z klasy równoległej.Weszli do środka w milczeniu.- Zosiu, po co tak? Chodz, razem wejdziemy.- Maria pociągnęła ją za rękę.- Napewno są piątki.Przekonasz się.- Mamusiu, proszę cię.Ten jeden raz - upierała się dziewczyna.- Ja tu na ławeczceusiądę i poczekam.- Kochanie, to dziecinada.- Idz, szkoda czasu.Czekam.Zosia Kwiatkowska zasiadła na niewygodnej, drewnianej ławce.Nie byłowątpliwości, że zamierza postawić na swoim.Matce przyszło do głowy, że upór ma po ojcu.Julek bywał taki sam.Weszła do budynku i od razu skierowała się na schody.Przed gablotą zwynikami kłębił się spory tłumek złożony z młodzieży i kilkorga rodziców.Zosia wystawiła twarz do słońca.Przypominała sobie to, co napisała z polskiego.Zdawała sobie sprawę, że pewne rzeczy mogła ująć lepiej, bardziej precyzyjnie.Błędówmerytorycznych nie było, ale styl, może momentami zbyt ciężki, nie na piątkę.Teraz patrzącz dystansu, uświadamiała sobie drobne, ale jednak mankamenty i niedociągnięcia.Zmatematyką poszło łatwiej.Była pewna poprawności rozwiązań.Z polskim.cóż, możeinaczej trzeba było spojrzeć na temat? W każdym razie już po fakcie.Mama podeszła do niej z nietęgą miną.Zosia nie spytała.Czekała na wyrok.- Ze wszystkich klas są tylko trzy osoby z samymi piątkami.- A ja?- Jesteś jedną z nich - oświadczyła Maria półgłosem.- Słucham?- Na samych piątkach maturę zdała Zofia Kwiatkowska i jeszcze ktoś.Nieważne.Zosia skoczyła na matkę i uwiesiła się jej na szyi.Marii łzy napłynęły do oczu.- Chodz, możemy już razem zobaczyć - szepnęła córce do ucha.Dziewczyna wciągnęła matkę do budynku.Wbiegła po schodach i upewniła się, żejest tak, jak usłyszała.Było.Czarno na białym.Zofia Kwiatkowska, najwyższe oceny.Zbiegła na parter.- Mama, same piątki - tryskała radością.- Widziałaś?- Widziałam, córeczko.- Zwiat jest piękny!Maria roześmiała się.Wyszły na zewnątrz.Do budynku wchodzili kolejni młodziludzie.- Szkoda, że twój ojciec tego nie widzi.Byłby z ciebie tak strasznie dumny.Takiszczęśliwy.Nawet sobie nie wyobrażasz.Zosia spoważniała.- Może jeszcze będzie - powiedziała, patrząc w dal.ROZDZIAA 29Wietnam, rok 1968Porucznik Juliusz Kwiatkowski wtopił się w tło azjatyckiej dżungli.Jako weteranelitarnych oddziałów SOG, których celem oprócz tajnych misji zwiadowczych była fizycznaeliminacja wroga w najmniej dla niego spodziewanych sytuacjach i warunkach, a tym samymzłamanie jego psychiki i morale, wykonywał swoje zadania z zabójczą skutecznością, jegowyczyny od początku konfliktu wietnamskiego zaczynały obrastać w legendę.Najczęściejdziałał sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]