[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zgadza się.Wszystko mają na kasetach.Wszystko z detalami.Każdą sytuację z paru ujęć.Od przodu, z boku, z tyłu.Widziałeś wcześniej taką kasetę?- Nie.- Zupełnie jakby ci kamera zaglądała do dupy.Mnie pokazywali też inne kasety, ze służby.-urwał nieoczekiwanie.- Skąd to biorą?- Biorą.W ciągu życia wszystko jest zapisywane.Pijesz piwo? Już trzy ujęcia.Tuliszdziewczynę? Zaraz nagranie.Na kasetach mają wszystko, jako materiał dowodowy do karywiększej.Inne rzeczy nie tylko to, co spowodowało karę większą.- Ale kiedy podglądali? - zastanawiał się Rud.- Raz byliśmy przez sobotę i niedzielę w domurodziców Dianny, jej rodzice pojechali gdzieś.Byliśmy zupełnie sami.Nic.Nawet telewizorwyłączony, rozumiesz?Jose pokiwał głową ze zrozumieniem, wydobył z kieszeni zawiniątko i zaczął mozolnie robićnowego skręta.Nałóg był silniejszy od przyjazni.- Opowiedział mi z takimi szczegółami, jakby siedział obok i się nam przyglądał, skurwiel -ciągnął Rud.- Właściwie nie powinienem tak mówić.To, mój dobroczyńca - zreflektował się.- Zgadza się.Na kasetach mają taką zdolność rozdzielczą, że widać każdy włosek, nawetcień, jaki ten włosek rzucał na skórę albo na inne włoski - przytaknął.- Widzą lepiej niż ty wtedywidziałeś.Swoją drogą, po cholerę się wypierałeś? Oni zawsze mają rację; nigdy się nie mylą:jeśli dostałeś karę większą, znaczy, że się należała.- Nie wypierałem się.Zresztą, co to ma do rzeczy?- Tylko wtedy mogą zajrzeć do dokumentacji.Oni nie mają prawa przeglądać tych kaset,chyba że na twoje polecenie.- Prosiłem go tylko, żeby dowiedział się, za co dostałem karę większą.- Aleś głupi.Nigdy ci wprost nie powiedzą, za co siedzisz, a tylko dzięki twojej prośbiemogli sobie pooglądać te materiały.Rud już nie słuchał.Bardzo daleko stały drewniane stoły i ławy, obok kiosku, w którymsprzedawano papierosy i niedosłodzoną oranżadę.Nie miała smaku pomarańcz, lecz byłaosłodzoną wodą, dość słabo nagazowaną.Rud nie lubił tej oranżady, gdyż często na dnie butelkipływały pajęczyny.Obecnie uważnie wpatrywał się w odległe ławki.- Spotkałeś tutaj tę twoją Diannę? - zapytał Jose otoczony dymem.Rud nie odpowiedział.Ani razu nie pomyślał, że mógłby tu szukać Dianny.Pożegnał się iszybkim krokiem, niemal biegiem, podążył ku kioskowi.Wydawało mu się bowiem, że w oddali,przy jednym ze stołów zamajaczyła znajoma, jasna plama.Biała Nieznajoma siedziała na ławce w otoczeniu kilku bezzębnych staruszek, które sączyłyoranżadę.Miała na sobie zwykły strój noszony w ośrodku: brunatną - bluzę, takież spodnie idrewniane trepy.Sposób, w jaki nosiła bluzę, sposób, w jaki zakładała nogę na nogę, w jakizsuwała drewniany trep z kształtnej stopy, wszystko to nadawało wdzięku topornym,ośrodkowym łachom.Spojrzała na niego tak, jakby właśnie na niego czekała, choć może i zdomieszką lęku.Mógł wydąć się jej którymś ze śledczych, bo w tym czasie dorobił się wąskich,zgrabnych, zielonych spodni strażnika oraz służbowej czapki z daszkiem.Odpruł tylko z czapkipentagram, gdyż jako podopieczny nie miał prawa nosić go na czapce, a jedynie na plecach przynumerze generalnym.- Cześć.Cieszę się, że wreszcie udało mi się ciebie znowu spotkać - powiedział, bez pytaniasiadając na wolnym miejscu obok.Bezzębne staruszki, mocno sepleniąc, żywo się sprzeczały,Nie dało się zrozumieć, o co im chodziło.Przesunęła się, żeby Rud mógł usiąść wygodniej.- Jak masz na imię?- Maria.Rud stracił koncept.Miał przy sobie nieco tytoniu i mógł go w kiosku wymienić na coinnego.- Masz ochotę na oranżadę? - zaproponował.