[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic nigdy takjej nie wystraszyÅ‚o jak ten wÅ‚aÅ›nie dzwiÄ™k, miaÅ‚a wrażenie, że Å›wierki stÄ™kajÄ…, ale potemżoÅ‚nierze zaczÄ™li strzelać już na poważnie i mężczyznÄ™ w garniturze trafili od razu.Ciemnamarynarka stanowiÅ‚a wyrazny cel na tle biaÅ‚ego brzegu, mężczyzna wypuÅ›ciÅ‚ plecak, upadÅ‚ wÅ›nieg i powiedziaÅ‚ głównie do siebie tak cicho, że matka Jona ledwie usÅ‚yszaÅ‚a sÅ‚owa: O, wiedziaÅ‚em, że tak bÄ™dzie.A potem zaczÄ…Å‚ siÄ™ z powrotem zsuwać ze zbocza w stronÄ™ Å‚odzi, minÄ…Å‚ garbatÄ… sosnÄ™przewieszonÄ… nad rzekÄ… i zatrzymaÅ‚ siÄ™ dopiero, gdy jeden jego letni but dotknÄ…Å‚ wody.Trafiligo jeszcze raz, ale wtedy nic już nie mówiÅ‚.Mój ojciec zatrzymaÅ‚ siÄ™ naprzeciwko, osÅ‚oniÄ™ty Å›wierkiem. Bierz jego plecak i biegnij tutaj! zawoÅ‚aÅ‚.Matka Jona chwyciÅ‚a plecak rÄ™kÄ… w niebieskiej rÄ™kawicy i zgiÄ™ta wpół pobiegÅ‚azygzakiem pod górÄ™, a ci dwaj żoÅ‚nierze przestali już strzelać z takÄ… intensywnoÅ›ciÄ…, byćmoże dlatego, że nigdy wczeÅ›niej nikogo nie zabili, a może dlatego, że to biegÅ‚a kobieta.Wkażdym razie te strzaÅ‚y, które teraz padaÅ‚y, miaÅ‚y głównie jÄ… wystraszyć, i matce Jona udaÅ‚osiÄ™ caÅ‚ej i zdrowej dotrzeć do Å›cieżki, a potem dalej już z moim ojcem aż do chaty.Wbieglido Å›rodka, zabrali najważniejsze rzeczy i dokumenty ukrywane przez ojca w schowku.Przezokno widzieli, jak przez Å‚Ä…kÄ™ z wielkÄ… prÄ™dkoÅ›ciÄ… nadjeżdżajÄ… dwa samochody, wyskakujÄ… znich żoÅ‚nierze i biegnÄ… nad rzekÄ™.Mój ojciec wepchnÄ…Å‚ wszystkie niezbÄ™dne rzeczy doplecaka czÅ‚owieka w garniturze, a potem owinÄ…Å‚ go biaÅ‚ym przeÅ›cieradÅ‚em.Wyszli przezokno na tyÅ‚ach chaty w biaÅ‚ej zimowej bieliznie mojego ojca naciÄ…gniÄ™tej na inne ubrania iuciekli, niemal trzymajÄ…c siÄ™ za rÄ™ce, do Szwecji.SÅ‚oÅ„ce przesunęło siÄ™ dalej, w niebieskiej kuchni nie byÅ‚o już tak jasno, a kawa wmojej filiżance wystygÅ‚a. Dlaczego mi o tym opowiadasz, skoro mój ojciec nie chce o tym mówić? spytaÅ‚em. Ponieważ prosiÅ‚, żebym to zrobiÅ‚ odparÅ‚ Franz. Kiedy nadarzy siÄ™ okazja.A terazsiÄ™ nadarzyÅ‚a.12Gdy piÅ‚ujemy z Larsem brzozÄ™, powoli robi siÄ™ coraz chÅ‚odniej, sÅ‚oÅ„ce siÄ™ chowa izrywa siÄ™ wiatr.Szara pokrywa chmur nasuwa siÄ™ na niebo jak koÅ‚dra, pasmo bÅ‚Ä™kitupopychane za wzgórze na wschodzie w koÅ„cu caÅ‚kiem