[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Christine leżała na betonowej płycie naga, z rozłożonymi nogami.Starawiedzma przykucnęła przed nią i z drewnianej balii wygarnęła jakąś zielonkawą,galaretowatą substancję.Rozsmarowała maz na brzuchu i narządach płciowychChristine; dwoma pazurzastymi palcami malowała jakieś dziwne hieroglify najej skórze.Trochę spłynęło z brzucha na boki.Te resztki z zapałem zebrała wgarść i rozsmarowała po całym tułowiu Christine, aż po pachy.Jessica siedziała na podłodze w kącie, jakby nieświadoma tego, co się wokółniej dzieje.Oczy miała otwarte, ale szkliste od łez i wpatrzone gdzieś w dal.Wrozmigotanym blasku świec jej buzia miała dziwnie demoniczny wyraz.Udało mi się opanować dreszcze.Zbliżyłem się jeszcze o krok, chociaż niebardzo wiedziałem, co powinienem zrobić.Stara kobieta nabrała tymczasemkolejną porcję galarety, ale zamiast rozsmarować ją po ciele Christine, wsunęła173jej dłoń do pochwy, aż po nadgarstek.Zielona maz wypływała z otworu po bo-kach sondującej, szponiastej ręki.Christine albo nic nie czuła, albo w ogóle jejto nie przeszkadzało, bo prawie nie reagowała na zabiegi wiedzmy; chwilamitylko pojękiwała cicho albo lekko się krzywiła.Siedząca w kącie Jessica zaczęłaśpiewać.Głębokim, obcym, melodyjnym głosem powtarzała jakieś niezrozumia-łe słowa.Dopiero teraz, kiedy moja córeczka zaczęła przemawiać w obcym języku, do-tarła do mnie potworność tej całej sceny.Naprawdę do mnie dotarła.Zacząłemkrzyczeć.Ogłuszające echo zwielokrotniło mój wrzask.Czułem, jak moja twarz wy-krzywia się w paskudnym grymasie; oczy wychodziły mi z orbit, mięśnie szczęksię napinały, skóra czerwieniała.Wyłem jak syrena, wydawałem z siebie prze-razliwy jazgot, sygnał zaczątków obłędu, skargę na miłość, którą utraciłem iodnalazłem - niepełną i niespełnioną.Wróciły wspomnienia z ostatniego półroku: Rosy Deighton w sypialni, łania w szopie, Lauren Hunter na chodnikuprzed moim domem, krew Page'a na moich rękach, stara pani Zellis w bibliote-ce, pękająca czaszka Phillipa Deightona.Ale najgorsze były wspomnienia sa-mych Izolantów, przeklętych demonów, które zrujnowały mi życie.Jessica umilkła.Stara pani Zellis wyjęła rękę z pochwy mojej żony.Ujawniłem się.Teraz musiałem coś z tym zrobić.Zwiatło świec deformowało przestrzeń i fałszowało rozmiary piwnicy i naglestwierdziłem, że stoję znacznie bliżej betonowego postumentu, niż mi się wy-dawało.Stara pani Zellis odsunęła się od Christine powoli, jakby nie chciała już bar-dziej zakłócać tej sceny.Wyśliznęła się z kręgu świec, ale nie podeszła do mnie,tylko przesunęła się w lewo, pod ścianę, w pobliże schodów.Nie spuszczała zemnie wzroku.W migotliwym świetle jej twarz nabierała pięknych, niemal kró-lewskich rysów; włosy stawały się ciemne i jedwabiste, skóra czysta i gładka,ruchy pełne wdzięku.Aachmany zmieniły się w powłóczystą suknię, wiązaną naszyi, opadającą na piersi, sięgającą kostek i zdobioną złotymi klejnotami, którezalśniły w blasku świec.- Michael.- powiedziała.Jej głos, cichy i melodyjny, sączył się z półmrokujak dzwięki fortepianu.Była.piękna.Nagle cały mój strach i cierpienie wydały mi się niewiarygodnie odległe.Pragnąłem tylko jej, pożądałem jej mrocznej urody, gracji, z jaką przywarła dościany, jej uwodzicielskiego uśmiechu, wdzięcznego gestu, którym mnie174przywoływała.Miałem przed sobą najbardziej niezwykłą i egzotyczną istotę,jaką w życiu spotkałem.Była jak zapierająca dech w piersi syrena z nieznanegomi niemego filmu.- Tata!Głos przesączył się do mojej świadomości.Kątem oka zobaczyłem, jak Jessi-ca podrywa się z ziemi i wyciąga do mnie ręce.Odwróciłem się do niej.Do mojejcórki.- Jessica?- Tatusiu! - zawołała.- Nie.Nie patrz na nią.Nie posłuchałem jej: spojrzałem, a ona - stara pani Zellis - spojrzała namnie.Znów była przerażającą wiedzmą, szczerzyła paskudne zęby w uśmiechu,wpatrywała się we mnie złotymi oczami, które napełniły moje serce przeraże-niem.W ułamku sekundy zmroziła i splugawiła moje pożądliwe fantazje.Jejdłonie i stopy znowu upodobniły się do szponiastych łap i umożliwiły jej wspi-naczkę po ścianie.Paraliżując mnie spojrzeniem, usadowiła się wśród dzwiga-rów nisko zawieszonego sufitu.Wbiła pazury głęboko w napęczniałe drewno.Wtej chwili bardziej przypominała Izolanta niż człowieka; szczerzyła kły i syczaławściekle.Jej władza nad Christine i Jessica słabła.Jessica przycisnęła ręce do piersi igłośno płakała.Buzię miała trupiobladą i mokrą od łez.Christine, bardziej chy-ba zdumiona niż przerażona, usiadła, obiema rękami podtrzymując brzuch, ispuściła nogi na ziemię.Jej piersi, nabrzmiałe i zielone od mazi, kołysały się jakwahadła, jakby w każdej z nich też rósł płód
[ Pobierz całość w formacie PDF ]