[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pielęgniarka skinęła głową.- Budził się pan już od dłuższego czasu.Lepiej pójdę do naszej dyżurki i wywołam doktoraBrowna i doktora Weizaka.Będą chcieli wiedzieć, że pan jest znów wśród nas.- Lecz została chwilędłużej, patrząc na niego z nie maskowaną fascynacją, która go zaniepokoiła.- Mam trzecie oko? - zapytał.Pielęgniarka roześmiała się nerwowo.- Nie, oczywiście, że nie.Pan wybaczy.Dostrzegł swój parapet i przysunięty do niego stolik.Naparapecie stał przybladły fiołek afrykański i obrazek Jezusa Chrystusa - z tych, które uwielbiała jegomatka.Jezus wyglądał na nim tak, jakby miał właśnie wybić zwycięską piłkę dla nowojorskichJankesów lub zrobić coś równie wspaniałego i atletycznego.Lecz sam obrazek był żółty.Pożółkł izwijał się na rogach.Nagle poczuł strach jak duszący koc na twarzy.- Siostro! - zawołał.- Siostro! Pielęgniarka odwróciła się w drzwach.- Gdzie są kartki z życzeniami? - Nagle trudno mu było oddychać.- Ten drugi gość ma.czy niktnie przysłał mi kartki?Siostra uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, jakby coś ukrywała.Nagle Johnny zapragnął,by podeszła do jego łóżka.Wyciągnąłby rękę i dotknął jej.Gdyby tylko jej dotknął, wiedziałby, coukrywa.- Muszę wywołać doktora - powiedziała i odeszła, nim zdążył jej zadać następne pytanie.Johnnypatrzył na afrykański fiołek, na starzejący się obrazek Jezusa, zakłopotany i przestraszony.Po krótkiejchwili znów zasnął.4- On się naprawdę obudził - powiedziała Marie Michaud.- Rozmawiał zupełnie przytomnie.- W porządku - uspokoił ją doktor Brown.- Nie wątpię w to.Jeśli obudził się raz, to obudzi siętakże i drugi.Prawdopodobnie.To tylko kwestia.Johnny jęknął.Otworzył oczy.Były puste, patrzyły w niebo.Pózniej chyba zauważył Marie, bojego spojrzenie nabrało życia.Uśmiechnął się słabo, ale twarz nadal miał niezbyt przytomną, jakbyobudziły się tylko oczy, a nie cały Johnny.Maria odczuła nagle, że nie patrzy na nią, lecz w n i ą.- Chyba nic mu nie będzie - powiedział Johnny.- Kiedy już oczyszczą uszkodzoną rogówkę, jegooko będzie jak nowe.Powinno być.Maria westchnęła ochryple i doktor Brown spojrzał na nią.- Co się stało?- On mówi o moim synku.Moim Marku.- Nie - stwierdził Brown.- Mówi przez sen i tyle.Nie rób z igły wideł, siostro.- Dobrze.Oczywiście.Ale teraz nie śpi, prawda?- Marie? - zapytał Johnny i uśmiechnął się niepewnie.- Zasnąłem, prawda?- Tak - odpowiedział mu Brown.-I mówił pan przez sen.Przestraszył pan naszą Marie.Czy panśnił?- Nieee.nic nie pamiętam.Co powiedziałem? I kim pan jest?54- Nazywam się James Brown.Jak ten piosenkarz soulowy, tylko ja jestem neurologiem.Powiedział pan: Chyba nic mu nie będzie, kiedy oczyszczą uszkodzoną rogówkę".Coś takiego,prawda, siostro?- Mojego syna czeka ta operacja.Mojego Marka.- Nic nie pamiętam - przyznał Johnny.- Chyba spałem.- Popatrzył na Browna; oczy miał terazbystre, przestraszone.-Nie mogę podnieść rąk.Czy jestem sparaliżowany?- Nie.Niech pan spróbuje poruszać palcami.Johnny spróbował.Mógł poruszać palcami.Uśmiechnął się.