[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżałyśmy w rynsztoku, zdyszane, wczepione w siebie.Kiedy ostatni Biegacz zniknął zarogiem, Izabela zaczęła chyba rozumieć, co się stało.Usiadła, rozejrzała się, popatrzyła na mniei łzy wolno spłynęły jej po policzkach.Przeżyła chwilę straszliwego oprzytomnienia lecz niedlatego, że śmierć minęła ją o włos: po prostu dopiero wtedy poznała, gdzie jest.Zrobiło mi sięjej żal, no i trochę straszno.Kim jest ta chuda, drżąca kobieta o pociągłej twarzy i zapadniętychoczach a ja czemu właściwie leżę z nią na ulicy? Sprawiała wrażenie na wpół obłąkanej, więcgdy tylko wrócił mi oddech, chciałam uciec. Och, drogie dziecko powiedziała nieznajoma, z wahaniem wyciągając dłoń ku mojejtwarzy. Skaleczyłaś się, dziecinko.Skoczyłaś staruszce na pomoc i zrobiłaś sobie krzywdę.A wiesz, dlaczego? Dlatego, że ja przynoszę pecha.Wszyscy to wiedzą, ale nie mają serca mipowiedzieć.A ja i tak wiem.Wiem wszystko, nawet to, czego nikt mi nie mówi.Kiedy padałyśmy na ziemię, zawadziłam głową o kamień, więc z lewej skroni ciekła mikrew: nic poważnego, nic takiego, żeby trzeba było wpadać w panikę.Miałam już się pożegnaći odejść, ale na myśl o rozstaniu z nieznajomą poczułam bolesne ukłucie.Może powinnam odprowadzić ją do domu, pomyślałam, dopilnować, żeby po drodze niespotkało jej nic złego.Pomogłam jej wstać i przyprowadziłam wózek, który został po drugiejstronie placu. Ferdynand będzie wściekły powiedziała. Trzeci dzień z rzędu wracam z pustymirękami.Jeszcze parę takich dni i będzie po nas. Tak czy owak powinna pani chyba wrócić do domu stwierdziłam. Przynajmniej natroszkę.W tej chwili i tak nie ma pani siły pchać wózka. Ale Ferdynand dostanie szału, kiedy zobaczy, że znowu nic nie znalazłam. Spokojna głowa odparłam. Sama mu wytłumaczę, co się stało.Oczywiście nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale powodował mną jakiśprzemożny impuls, nagła fala litości, głupie pragnienie, żeby zaopiekować się tą kobietą.Niewykluczone, że stare opowieści o ratowaniu cudzego życia mówią prawdę: gdy kogośuratujesz, stajesz się za niego odpowiedzialny, i czy chcesz, czy nie, łączy was odtąd dozgonnawiez.Powrót do jej domu zabrał nam blisko trzy godziny.Normalnie trwałoby to dwa razy krócej,ale Izabela szła tak wolno, tak niepewnie, że słońce pomału już zachodziło, gdy wreszciestanęłyśmy u celu.Izabela nie miała pępowiny (podobno zgubiła ją kilka dni wcześniej), toteżwózek co chwila wymykał jej się z rak i odjeżdżał, podskakując na wybojach.W pewnymmomencie jakiś człowiek o mało go nie ukradł, wiec postanowiłam jedną rękę trzymać na jejwózku, a drugą na własnym, co jeszcze bardziej spowolniło nasz marsz.Idąc skrajem szóstegorewiru ominęłyśmy ostrym łukiem pagórki rogatek w Alei Pamięci i powlokłyśmy się przezSektor Urzędowy na Piramidalnej, tam gdzie mieszczą się dziś koszary policji.Izabela sporo mio sobie opowiedziała po swojemu, czyli chaotycznie, skacząc z tematu na temat.Jej mążzarabiał dawniej malowaniem szyldów, ale wiele firm zbankrutowało, a przynajmniej takpodupadło, że nie mogło już sobie pozwolić na szyld, więc Ferdynand od kilku lat był bez pracy.Przez pewien czas ostro pił: pieniądze podkradał w nocy z torebki Izabeli albo kręcił się kołogorzelni w czwartym rewirze i czasem kapnęło mu parę glotów od robotników, których zabawiałtańcem i opowiadaniem śmiesznych historyjek, aż w końcu paru mężczyzn pobiło go i odtądzaszył się w domu.Zaparł się, że nie wyjdzie, i dzień za dniem przesiadywał w małymmieszkanku, prawie się nie odzywając, nie dbając o to, czy on sam i Izabela w ogóle przetrwają.Uznawszy, że sprawy praktyczne niegodne są jego uwagi, pozostawił je żonie i bez resztypoświęcił się swojemu hobby: montowaniu miniaturowych statków w pustych butelkach. Są takie piękne powiedziała Izabela że właściwie ma się ochotę wszystko muwybaczyć.Takie piękne stateczki, doskonałe miniaturki.Człowiek aż chciałby się skurczyć dorozmiarów szpilki, zakraść się na pokład i odpłynąć.Ferdynand jest artystą dodała więczawsze był zmienny, nieobliczalny.Raz w euforii, raz w dołku: byle co wystarczało, żeby gopchnąć ze skrajności w skrajność.Ale gdybyś widziała, jakie malował szyldy! Zamówieniasypały się zewsząd, najrozmaitsze firmy chciały mieć szyld spod jego pędzla: małe domytowarowe, sklepy spożywcze, kioski z papierosami, jubilerzy, restauracje, księgarnie, mogłabymwyliczać bez końca.Miał własne atelier w śródmieściu, w dzielnicy starych magazynów: uroczykącik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]