[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Straże na blankach obu wieżuważnie śledziły przejazd zbrojnej gromady.Na obszernym dziedzińcu za bramą jezdni minęli szeregi drewnianych baraków.- Wreszcie wiemy, gdzie stacjonowały oddziały obrońców - odezwała się Kate.Grupa minęła koszary, przejechała po drugim zwodzonym moście nad wewnętrznąfosą i na krótko zniknęła w kolejnej bramie, zwieńczonej jeszcze potężniejszymi,dziesięciometrowymi basztami o licznych otworach strzelniczych, z których padał blaskpochodni.Dopiero na wewnętrznym dziedzińcu zamkowym jezdni zsiedli z koni.Oliverpoprowadził Johnstona do wielkiego holu i chwilę pózniej zniknęli w wejściu.* * *- Profesor powiedział, że gdybyśmy zostali rozdzieleni, powinniśmy iść do klasztoru iodszukać brata Marcela, który ma klucz - przypomniała Kate.- Podejrzewam, że chodzi oklucz do drzwi zamykających sekretny korytarz.Marek przytaknął ruchem głowy.- I tak zrobimy.Wkrótce będzie już całkiem ciemno, wtedy wyruszymy.Chris spojrzałw przeciwną stronę.Po całym terenie od szczytu wzgórza aż do krawędzi nadrzecznegourwiska kręciły się grupy zbrojnych.Musieli się przekraść między nimi, jeśli zamierzalidotrzeć do klasztoru.- Naprawdę chcesz tam iść jeszcze dzisiaj?- Owszem - mruknął Andre.- Wiem, że nie wygląda to zachęcająco, ale jutro w ciągudnia będzie jeszcze trudniej się przedrzeć.26.12.01Noc była bezksiężycowa.Na niebie usianym miriadami gwiazd tylko z rzadkaprzesuwały się chmury.Marek poprowadził ich w dół zbocza z dala od płonącego Castelgard.Chrisa zaskoczyło, że jest w stanie dostrzec najważniejsze punkty orientacyjne terenu.Blaskgwiazd wydał mu się bardzo intensywny.Przypomniał sobie, że według średniowiecznychkronikarzy Wenus widoczna była na niebie również za dnia, tak jak teraz Księżyc.Wokół panowała zupełna cisza.Słyszeli tylko odgłos własnych kroków i szelestgałązek ocierających się o ubrania.- Gdy dotrzemy do ścieżki - powiedział Marek szeptem - skręcimy w dół ku rzece.Posuwali się wolno.Marek często przystawał, kucał i nasłuchiwał przez dwie, trzyminuty, zanim ruszył dalej.Dopiero po godzinie dostrzegli ścieżkę wiodącą nad brzeg rzeki.Szarawa smuga przecinała czarne połacie trawy i zarośli.Andre znowu stanął.Było cicho.Tylko wiatr delikatnie szemrał w gałęziach drzew.Chrisa ogarnęło zniecierpliwienie.Odczekał minutę, po czym wstał.Marek pociągnął go za rękę i przyłożył palec do warg, nakazując milczenie.Chris wytężył słuch.Szum wiatru niósł ze sobą szepty ludzi.Po chwili usłyszeligdzieś z przodu czyjeś kaszlnięcie.Pózniej rozległo się drugie po przeciwnej stronie ścieżki.Marek bez słowa wskazał palcem w lewo i prawo.Dopiero teraz Chris zauważył wzaroślach przy ścieżce ledwie widoczne odbicia blasku gwiazd w zbroi.I znów usłyszał szepty, tym razem znacznie bliżej.To musiała być zasadzka, zbrojni czekali przyczajeni po obu stronach ścieżki.Andre pokazał kierunek, z którego przyszli.Powoli zaczęli się wycofywać.* * *- Dokąd teraz? - zapytał szeptem Hughes.- Musimy się trzymać z dala od ścieżki.Pójdziemy na wschód - odparł Marek.Ruszył na przełaj przez łąkę.Chris szedł spięty, próbował wyłowić najcichsze odgłosy, ale szelest trawy podstopami wszystko zagłuszał.Zrozumiał teraz, dlaczego Andre tak często się zatrzymywał.Niebyło innego sposobu na usłyszenie czegokolwiek w nocnej ciszy.W odległości jakichś dwustu metrów od ścieżki skręcili w kierunku rzeki.Minęli łąkęi dalej szli przez pola.Mimo ciemności Chris czuł się niepewnie.Kamienny murek okalającyuprawną ziemię stanowił wprawdzie osłonę przed strzałami, ale na otwartej przestrzeni niemieliby gdzie się skryć.Odetchnął z ulgą, kiedy ponownie wyszli na łąki porośnięte kępamikrzaków, wśród których zalegał nieprzenikniony mrok.* * *Ten świat pogrążony w ciszy i ciemności wydawał mu się obcy i nieprzyjazny.Niebezpieczeństwo mogło się kryć za każdym najdrobniejszym poruszeniem i najdelikatniej-szym szmerem.Chris szedł na ugiętych nogach, przygarbiony, ostrożnie sprawdzał grunt przykażdym kroku.Rozglądał się na wszystkie strony.Obejrzał się na Kate.Ona także poruszała się bardzo ostrożnie, z pochyloną głową,napięta do granic wytrzymałości.Przypomniał sobie dyskusje, jakie toczyli w gronie magistrantów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]