- Wszyscy przodownicy zawierają znajomość za pomocą oranżady? - odpowiedziałapytaniem.Miała bardzo bladą cerę, cienie wokół oczu i nawet przedwczesne zmarszczkiświadczące o przemoczeniu.Nigdzie na twarzy, szyi czy dłoniach, żadnych blizn po sekcji.- Nie jestem przodownikiem - zdziwił się.Spoczął na nich obojgu cień.Rud odwrócił głowę - przodownik Eckhardt właśnie wrócił zkolejki, niosąc butelkę z; gazowaną wodą i dwie musztardówki.Stał z poczerwieniałymi oczymai wściekłością na twarzy, jeszcze podkreślającą męskość jego rysów.Przypominał teraz wilka.- Elegant, ty tutaj? - zasyczał, stawiając szklanki i butelkę na stole.- Zmywaj się.Niezrażony Rud bezczelnie odkorkował butelkę Eckhardta, która rachitycznie syknęła, i rozlał słabonagazowaną wodę do musztardówek.Jedną z nich podsunął Marii, z drugiej ostentacyjniepociągnął łyk.- Dziękuję wam, Eckhardt - powiedział.Tamten był przodownikiem tylko w czasie pracy,obecnie obaj byli sobie równi.- Zwrócę wam w tytoniu.Dymi się z was jak ze starego komina.- Ty palisz? - zwrócił się do Marii.- Nie.- Dostaniecie funt tytoniu za przyniesienie oranżady - ciągnął dalej do Eckhardta to dobracena.No, zmyjcie się wreszcie, Eckhardt.Zmierdzicie potem, i to czuć.Gdyby się wam chciałosikać, to kabina dla pań jest za kioskiem z prawej strony, tylko się nie pomylcie i nie pójdzcie zlewej strony, bo tam jest kabina dla panów.Rud zrobił kilka błędów.Zlekceważył przeciwnika.Eckhardt może był wolniejszy, alewyższy, masywniejszy i silniejszy, a na dodatek Rud, siedząc, miał mocno ograniczone ruchy.Liczył, że znieważony i skompromitowany Eckhardt sam się wycofa.Pomylił się: zdążył nawetpodnieść do ust szklankę z oranżadą, gdy Eckhardt, zapieniony z wściekłości, wyszarpnąłsłużbową pałkę i zdzielił nią Ruda po głowie.Rozlana oranżada chlapnęła po zdumionychstaruszkach.Maria krzyknęła z przerażenia.Kolejny cios pałki pozbawił Ruda przytomności.XVRud znów trafił do szpitala.Jednakże obrażenia, które odniósł, nie były zbyt poważne.Tymrazem nie krępowali go, więc mógł obserwować postępy leczenia.Operacja plastyczna twarzy,którą mu przy okazji zrobiły, udała się i bardzo poprawiła wygląd.Szwy zostały tak zręczniezałożone, że nie było widać czerwonych blizn.Przestał wyglądać jak potwór.Zgodził się też nakosmetyczne zdarcie trzech paznokci, które rosły rozszczepione na całej długości.Wprawdziebez znieczulenia, ale poznał już większy ból.Gdy paznokcie odrosną, jego ręce powinny wrócićdo normalniejszego wyglądu.Jedynie przy dwóch palcach brakowało dwóch ostatnich członów.W sumie, miał dużo szczęścia.Rozwścieczony Eckhardt byłby go zabił, gdyż nie przestałbić, pomimo że Rud leżał nieprzytomny i zalany krwią.Próbowała go powstrzymać Maria, ale jąodepchnął i dopiero jej krzyk sprowadził strażników, którzy obezwładnili napastnika.Całyoszczędzony tytoń, jaki Rud trzymał po kieszeniach, gdzieś przepadł.Nie wiedział, czy toEckhardt zdążył przeglądnąć jego kieszenie, czy okradzione go dopiero w szpitalu.Pobyt w szpitalu okazał się dla Ruda bardzo miłym okresem.Wyżywienie było znakomite.Codziennie litr zupy z brukwi z solidną wkładką mięsną: grubym plastrem pasztetowej, w którejzdarzały się litery tekstu, lub grubym plastrem nieco podśmierdującego salcesonu.A do tego półkilo czarnego chleba.Wieczorem ćwiartka chleba i spodeczek bardzo słodkiej marmolady zburaków.Mocnej, gorzkiej kawy z cykorii, ile dusza zamarzy.Kawę można było dostać nawetmiędzy posiłkami, gdy zaszło się ze swoim garnkiem do kuchni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]