[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzieś w trakcie tego wszystkiego nauczyłem się też uruchamiać niezbędny mechanizm pobożnych życzeń izacząłem marzyć o Prawdziwym Ojcu, superbohaterze, którego wciąż zatrzymują sprawy bezpieczeństwa całegowszechświata.Takiego właśnie ojca potrzebowałem, bo tylko planety i gwiazdy były dość ważne, bym mógł muwybaczyć wszystko, na co nas naraził.* * *Teraz, gdy jechałem do domu, z odciskiem studenckich warg Myrny Carp wciąż świeżym na rozpalonymczole, z tyłu głowy poczułem ukłucie dawnej rozpaczy.Wiedziałem, że tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła,uczucie to stanowiło część mnie, równie trwałą jak dodatkowy palec.Nie mogłem się go pozbyć.Powtarzałem sobie, że w college'u jest pełno pięknych dziewcząt.Dziewcząt, które nie szukają u mojejmatki rad w sprawach rozmnaża-59nią.W miejscu takim jak Yassar - cokolwiek i gdziekolwiek to było - pewnie praktycznie spadały z nieba jakdeszcz.W Yassar człowiek musiał nosić wojskowy hełm dla ochrony przed sypiącymi się z nieba wspaniałymilaskami, a pigułki antykoncepcyjne padały z chmur niczym grad.Mówiłem sobie, że jej się spodobałem.Nieprzekonany pedałowałem dalej drogą numer 12, z ponurą miną i wyraznym wzwodem.Wyobraziłemsobie Myrnę Carp spadającą nago z nieba i lądującą z piskiem radości i podskokiem piersi na szerokich ra-mionach Stevena Sugara.Podnieśmy flagę, mała - powiedział Steven.O tak! - zawołała Myrna.* * *Przy kolacji o mało nie zadławiłem się kawałkiem ziemniaka.Zacząłem kasłać i musiałem wypić pół szklankiwody, nim mi przeszło.Nic ci nie jest? - spytał doktor Vic.Czy sprzedał pan kiedyś płytę Boba Dylana? - Wyplułem w serwetkę kawałek ziemniaka.Doktor Vic podrapał się po głowie.- Słucham?Matka opuściła głowę na stół i westchnęła.Powtórzyłem pytanie.Doktor Vic odparł, że z całą pewnością nie.Nie wiem, czy w ogóle byłem kiedykolwiek dość czadowy, by kupićsobie Dylana.Rozumiesz?Tak - odparłem z ulgą.- Rozumiemy.f Doktor Vic sprzątnął swój talerz i oznajmił, że idzie na pomost.Nie spytał matki, czy chciałaby mutowarzyszyć.Bardzo starannie zamknąwszy za sobą przesuwane szklane drzwi, wymaszerował zgarbiony nazewnątrz.Słyszałem jego ciężkie kroki i skrzypienie desek pod stopami.Matka pozostała na miejscu, bazgrząc w notesie.Narysowała portret Boba Dylana z niewiarygodnym afroz lat sześćdziesiątych, w wielkich okularach na zakrzywionym nosie, z mizernymi brwiami, i podsunęła mi go.Uniosłem kciuk z aprobatą.Potem dorysowałem w dłoni Dylana miecz świetlny i napisałem w dymku przyustach: Lukę, to ja jestem twoim ojcem.Od jej nagłego, melodyjnego śmiechu zapiekły mnie oczy.Chciałbyś mnie wspomóc w tajnej misji?Tak, odpisałem.Spotkajmy się przy samochodzie.Wstała, poklepała mnie po ramieniu i wyszła, by zabrać rzeczy.Otarłemręką oczy.60* * *Przed wyjściem matka schowała coś do bagażnika, a kiedy wsiadła, była już przebrana w granatowy dres.Podała mi czarną wiatrówkę; włożyłem ją szybko.Wyglądało to obiecująco.Skręciliśmy w drogę numer 12 i o dziewiątej we wtorkowy wieczór przejechaliśmy przez spokojne, cicheAmberson.W starym centrum - gdzie budynki z cegły stały godnie i porządnie, i zawsze kojarzyły mi się zeznoszonymi, lecz starannie wypastowanymi solidnymi skórzanymi butami na dolnej półce szafy dziadka -wszędzie wokół dostrzegałem znaki niedawnego załamania gospodarczego.Sklep z butami urządzał WIELKWYPRZEDA%7ł, sklep z materiałami dla plastyków WYPRZEDA%7ł KOCCOW, a plakat z Jimim Hendrixemprzylepiony do wystawy sklepiku niuejdżowskiego głosił PRZEPRASZAMY, ZAMKNITY NA ZAWSZE, LUDZISKA!(słowa te wypływały psychodelicznym dymkiem z kącika ust Jimiego).W kinie Amberson Pavilion 2 na obuekranach wyświetlano film Wyścig szczurów", opowiadający o ludziach gotowych poddać się najgorszymponiżeniom, byle tylko zdobyć majątek (grający ich aktorzy najwyrazniej skłonni byli przyjąć każdą rolę).Natomiast lombard wyraznie prosperował.Nagle przyszło mi do głowy, że od kilku dni moje życie ogranicza się do okienka niewiele większego niżkółko na końcu lunetki karabinu IL--47.Dziadek powinien więcej wychodzić, pomyślałem.Nim wszyscy wmieście zbankrutują.Na skromnym rynku dostrzegłem grupkę skejtów; ubrani w luzne spodnie z obniżonym krokiem, mielidługie, błyszczące łańcuchy na komórki wiszące z kieszeni i krążyli chwiejnie na deskach wokół pomnikabohaterów pierwszej wojny światowej, przedstawiającego przycupnięty oddział znużonych młodych żołnierzy.Przy krawężniku paru policjantów w radiowozie obserwowało okolicę.Pewnie słuchali w radiu końcówki meczuRed Soxów, przegrywających haniebnie z Nowym Jorkiem, albo drugiego, z Oakland, który właśnie sięzaczynał.Mój wzrok naturalnie powędrował w górę, w stronę biura na pierwszym piętrze przysadzistego,dziesięciopiętrowego budynku przy samym rynku.* * *Właśnie w tym biurze Dale Crispin, ostatni były chłopak mojej matki, pisał, redagował i wydawał lokalnytygodnik, Amberson Common"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]