[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Chciałempowiedzieć, że wyraziłem się nie dość jasno.- Aha - odrzekła cicho, rozpogadzając się szybko.-Więc o co chciał pan zapytać?- Chciałem zaprosić cię na kolację.Natychmiast wstydliwie spuściła wzrok.- Nie ma się czym tak przejmować.Gwałtowne zmiany nastrojów nie wpływają dobrze na serce.- Przepraszam.- %7łartowałem.Po prostu liczyłem na trochę inną reakcję.- Nie sądzę, żeby nasze wspólne wyjście było najlepszym pomysłem - odparła cicho.- Nawet na krótko? - rzucił odruchowo, po czym szybko spoważniał, bojąc się, że i tym razemopacznie zrozumie jego słowa.- Tak - powiedziała, wstając od stołu.- Ale dziękuję za zaproszenie.Powiem Josemu, że panwychodzi.Truchtem wybiegła z kuchni.- Isabelle - zawołał, podnosząc się z miejsca, ale już zniknęła na schodach.Po raz kolejny przejrzał pocztę elektroniczną, gdy zatrzymał się na czerwonym świetle.AutostradaNew Jersey Turnpike biegła po drugiej stronie niewielkiego miasteczka Hightstown, zaledwie parękilometrów dalej.A droga, którą jechał, przecinała szosę Route 1.Najdalej za godzinę powinien byćz powrotem na Manhattanie.Zadarł głowę i spojrzał w ciemniejące niebo.Na sygnalizatorze wciąż paliło się czerwone światło.Pokręcił głową.Isabelle bez namysłu dała mu kosza.Już od dawna nie przydarzyło mu się cośtakiego.- No cóż.- mruknął pod nosem, westchnąwszy, i popatrzył znowu na ciemny ekranik jeżyny".-Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie.Wcisnął klawisz i włączył podświetlanie ekranu.W upiornym niebieskawym blaskufluorescencyjnym zobaczył, że nadeszła właśnie kolejna wiadomość.Adres nadawcy wydał mu sięobcy, ale krzykliwy nagłówek wielkimi literami nakazywał: CZYTAJ NATYCHMIAST.Przemknęło mu przez myśl, że musi to być reklamówka agencji towarzyskiej lub biura podróży.Pocztę elektroniczną wciąż zasypywały spamy.Ale że nie miał nic innego do roboty pozaczekaniem na zielone światło, otworzył odebraną wiadomość.Musiał zmrużyć oczy, żeby odczytać małe literki na ciemnym ekraniku.Nie zatrzymuj się nigdzie, póki nie dojedziesz do miasta.Dzisiaj mogą znów spróbować.Jeszcze raz popatrzył na adres nadawcy.User7@E-Coffee.com.Chwilę pózniej rozległ się głuchy łoskot i fordem tauru-sem gwałtownie szarpnęło.Gillettebłyskawicznie spojrzał we wsteczne lusterko.Uderzył w niego jakiś samochód.Niezbyt mocno,tyle, by zwrócić jego uwagę.Otworzył drzwi i pospiesznie wysunął się zza kierownicy.Kobieta,która na niego wjechała, także wysiadła ze swego samochodu.Rozejrzał się w panice po skrzyżowaniu.Przed nim znajdowały się jeszcze trzy auta.Na Route 1stał długi szereg pojazdów w kolejce do skrętu w lewo.Niewielki pawilon handlowy po lewejmieścił piekarnię, sklep monopolowy i pralnię chemiczną.W środku kręciło się parę osób.Widaćich było przez witryny.- Bardzo przepraszam - zawołała kobieta, zbliżając się energicznym krokiem.Sprawiała wrażenieszczerze zakłopotanej.