[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przerażona Carey zamachnęła się i ugodziła go kawałkiem złamanego plastiku,wbijając ostry koniec w jakąś część jego twarzy.Mężczyzna krzyknął i zatoczył się do tyłu. Wyjdz z bagażnika! Wyjdz z bagażnika!Jej umysł pracował szybciej niż ciało.Spędziła w ciasnym wnętrzu tyle czasu, że jejmięśnie zdążyły zesztywnieć, a wciąż jeszcze cierpiała po ataku na parkingu.Wstrząs mózgusprawił, że gdy zaczęła wygrzebywać się z bagażnika, zawirowało jej w głowie.Postawiła stopy na ziemi, ale nogi ugięły się pod nią i upadła na stłuczone kolana.Jejciało przeszył piorunujący ból.Niezgrabnie się podniosła i spróbowała ruszyć do przodu,zanim jeszcze całkiem się wyprostowała.Zwiat zakołysał się najpierw w jedną, potem w drugą stronę.Zrobiła krok, potknęłasię, wróciła do pionu, potknęła się znowu i tym razem jak długa poleciała do przodu.Ziemianagle uniosła się do góry.Twardy, ubity grunt i wyschłe zdzbła traw groznie zbliżały się dojej twarzy.Wysunęła ręce, by złagodzić siłę upadku.W jej dłonie wbiły się dziesiątki małychkamyków.To był koszmar, a najgorsze w nim było to, że wcale nie spała.Gdy spróbowała wstać, czyjeś ręce złapały ją od tyłu, podciągnęły do góry i trzymaływ żelaznym uścisku.Carey starała się kopać, ale brakowało jej sił do walki.Nie była w staniesię wyrwać.A nawet jeśli udało by się jej uwolnić, nie dałaby rady uciec.A jeśli nawetudałoby się jej i to, nie miała dokąd uciekać.Wokół niej było szczere pole, kępy nagich drzewi wyschnięte kukurydziane łodygi.Strach potrząsnął nią jak szmacianą lalką.Z całych sił powstrzymywała się, by niewybuchnąć głośnym, histerycznym płaczem, bo wiedziała, że jej krzyk tylko podnieciłby jejoprawcę.Ale z jej oczu popłynęły łzy, potoczyły się po policzkach i nie mogła nic na toporadzić. Nie musisz uciekać powiedział głos łagodnie. Nigdy bym cię nie skrzywdził,Carey.Jesteś moim aniołem.Obrócił ją do siebie i trzymał na odległość wyciągniętych ramion. O mój Boże wyszeptała Carey, a strach sięgnął do jej gardła i zdławił jej oddech.Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę, była głęboka rana w jego policzku, tam,gdzie trafiła go kawałkiem złamanego plastiku.Leciała z niej krew, spływała po brodzie orazgardle i wsiąkała w brązowy sweter, który miał na sobie.A potem uderzył ją jego makijaż domalowane usta, nadmiar cienia na powiekach,rozmazany tusz do rzęs, róż na policzkach.Spod warstwy wyschniętego, spękanego podkładuprzebijał cień świeżego zarostu.Uniósł rękę i ściągnął z głowy jasną perukę. To ja powiedział z uśmiechem, jakby był jej starym, dobrym znajomym. Karl.Karl Dahl.LIVCarey wpatrywała się w Karla Dahla: łysa czaszka pokryta sińcami, z jednej stronywielki strup ktoś musiał go mocno uderzyć.Krzykliwy makijaż.Poszarpana dziura wpoliczku, jej brzegi falujące do środka i na zewnątrz, gdy oddychał przez usta.Przekrwionebiałka oczu.Był przebrany za kobietę.Miał na sobie brązową spódnicę do pół łydki i buty naniskim obcasie.Jakieś dwadzieścia metrów za nim, po prawej stronie, znajdował się stary, spalonybudynek z cegły.Dwa piętra poczerniałe od sadzy.Wyglądało na to, że od dawna nikogo tunie było.Wybite okna ziały pustką.Przez dziury w dachu, tam gdzie jego fragmenty zapadłysię lub spaliły, do środka wpadało słońce.Karl Dahl miał zamiar zaciągnąć ją do tego budynku.Carey zaparła się, ale on trzymałjej ramiona w mocnym uścisku. Nie musisz się mnie bać, Carey powiedział spokojnym głosem.Sposób, w jaki wymówił jej imię, przypominał pieszczotę kochanka i wprawiło ją to wniepokój. Powinieneś się do mnie zwracać pani sędzino , Karl odezwała się głosem,którego prawie nie rozpoznała: suchym, szorstkim skrzekiem wydobywającym się z bolącegogardła.Jej krtań spuchła do rozmiarów pięści.Starała się mówić spokojnie i zdecydowanie,by wzbudzić w nim szacunek.Uśmiechnął się i potrząsnął głową. Nie.To już za nami.Ty jedyna byłaś dla mnie dobra.Tylko ty zrozumiałaś, że terzeczy, które wcześniej robiłem, nie były takie naprawdę złe.Karl miał na swoim koncie kilka aresztowań i odsiadek za różnorakie przewinienia wtargnięcie na cudzy teren, zaglądanie do okien, publiczne obnażanie, kilka włamań.Ale nicbrutalnego.%7ładnego porwania, użycia przemocy, gwałtu.Ale miał stanąć przed sądem oskarżony o okrutne zamordowanie kobiety i jej dwójkidzieci kobiety, która okazała mu swą życzliwość.Wróciły do niej słowa, które w piątkowy wieczór usłyszała od Chrisa Logana: Tacy są wszyscy zboczeńcy.Zaczynają od małych rzeczy, a potem robią corazgorsze.Logan miał rację.Carey całkowicie się z nim zgadzała.Dusiciel z Bostonu teżzaczynał jako podglądacz.Gdy jako prokurator przygotowywała się do procesu, starała się powiązaćwcześniejsze wykroczenia oskarżonego w taki sposób, by wykazać, że wskazują na eskalacjęprzestępczych zachowań.I zawsze z uporem forsowała swoją wersję, robiąc wszystko, byprzekonać do niej sędziego.Ale teraz sama była sędzią i musiała przestrzegać innych standardów. Niewiele o tobie wiem, Karl powiedziała zdławionym głosem.Spojrzała nad jego lewym ramieniem i zobaczyła samochód.Samochód Anki.Ogarnęła ją panika.Rozmawiała z nią wczoraj wieczorem, gdy Anka wybierała się po film dowypożyczalni.Po jej powrocie była tak zagubiona we własnych myślach, że nie zwróciła nanią uwagi.Jak przez mgłę pamiętała, że słyszała otwieranie kuchennych drzwi.Kątem okauchwyciła postać jasnowłosej kobiety idącej korytarzem, potem słyszała, jak wchodzi poschodach na górę.Myśl, że tą blondynką mógł być Karl Dahl, przyprawiła ją o dreszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]