- Zwietnie - orzekł Brown.- Jak pan się nazywa?- John Smith.- Dobrze, a drugie imię?- Nie mam drugiego imienia.- Pewnie, komu ono potrzebne.Siostro, proszę pójść do recepcji i sprawdzić, kto jest jutro naneurologii.Chciałbym zrobić panu Smithowi mnóstwo badań.- Tak, doktorze.- Mogłaby pani także zadzwonić do Sama Weizaka.Zastanie go pani w domu albo na polugolfowym.- Dobrze, doktorze.- I żadnych dziennikarzy.Pani życie od tego zależy! - Brown uśmiechał się, ale mówił poważnie.- Nie, nie, oczywiście.- Odeszła; białe buty skrzypnęły cicho.Z jej chłopcem wszystko będziedobrze, pomyślał Johnny.Musiałem być pewny, jeśli jej to powiedziałem.- Doktorze Brown? Gdzie są moje kartki z życzeniami? Czyżby nikt nie przysłał mi kartki?- Jeszcze tylko kilka pytań - powiedział gładko Brown.-Czy pamięta pan imię matki?- Oczywiście, pamiętam.Vera.- Panieńskie nazwisko?- Nason.- Imię ojca?- Herbert.Herb.I dlaczego powiedział pan o dziennikarzach?- Adres.- RFD nr l, Pownal - powiedział natychmiast Johnny i zamilkł.Na jego twarzy pojawił się wyrazzaskoczenia.- To znaczy.no, mam mieszkanie w Cleaves Mills, na North Main Street numer 110.Dlaczego podałem panu adres rodziców? Nie mieszkam z nimi, odkąd skończyłem osiemnaście lat.- A ile teraz ma pan lat?- Proszę obejrzeć moje prawo jazdy.Chcę wiedzieć, dlaczego nie ma tu kart z życzeniami.A wogóle, to jak długo tu leżę? Jaki to szpital?- Centrum Medyczne Wschodniego Maine.Odpowiem na wszystkie pana pytania, jeśli tylkopozwoli mi pan.Brown siedział przy łóżku na krześle, które przyniósł sobie z rogu - tego rogu, w którym Johnnywidział kiedyś wejście do korytarza.Pisał na kartce papieru, przyczepionej do sztywnika, piórem,jakiego Johnny nigdy przedtem nie widział.Miało gruby plastykowy korpus i końcówkę z jakiegośwłókna.Wyglądało jak dziwne skrzyżowanie wiecznego pióra i długopisu.Już samo patrzenie na to pióro spowodowało nowy przypływ nieokreślonego strachu i, beznamysłu, Johnny złapał doktora Browna za lewą dłoń.Jego ręka poruszała się niezdarnie, jakby miałdo niej przywiązane piętnastokilogramowe ciężarki: kilka na przedramieniu i kilka na ramieniu.Lekkoprzytrzymał doktora za przegub i pociągnął.Zmieszne pióro zostawiło na papierze niebieską kreskę.Brown spojrzał na niego, na razie tylko zaciekawiony.Pózniej twarz zbladła mu jak papier.Wyraz jego oczu zmienił się raptownie; ciekawość zastąpiła mgiełka strachu.Wyrwał rękę - Johnnynie miał tyle siły, by ją przytrzymać - i po jego twarzy przemknęło jak błyskawica obrzydzenie, jakbydotknął go trędowaty.A pózniej wszystko się skończyło i doktor sprawiał wrażenie zaskoczonego i zmieszanego.- Dlaczego pan to zrobił? Panie Smith.Głos odmówił mu posłuszeństwa.Twarz Johnny'ego znieruchomiała; najwyrazniej zaczynałrozumieć.Miał oczy człowieka, który dostrzegł, jak w ciemności porusza się ukradkiem cośstrasznego, tak strasznego, że nie da się tego opisać ani nawet nazwać.Lecz to był fakt.Trzeba go było nazwać.55- Pięćdziesiąt pięć m i e s i ę c y? - zapytał ochryple Johnny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]