[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozwalając mu wierzyć, że pogodziła się z porażką i zaakceptowała jegostanowisko, spokojnie wyprowadziła grupę z pałacu.Na ulicy spojrzała w dół,w kierunku portu – i nieco poniżej miejsca, gdzie aktualnie się znajdowali,wyśledziła zieleń drzew i trawników.Omiotła wzrokiem budynki przed nimi i zlokalizowała to, co było jejpotrzebne: następny pałac zakonu rycerskiego.Doskonale.Odwróciła się do Dorcas.– Spójrz, ogrody.– Wskazała skupisko zieleni poniżej.Pozostali trojepopatrzyli w tym kierunku.Wiedząc, że Dorcas woli podziwiać krajobrazyTL Rzamiast budynków i muzeów, Emily uśmiechnęła się.– Może pójdziecie tamjuż z Watsonem? Ja chciałabym zwiedzić jeszcze jeden pałac.Zatrzymała się przy wejściu do kolejnej siedziby bractwa rycerskiego inapotkała wzrok Garetha.– Na przykład ten.Watson i Dorcas z chęciąprzystali na propozycję.– Poczekamy tam na państwa.– Watson skinął głową im obojgu.Odeszli, Dorcas wsparta na jego ramieniu, wolną ręką przytrzymującszal z burki.Kiedy tamci dwoje już nie mogli ich słyszeć, Emily spojrzała naGaretha.185– Chodź.– Odwróciła się i wspięła po schodach do pałacu.Gareth przyglądał się jej, gdy szła, kołysząc biodrami.Westchnął wduchu i podążył za nią.Wiedział, co takiego chciała „omówić", lecz tego jednego tematupragnął uniknąć – ostatnimi czasy zadręczał się ową kwestią przez stanowczozbyt wiele godzin.Albowiem wniosek, do jakiego doszedł – prawdziwy,trudny do przełknięcia, lecz nieunikniony – nie należał do tych, o których on,czy w ogóle jakikolwiek mężczyzna, rad by dyskutował.Wzdragał się nasamą myśl o tym, że miałby go ubrać w słowa.Znaczyło to tyle, że dla dobra ich obojga powinien pozwolić jejprowadzić tę grę, ale musiał w niej wygrać – nie dopuścić, by Emily znalazłaokazję do „omówienia" czegokolwiek.Wynikła z tego rozgrywka przypominała szachy, kiedy to onawykonywała ruch, Gareth zaś niwelował go swoim.Piorunowała gowzrokiem; starał się zachować nieprzenikniony wyraz twarzy, spoglądać takbeznamiętnie, jak tylko zdołał.Próbował też zakazać swemu wewnętrznemu ja rozmyślań o tym, jakTL Rpodniecająca była ta nieomal bliska parodii, frustrująca gra uników.Wiedział to, co wiedział: pociąg do niej prowadził donikąd.Emily zacisnęła usta, wysunęła brodę i poprzysięgła sobie w duchu, żenie podda się tak łatwo.Nie rozumiała, czemu uparcie nie chciał skorzystać zokazji, teraz, gdy zostali sami i chwilowo nie musieli się przejmowaćzłoczyńcami Czarnej Kobry, niemniej ani myślała pozwolić mu wygrać.Dlazasady.Z potrzeby, pragnienia i pożądania.I to nie tylko jej własnych.186Wróciła na parter pałacu i zagłębiła się w kolejne skrzydło z salamireprezentacyjnymi.Pierwsza nie wydała się obiecująca, toteż Emily prędkowycofała się na korytarz i przeszła do następnej.Strzał w dziesiątkę.Znajdowały się tu drzwi w bocznej ścianie, ulokowane blisko ścianyzewnętrznej.Emily otworzyła je i znalazła się w wąskim korytarzuprowadzącym do następnego pomieszczenia.Drzwi na drugim końcukorytarza były zamknięte.Uśmiechając się do siebie, przeszła kawałek dalej iprzystanęła, przez okna wypełnione szklanymi gomółkami w ołowianychramkach spoglądając na port daleko w dole.Gareth zawahał się w progu.Nie patrząc na niego, wskazała przez okno.– Tam jest nasz statek.Po krótkiej chwili nieomal usłyszała jego zrezygnowane westchnienie iGareth ruszył ku niej, zamykając za sobą drzwi.– Widzisz? – spytała, gdy stanął obok.Odczekała moment, aż zyskałapewność, że Gareth spogląda na ciąg statków w dole, nim podjęła: – To taTL Rmaleńka łódź, na którą wrócimy za niespełna godzinę, żeby przez następnychkilka dni gnieść się na niej wraz z innymi, bez szans na to, by zamienić choćparę słów na osobności.–Odwróciła się i przyjrzała jego profilowi, tylko tylebowiem jej prezentował.– Biorąc pod uwagę, jak wiele już między namizaszło, każdy dżentelmen na twoim miejscu rad skorzystałby ze sposobności –rozpostarła ramiona, by podkreślić, co ma na myśli – tej sposobności, żebyprzynajmniej znów mnie pocałować.Zerknął na nią z ukosa, a później nieco się odwrócił, tak że lepiejwidziała jego twarz.Zmrużyła oczy.187– Dlaczego więc tego nie zrobisz? – spytała.– Dlaczego nagle mnieunikasz?Wreszcie nazwala rzecz po imieniu.Wiedziała, że on to właśnie robi,lecz aż do tej pory nie pozwoliła owej myśli oblec się w słowa.Były zbytoskarżycielskie – żadna młoda dama z pretensjami do skromności niepowiedziałaby czegoś takiego głośno.Jednak Emily nieszczególnie sobieceniła pełną poświęcenia skromność.Dlatego spiorunowała go wzrokiem, splotła ramiona na piersi i czekała,nie przyjmując do wiadomości, że ta konstatacja zadała jej ból, ostry iprzenikliwy.Czekała.– Daję ci czas na opamiętanie się.– Co takiego? – Zamrugała.– Musisz uzmysłowić sobie, skąd wziął się pociąg, który do siebieczujemy.Co go napędza.– Wiem, co.– zaczęła, marszcząc brwi.– Nie.Nie wiesz.TL RPrzyglądała mu się zwężonymi oczami: był bardzo pewien swego.Wolno uniosła brwi.– Ach tak? Może mnie zatem oświecisz?Sam się w to wpakował.Gareth zazgrzytał zębami, patrząc jejstanowczo w oczy.Kiedy upływały kolejne sekundy, a ona nie zmiękła, niezawahała się, pojął, że nie ma wyboru.Zaczerpnął tchu i skoczył na głębokąwodę.– Nasz pociąg ku sobie stanowi naturalny i bynajmniej niezaskakującyefekt tego, że uczestniczyliśmy w niebezpiecznych wydarzeniach, że wspólnieotarliśmy się o śmierć.Podobne emocje towarzyszą po takich przeżyciach188każdemu.Przywykłem do nich, dlatego potrafię je rozpoznać, ty jednak niedoświadczyłaś ich nigdy wcześniej i.– Poczuł, że twarz mu tężeje.–Nieistotne, co sobie wyobrażasz, jak interpretujesz to, co zaszło między nami,ponieważ w rzeczywistości nie jest to nic więcej, jak tylko rezultat bliskiegospotkania ze śmiercią.Mars na jej czole ustąpił miejsca pełnemu oszołomienia zakłopotaniu.Jej spojrzenie stało się odległe, głos również zdawał się nadpływać z daleka:– Nie.–
[ Pobierz całość w formacie PDF ]