znika.Robimy sobie przerwÄ™,prostujemy zesztywniaÅ‚e plecy, próbujÄ…c udawać, że nic nas nie boli.Nie caÅ‚kiem siÄ™ to udaje,muszÄ™ przyciskać rÄ™kÄ™ do krzyża, by utrzymać siÄ™ w pozycji jako tako wyprostowanej, namoment wiÄ™c odwracamy wzrok, każdy patrzy w swojÄ… stronÄ™ na las, w koÅ„cu Lars skrÄ™capapierosa, opiera siÄ™ o drzwi szopy i spokojnie zapala.Dobrze pamiÄ™tam, jak przyjemnie byÅ‚ozaciÄ…gnąć siÄ™ dymem po skoÅ„czonym etapie pracy fizycznej, razem z tym czy tymi, z którymisiÄ™ jÄ… dzieliÅ‚o, brakuje mi tego po raz pierwszy od wielu lat.PatrzÄ™ na stos kloców drewna wmiejscu, gdzie jeszcze niedawno leżaÅ‚a wielka brzoza.Spojrzenie Larsa też tam wÄ™druje. Niezle mówi ze spokojem i uÅ›miecha siÄ™. JesteÅ›my w poÅ‚owie.Lyra i Poker też sÄ… zmÄ™czone.Leżą obok siebie na progu i dyszÄ….PiÅ‚y sÄ… wyÅ‚Ä…czone.Wszystko ucichÅ‚o.I wtedy zaczyna padać Å›nieg.Jest pierwsza po poÅ‚udniu.PatrzÄ™ w niebo. Cholera przeklinam gÅ‚oÅ›no.Lars spoglÄ…da za moim wzrokiem. Nie utrzyma siÄ™, za wczeÅ›nie.Ziemia nie jest jeszcze dostatecznie zmrożona mówi. Na pewno masz racjÄ™ odpowiadam. Ale Å›nieg i tak mnie martwi.Nie bardzowiem dlaczego. Boisz siÄ™, że ciÄ™ zasypie? Tak. CzujÄ™, że siÄ™ czerwieniÄ™. Tego też. PowinieneÅ› sobie zaÅ‚atwić, żeby ktoÅ› ci odÅ›nieżaÅ‚.Ja tak zrobiÅ‚em.Åslien, wieÅ›niak,który mieszka kawaÅ‚ek dalej przy drodze, zawsze siÄ™ stawia, bez wzglÄ™du na porÄ™.OdÅ›nieżami już od wielu lat.Nie zabiera mu to zbyt dużo czasu, kiedy już siÄ™ wybierze.Wystarczyprzejechać pÅ‚ugiem naszÄ… drogÄ… w jednÄ… i drugÄ… stronÄ™.Zajmuje mu to najwyżej kwadrans. No tak. ChrzÄ…kam i ciÄ…gnÄ™: WÅ‚aÅ›nie do niego dzwoniÅ‚em wczoraj z budki przyspółdzielni.ZgodziÅ‚ siÄ™.Chce siedemdziesiÄ…t pięć koron za każdym razem.Ty też tylepÅ‚acisz? Tak odpowiada Lars. Tyle samo.No to jesteÅ› zabezpieczony.JakoÅ› to bÄ™dzie.Ale to, tam na górze mówi niemal zÅ‚owrogo, odchylajÄ…c gÅ‚owÄ™ i patrzÄ…c w niebo niechlepiej spadnie. Potem uÅ›miecha siÄ™ Å‚obuzersko. I co, bierzemy siÄ™ do roboty? pyta.CzujÄ™, że jego postawa jest zarazliwa, naprawdÄ™ mam ochotÄ™ wrócić do pracy.Leczzaskakuje mnie i martwi, że nagle staÅ‚em siÄ™ uzależniony od innego czÅ‚owieka, by móc zebraćsiÅ‚y do takiej prostej i koniecznej czynnoÅ›ci.Przecież czasu mam dość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]