[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mark odkryłmiesiąc temu, że popsuł się termostat centralnego ogrzewania, a ja niemam serca poprosić o naprawę, kiedy nie ma funduszy na tyleważniejszych spraw. Pojadę z tobą ofiarowuje się Tina.Myśli, że nie widzę spojrzenia, które wymienia z Markiem, aleowszem.Mark w odpowiedzi lekko kiwa głową.Uśmiecham się wduchu.Miło, że tak o mnie dbają. Zwietnie odpowiadam, ucieszona z towarzystwa. Wychodzimyza dwadzieścia minut.Jak starczy czasu, kupimy po drodze górępączków.Jestem nieskończenie wdzięczna za ich troskę, za słodkości, którepochłoniemy razem, za niezliczone kubki herbaty, które stawiają mi nabiurku, za to, jak Mark pomaga mi wysiąść z samochodu naoblodzonym chodniku, i za to, że zawsze są gotowi mnie wyręczyć.Ciężko to przyznać, ale wiem, że zapowiada się najtrudniejszy okres wmoim życiu. Jak tam Mary Poppins? pyta Tina.Jedziemy jej samochodem.Od razu widać, że nie ma dzieci: podnogami nie walają się papierki po cukierkach, komiksy i zepsutezabawki, a tapicerka nie nosi śladów po czekoladzie i gumie do żucia.Nie to co wymiociny na naszej.Nagle nie mieści mi się w głowie, że wogóle jeżdżę rodzinnym samochodem, bezpiecznym dla dzieci, które niesą moje, z miejscem na niemowlęcy fotelik.I znów ogarnia mnie strachna myśl o odpowiedzialności, którą na siebie wzięłam. Wydaje się w porządku odpowiadam. W porządku , myślę zewstydem.Tylko tyle masz do powiedzenia o kobiecie, którazamieszkała w twoim domu? Powiedziałam w porządku dodajęświadoma, że do mojego głosu wkradł się lęk ale, no wiesz, na razietrudno cokolwiek przesądzać. Przełykam ślinę. Trochę dziwnie mieszkać z jakąś studentką, nie? Tina ostrohamuje na czerwonym.Rzuca mnie do przodu.Pas ciasno opina mójbrzuch. Nic ci nie jest? Nie. Zsuwam pas z brzucha. Właściwie nie jest studentką.Matrzydzieści trzy lata i duże doświadczenie.Odbyła nawet kursMontessori.Wezmie Noaha w obroty mówię ze śmiechem.Noah, mójmały urwis. Bardzo się cieszę, Claudio uzupełnia Tina, kiedy zajeżdżamy podośrodek medyczny Willow Park.Jakieś wyrostki zamazały ostatni członnazwy i zastąpiły go brzydkim wyrazem.Tina chichocze pod nosem. Dzieciaki nie mają nic do roboty kwituję po drodze.Poczekalnia jest pusta, nie licząc kobiety z zawodzącym dzieckiem.Zmierdzi tu chorobą i przygnębieniem.Kierujemy się prosto do biuraMirandy. To straszne, prawda? Potworne.Nie mogę w to uwierzyć. Wpierwszej chwili myślę, że Miranda mówi o zdewastowanym szyldziena zewnątrz, ale potem mój wzrok pada na rozłożoną gazetę zezdjęciem uśmiechniętej kobiety, opatrzonym nagłówkiem: Policja badazabójstwo ciężarnej kobiety.Na mój widok składa gazetę.Przechodzimnie dreszcz, bezwiednie opasuję brzuch rękami.Staram się tego nieokazywać, lecz wzmianki o tej sprawie szarpią mi nerwy. No mówi Tina. Mama Diane zna jej mamę i& Nie kończy. Wiedzą już, co się stało? pytam.Miranda z westchnieniem potrząsa głową. Nie wydaje mi się.Policja przesłuchiwała ostatnio lekarza Sally-Ann.Zabrali jej kartę. Znowu wzdycha. Czy któraś z was słyszałaostatnie wiadomości w radiu? pyta z wahaniem.Marszczymy brwi ipotrząsamy głowami.Nie włączałyśmy w samochodzie. Wygląda nato, że była powtórka. Robi minę i znacząco stuka w gazetę. Kolejne morderstwo? pytam wstrząśnięta.Miranda kiwa głową. Podobno znowu ciężarna.Nie podali nazwiska ani żadnychszczegółów.To była wiadomość z ostatniej chwili. Włącza czajnik iwrzuca do kubków torebki herbaty. Paskudna sprawa.Czuję na sobie ich spojrzenia, jakby godziły się z faktem, żenastępnym razem padnie na mnie. Po prostu straszna. Nie próbuję ukryć drżenia w głosie.Miranda idzie po mleko do przenośnej lodówki i po drodzekrzepiąco ściska moje ramię.Jej wykrochmalony, granatowy fartuchzdaje się fruwać po pokoju jakby sam z siebie, jakby nie rządziło nimludzkie ciało.Gdyby wróbel był człowiekiem, wyglądałby jak Miranda. Słyszałam, że to sprawka kochanka Sally-Ann mówi Tina z minąznawczyni tabloidów.Wbija zęby w różowy wafelek. Może teraz byłotak samo. W wiadomościach mówili, że zabrano ją do szpitala, więc możeżyje.Miranda rozdaje kubki z herbatą. No, ja na pewno nie wyjdę sama po zmroku oznajmia bez sensuTina. I ty też nie powinnaś. Celuje we mnie palcem. Nie będę mówię cicho i żałuję, że Jamesa nie ma w domu.Wkrótce przechodzimy do spraw służbowych i przeglądamy kartęsześciolatka, u którego nauczyciel zauważył siniaki na ramionach iplecach.Jest też sprawa Jimmiego i Annie, blizniąt zaniedbywanychprzez matkę.Tina i Miranda omawiają kwestie zaniedbania, opieki iodżywania, jakby chodziło o rzeczy, które można kupić.A co ze mną,myślę, wyłączając się z rozmowy.Co z moim instynktem rodzicielskim?Skąd wiedzą, że będę dobrą matką? Czy będę należycie kochać mojącóreczkę i o nią dbać? Czy zaspokoję wszystkie jej potrzeby? A jeślisama miłość nie wystarczy? Wpadam w panikę. Claudio? słyszę jak zza mgły głos Tiny. Co o tym myślisz? Przepraszam mówię.Przecieram ręką spoconą twarz.Nagleczuję się wykończona. Przepraszam. Spuszczam głowę.Nie dotarłodo mnie ani jedno słowo z ich rozmowy. Nie powinno cię tu być mówi ze współczuciem Miranda. Wktórym ty jesteś tygodniu, trzydziestym ósmym, dziewiątym? Naprawdę nie powinno dodaje jak echo Tina. Nic mi nie jest.Ja tylko& Sama nie wiem co, więc nie kończę.Wiem tylko, że chciałabym znalezć się w domu, w bezpiecznychczterech ścianach, z Jamesem i chłopcami.A kiedy myślę o Zoekrzątającej się po kuchni w długim, workowatym swetrze, nierozumiem, co mnie w niej niepokoi, skoro okazuje mojej rodzinie tyleserca. Chyba wezmę wolne na resztę dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]