[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę się nie martwić.Jutro tubędzie lśniło!Lekarka pokręciła głową.- Nie martwię się.Dacie sobie, dziewczyny, radę, alesprzątanie może poczekać.Tu ma pani receptę, pani Asiu.Niech pani szybko pobiegnie do apteki.Jeszcze pani zdążyprzed zamknięciem.Aśka przerwała zatem spektakl pod tytułem: już sprzątam,odprowadziła lekarkę do drzwi i sięgnęła po kurtkę.- Tak, ma pani rację.Najpierw antybiotyk.Obie wyszły zmieszkania.Basia leżała dalej natapczaniku i coś mruczała do siebie, Hania zaś spała wtulonaw matczyną pierś, posapując sobie milutko.STYCZEC 1984WarszawaPrzed kamienicą stało pogotowie.Danusia Sumiszkowyjrzała raz i drugi przez okno, a ono ciągle stało.Do kogo mogło przyjechać?Jakoś nic jej się nie kojarzyło.Przecież wszyscy w domu bylizdrowi, nie słyszała, by ktoś zachorował.Coś jednak musiałosię stać, no bo przecież bez powodu ono by tak nie stało, topogotowie.Spokoju jej nie dawało, że nie wie, co się dzieje w domu,którym, było nie było, przecież rządzi, więc znów wyjrzałaprzez okno, tym razem kuchenne, i miała więcej szczęścia -zobaczyła lekarkę w wysokim koku i białym fartuchu, zpłaszczem tylko zarzuconym na ramiona, a przy niej AsięKamocką w kurteczce byle jak włożonej, przestępującą z nogina nogę i słuchającą uważnie, co mówi doktorka.I już Danusia była w domu.To pogotowie musiało być u tejmałej, co dopiero rodziła.Ani chybi jakieś nieszczęście się stało!A ona miała się nią opiekować, przecież papier w szpitalupodpisała!Danusia wystraszyła się nie na żarty.Gdy ta pannazadzwoniła, prosząc o pomoc, pomyślała: co jej szkodzidziewczyninę z tego szpitala wyciągnąć.Taki miała smutny iprzygnębiony głos przez telefon, ale co się dziwić - same to jakpalec było w tym szpitalu i wcześniej przecież też.Czasem ją widywała, gdy wchodziła do domu takaprzygarbiona, przygnębiona i z wielkim, coraz większymbrzuchem.No i żadnego kawalera przy niej nie było widać, awiadomo, co to oznacza.W świat sobie poszedł, gagatek jeden, i dziewczynę zostawił.Jej też się tak kiedyś przytrafiło.Starała się nie pamiętać tychlat, gdy sama Grzesia chowała.Właśnie wtedy, by mieszkaniedostać, tego dozorcostwa się chwyciła.Dopiero gdy mały miał z dziesięć lat, poznała AndrzejaSumiszkę, elektryka, i odtąd jaśniej się w jej życiu zrobiło.Takwięc gdy ta Baśka zadzwoniła po prośbie, nawet długo niemyślała, że to przecież zobowiązanie jest, tylko od razu sięzgodziła wyciągnąć ją ze szpitala.A potem przecież jej rosołu zaniosła, no i była jeszczeprzedwczoraj pod drzwiami Kamockich, by sprawdzić, co siędzieje, czy czegoś nie przynieść, ale drzwi nikt nie otwierał,więc sobie pomyślała, że Baśka, bo Baśka tej młodej zdzieckiem było, do rodziców pojechała.Pewnie ją zabrali, tak jak się przecież należało.A tu pogotowie.Chwilkę się pokręciła po mieszkaniu.Zabrała szklankę ze stoliczka, wstawiła do zlewu i już miałazmywać, gdy nie wytrzymała, nie wytrzymała po prostu, tylkoszczotkę w zlew rzuciła, złapała w przelocie sweterek zwieszaka i pobiegła do windy szczęśliwie wczorajnaprawionej.Nóg już nie miała, by tak chodzić po tych piętrach wte iwewte.Wieczorami, tak jak dzisiaj, całkiem była skonana.Dobrze, że jedzie, ale pewnie zaraz stanie, pomyślała ponuro.Co do tej windy to Danuśka Sumiszko była pozbawionazłudzeń i wsiadała, bo wsiadała, ale ze strachem, że ją uwięzi,tak jak się to Elce od Jelonków przytrafiło.Pół wigilii w windzie przesiedziała.- Co też tam się u Aśki stać mogło? - dumała, gapiąc się nasiebie w lustrze, co w ścianie windy było zamontowane.-Może dziecko chore albo co.No, papier podpisała, a nie zatroszczyła się wcale.No, jakośjej było nieswojo, no.Tyle tych spraw człowiek ma, że odrugich czasem całkiem zapomina, a przecież ona taka niebyła.Nie tak ją tatko uczył.Zawsze mówił: Na drugich patrzaj, anie na siebie, to szczęśliwsza będziesz"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]