- Nic się panu nie stało?Zerknął na prawe siedzenie jej auta.Była sama.Przyjrzał się jej uważniej.Szła w jego kierunku, wśrednim wieku, niezle ubrana, w tenisówkach.Prawdopodobnie w drodze powrotnej z pracy dodomu.Szła jednak po przeciwnym pasie ruchu.Chyba specjalnie trzymała się za podwójną linią.Ispoglądała w napięciu ponad jego ramieniem, jakby czegoś wypatrywała.W dwóch susach dopadł końca taurusa i dał nura za jego bagażnik.W tej samej chwili huknęły dwaszybkie wystrzały.Rozpłaszczył się na asfalcie przy tylnym kole, po drugiej stronie auta, ale zarazskoczył na równe nogi i rzucił się biegiem w kierunku odległej o pięćdziesiąt metrów stacjibenzynowej, klucząc to w lewo, to w prawo.Padły dwa kolejne strzały.Jakby na ulicy ktoś odpalał fajerwerki.Zastawili na niego pułapkę.Gdyby nie odebrał tej wiadomości, pewnie byłby już martwy.Pocisk utkwił w słupie telefonicznym, który właśnie mijał.Uskoczył w bok i zerknął przez ramię.Zcigał go jakiś mężczyzna z pistoletem w ręku.Kobieta wciąż stała na środku ulicy, przy bagażnikuforda taurusa.Pognał dalej wprost do wejścia na stację benzynową, ale sprzedawca spostrzegł wcześniej, co siędzieje, i teraz podbiegał do drzwi z drugiej strony, zapewne po to, żeby je zablokować.Kolejnypocisk z wizgiem rozciął powietrze, roztrzaskał witrynę budynku stacji.Odłamki wielkiej tafli szkłaposypały się na asfalt.Gillette błyskawicznie skręcił w bok i rzucił się za róg budynku.Ujrzał przed sobą rozległy pusty plac parkingowy.W blasku księżyca w pełni, wiszącego nisko naniebie niczym latarnia, byłby doskonałym celem.Doskoczył więc do betonowej ściany i przywarłdo niej plecami, usiłując złapać oddech.Jego uwagę przyciągnęły toalety znajdujące się paręmetrów dalej.Pierwsza była zamknięta na klucz, ale druga otwarta na oścież.Wskoczył do środkai zamknął za sobą drzwi, zostawiając tylko wąską szparkę.Pospiesznie wdrapał się na sedes wpierwszej kabince i wstrzymał oddech.Usłyszał, jak zadyszany prześladowca zatrzymuje się przed drzwiami toalety.Musiał coś szybkoprzedsięwziąć.Nie ulegało wątpliwości, że pracownik stacji już dzwoni na policję - chyba że zginąłod kuli.Bandyta ostrożnie sięgnął do środka i kilka razy pstryknął wyłącznikiem światła, ale wewnątrznadal zalegały ciemności.Chwilę pózniej wskoczył gwałtownie do środka, stanął na środku ciasnego pomieszczenia i zacząłstrzelać na oślep.Huk wystrzałów rozbrzmiewających głośnym echem był ogłuszający.Gillette zacisnął palce na belce na drzwiami kabinki i z rozmachem kopnął napastnika w bok głowy.Tamtemu pistolet wypadł z ręki i zagrzechotał po wyłożonej kafelkami posadzce, a on sam zwaliłsię jak długi.Zaraz jednak poderwał się na nogi i nisko pochylony w dwóch susach wypadł nadwór.Gillette uklęknął i zaczął gorączkowo szukać pistoletu.Po chwili zauważył go w kącie pod zlewem.Na czworakach dał nura w tamtą stronę, zacisnął palce na kolbie i skoczył do wyjścia.Kiedywybiegł zza rogu, napastnik wraz z kobietą wskakiwali właśnie do samochodu stojącego przedfordem taurusem.Było za pózno.Nie miał żadnych szans, żeby ich dopaść.Przykucnął więc, objął rękoma kolana i zaczął głęboko oddychać.Koniecznie musiał jaknajszybciej znalezć nową ochronę osobistą.10Bodziec ekonomiczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]