[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porucznik i buntownikpatrzyli na siebie, w końcu Irlandczyk niezgrabnie zdjął czakoz głowy, jakby w regulaminowym salucie. Przepraszam, sir. Nie ma sprawy. Major już ze mną rozmawiał.Byliśmy przerażeni, panrozumie, i do tego. Powiedziałem, że nie ma sprawy!Harper skinął głową.Jego złamany nos nadal byłspuchnięty i nigdy już nie będzie prosty.Duży Irlandczykprychnął śmiechem. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, to powiem, że mapan cios jak jałówka z Ballinderry.Ta uwaga mogła być wstępem do zawarcia pokoju, ale wpamięci Sharpe'a walka w zrujnowanej chałupie zostawiła zbytświeże ślady i rany, by mógł zaakceptować ten gest. Walnąłem cię lewym hakiem, strzelcu Harper, ale to niedaje ci cholernego prawa do gadania, co ci ślina przyniesie najęzyk.Załóż więc tę swoją cholerną czapkę i bierz siędo roboty!Porucznik odwrócił się i odszedł, gotów zawrócić od razu,gdyby tylko doszło do niego choć jedno obrazliwe słowo.Jednak Harper wyczuł to i trzymał język za zębami.Tylko wiatr jęczał, kołysząc koronami drzew i wzbijał wpowietrze iskry z ogniska.Sharpe podszedł bliżej, pozwalającciepłu płomieni ogrzać swój zimny, mokry mundur.Zdawałomu się, że ponownie popełnił błąd i powinien przyjąć gestpojednania, jakim bez wątpienia były słowa Irlandczyka, aleduma nadal burzyła mu krew. Powinien pan się trochę przespać, sir.- SierżantWilliams, opatulony z powodu chłodu, pojawił się w świetleogniska.- Popilnuję chłopaków.119B E R N A R D C O R N W E L L Nie mogę zasnąć. Ja też - w głosie podoficera zabrzmiało zrozumienie.-To wszystko przez myślenie o tych szkrabach zabitych wwiosce.To wszystko przez to. Chyba tak. Bydlaki - powiedział Williams, wyciągając ręce w kie-runku ognia.- Tylko jedno było starsze niż moja Mary. Ile ma lat? Pięć, panie poruczniku.Piękna kruszynka, nie ma comówić! Nie taka, jak jej tata!Sharpe uśmiechnął się. Czy twoja żona przyjechała z tobą do Hiszpanii? Nie, sir.Pomaga w piekarni swojego ojca.Nie był zbytzadowolony, że wyszła za mąż za żołnierza, ale ojcowie nigdynie są zadowoleni. Oj, to prawda.Sierżant przeciągnął się. Ale kiedy wracam do Spitalfields, cieszą się, że mamsporo ciekawych historii do opowiedzenia.- Zamilkł na chwilę,myśląc o domowym ognisku.- Zabawne, naprawdę. Co znowu? Dlaczego te cholery przeszły całą tę drogę, żeby tutajszukać zaopatrzenia? Bo tak właśnie uważa major, prawda,sir? Tak.Francuska armia powinna działać poza tą krainę, rabującco może, aby utrzymać się przy życiu.Ale Sharpe podobniejak Williams, nie mógł uwierzyć, że konnica wroga wspinała siędo tak odległej wioski, kiedy inne, bardziej zachęcające dograbieży, leżały na dnie doliny. To byli ci sami ludzie - powiedział - którzy zaatakowalinas na drodze.120____________________S T R Z E L C Y _____________________Co w dużej mierze pomogło Sharpe'owi zwyciężyć, gdyżfrancuscy dragoni nie byli w stanie stawić skutecznego oporu,nieudolnie posługując się nieznanymi sobie zdobycznymikarabinami.Sierżant zgodził się z tą opinią. Ten szmaciarz w czerwonej kurtce, sir? Tak i jego kumpel w czarnym płaszczu. Tak na moje oko, to oni jadą za tą skrzynią, którątargają hiszpańscy chłopcy - Williams ściszył głos, aby nieusłyszał go żaden ze śpiących kazadorów.- To jest takaskrzynia do przewożenia kosztowności, prawda, sir? Może tobyć okup za ich cholernego króla, czy tak, sir? Major Vivar twierdzi, że są w niej tylko papiery. Papiery! - to słowo w ustach sierżanta zabrzmiało jakszyderstwo. Nie spodziewam się, abyśmy się tego dowiedzieli -stwierdził porucznik.- I nie doradzam ci, sierżancie, abyś byłzbyt dociekliwy.Major nie traktuje delikatnie ciekawskich ludzi. Nie będę, panie poruczniku - Williams był wyraznierozczarowany brakiem entuzjazmu dowódcy w sprawierozwikłania tajemnicy skrzyni.Ale Sharpe ledwie był w stanie skryć chęć zbadania legosekretu.Po krótkiej i zdawkowej rozmowie życzył sierżantowidobrej nocy.Ruszył ostrożnie i powoli w kierunkuzrujnowanego kościoła.Nauczył się podkradania, gdy jakodziecko mieszkał w sierocińcu w Londynie.Tam jeśli sięczegoś nie ukradło, to się głodowało.Obszedł budynek i długo stał w cieniu otworuwejściowego.Nasłuchiwał.Słyszał trzask drewna w ognisku izawodzenie wiatru, ale nic poza tym.Czekał jednak nadal wnapięciu, czy nie dosłyszy choćby pojedynczego dzwiękudochodzącego z kamiennej budowli.Niczego nie121B E R N A R D C O R N W E L Lusłyszał.Czuł tylko zapach spalonego i zgniłego drewna, alenie był w stanie stwierdzić, czy w środku są ludzie.NajbliżsiHiszpanie leżeli trzydzieści kroków od niego, owinięci w swojepłaszcze.Spali.Drzwi do świątyni były uchylone.Sharpe stanął przy ichskraju i zrobił krok do przodu.Znalazł się w kościele.Zwiatło księżyca rozjaśniało wnętrze sanktuarium.Zcianybyły osmalone sadzą, ołtarz zniknął.Ludzie Vivara usunęliślady profanacji poprzez zabranie spalonych belek z dachu,tworząc jednocześnie dojście do stopni ołtarzowych.Na ichszczycie stała czarna, okuta metalowymi taśmami skrzynia.Richard czekał.Rozejrzał się dookoła w małym wnętrzubudowli, szukając śladów jakiegokolwiek ruchu, ale niczegonie zauważył.Małe, czarne okienko widniało w południowejścianie kościółka, ale była to bardziej szczelina.W otworze niebyło widać niczego poza ciemnością, co sugerowało, że mogłobyć ślepe i służyło jako szafka na naczynia lub zwykła półkawnękowa.Porucznik stąpał między zwalonymi belkami dachowymi, zktórych część nadal dymiła.W pewnej chwili nadepnąłobluzowaną podeszwą na spalone deski i rozległ się charak-terystyczny chrzęst zgniatania zwęglonego drewna.Stanął u podstawy dwóch schodków, które niegdyś wiodłydo ołtarza, i przykucnął.Na wieku kufra leżał zwinięty różaniecz agatu, a jego niewielki, srebrny krzyżyk błyszczał w świetleksiężyca. Wewnątrz tej skrzyni pomyślał porucznik - leży coś,co sprowadziło francuskich żołnierzy w tę górzystą krainę"Vivar utrzymywał, że to papiery, ale nawet najbardziej religijniludzie nie strzegliby papierów za pomocą krucyfiksu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]