[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystarczył jeden rzut oka na Hannę, by chłopak przerzucił się na kulawąangielszczyznę.Hanna wyłoniła się ze sklepu, dzwigając torbę z zakupami i podpierając się laską.Dopiero wtedy odważyła sięprzyznać przed sobą, że zrobiła zakupy dla dwóch osób.Gideon nie powiedział ani słowa, gdy uruchamiał samo-chód i wyjeżdżał na zatłoczoną ulicę.Dom plażowy Elizabeth Nord okazał się piękną, staroświecką willą z werandą.Wokół pomalowanej na białodrewnianej konstrukcji rosły palmy, a pod nimi gęste, wielobarwne zarośla, pełne egzotycznych, wielkichkwiatów.Reflektory auta wychwyciły zaledwie cząstkę imponująco różnorodnej flory, gdy Gideon parkował naokrężnym podjezdzie.Przetrząsając torebkę w poszukiwaniu kluczy, Hanna słyszała dobiegający z oddali łagodnyszum fal.Nie powiedziała ani słowa, kiedy Gideon podnosił jej torebkę i swoją torbę lotniczą oraz zakupy i wchodził poschodach werandy.Po chwili otworzyła podwójne drzwi, odszukała włącznik, zapaliła światło, a ich oczomukazał się salon, zajmujący całą frontową część domu.Hanna uśmiechnęła się do siebie.- Właśnie tak powinno wyglądać moje mieszkanie - oświadczyła.- Pięknie tu - przyznał Gideon.Odstawił bagaże i obszedł pokój, by otworzyć okna.Zatęchłe, wilgotne powietrze wkrótce zastąpiła świeża woń wieczoru.Po chwili Hanna uruchomiła zawieszonypod sufitem wentylator.Białe, lakierowane meble z rattanu, na których leżały ręcznie malowane poduszki, doskonale pasowały dodomu na tropikalnej plaży.Bielone deski podłogowe i ogromne okna ochładzały przestrzeń, dosłownie i wprzenośni.Między oknami stały regały z półkami na książki i czasopisma, a także notatniki i kolekcja ciężkich,obszernych ksiąg.Wielkie, rzezbione biurko z drewna tekowego ulokowano pod jednym z frontowych Qkien, zaktórym roztaczał się widok na morze.Gideon uchylił ostatnie okno z żaluzjami i stanął obok małego, tekowego sekretarzyka, na którym leżała taca zzakurzonymi kieliszkami i szklankami.Gdy się pochylił, aby otworzyć drzwiczki mebla, w jasnym świetlezalśniły liczne butelki różnych rozmiarów i kształtów.Bez wahania sięgnął po jedną z nich.- Twoja ciotka znała się na whisky - mruknął.- Cieszę się, że to doceniasz.Hanna przyłapała się na tym, że wodzi wzrokiem za Gideonem, który przenosił szkło oraz whisky dozaskakująco dobrze wyposażonej kuchni.Obserwowała go, jak przepłukiwał dwie szkłanki w zlewie, a potemnalewał do każdej sporą porcję.Ponownie poczuła ucisk w żołądku.- Za wakacje z prawdziwego zdarzenia - powiedział z powagą i wręczył Hannie szklankę.Patrzył jej w oczy,kiedy posłusznie przytknęła ją do ust, aby skosztować wykwintnego alkoholu.- Nie zauważyłam tu telefonu - oświadczyła.- Ani ja.- Bez telefonu ciężko będzie zadzwonić do miejscowych hoteli.- Nie da się ukryć.Minął ją, pokonał całą szerokość salonu i wyszedł na werandę.Hanna nieśpiesznie ruszyła za nim, świadoma,że balansuje na krawędzi olbrzymiej przepaści.Gideon stał odwrócony plecami do towarzyszki, oparty o balustradę, i wpatrywał się w morze.Hanna uświado-miła sobie, jak potężne miał ramiona, z pewnością za sprawą treningu pływackiego.Przyjrzała się uważniegładkim mięśniom widocznym pod tkaniną koszuli, kiedy podnosił szklankę z poręczy i wypijał następny łyk.- Całkiem inny świat, prawda? - zagadnęła go.Podeszła bliżej ostrożnie, jakby stąpała po rozżarzonych węg-lach.- Inaczej tu niż w Tucson czy w Seattle.- Powiedziałbym: terytorium neutralne.- Doprawdy?- Chciałbym zostać tutaj z tobą, Hanno.Napiła się jeszcze odrobinę whisky w nadziei, że alkohol rozsupła jej węzeł w brzuchu.Poczuła jednakwyłącznie wewnętrzny ogień.Gdyby kiedyś poszła z tym mężczyzną do łóżka, to z pewnością nie dla rozrywki.Ta decyzja byłaby istotna.Zasadnicza.- Dobrze - powiedziała i postanowiła nie myśleć o konsekwencjach.Gideon odwrócił się ku niej i uśmiechnął pod nosem.- Może wybierzemy się popływać?ROZDZIAA PITYMorze było niesamowite.Zdawało się, że tropikalny księżyc spływa lukrem na łagodne fale, tworząc iluzjęnieziemskiej rzeczywistości.Woda była nieprawdopodobnie ciepła dla kogoś przyzwyczajonego do całorocz-nego chłodu zatoki Puget.Hanna stała na granicy lądu i delikatnej morskiej piany.Zastanawiała się, jak tomożliwe, że przebywa tak daleko, ciałem i duchem, od Seattle.- Czyżby naszły cię refleksje? - Gideon zaszedł ją od tyłu i rzucił ręcznik na piasek.Przebrał się w obcisłe kąpielówki, które miał na sobie, kiedy Hanna poznała go w Las Vegas.Jego ciemnewłosy nieznacznie posrebrzały w blasku księżyca, a nocne cienie sprawiały, że mocne, szczupłe ciało wyglądałona większe i bardziej umięśnione, niż zapamiętała.Gideon zdawał się pasować do nieziemskiego otoczenia, leczjego obcość stanowiła nieokreśloną pokusę, zapowiedz zauroczema.- Miałeś rację - odezwała się.- To chyba rzeczywiście terytorium neutralne.Z pewnością jest tu inaczej niżgdzie indziej.Zawsze fascynowały mnie wyspy.Są takim fantastycznym, zmyślonym światem.Ciotka pewnie teżtak sądziła.Zawsze przenosiła się na wyspy, kiedy nie prowadziła zajęć w Stanach.Przez długi czas mieszkałanad południowym Pacyfikiem, a pózniej, gdy przeszła na emeryturę, osiedliła się tutaj, na Santa Inez.- Hannaodwróciła wzrok od rozmówcy i wyszukała spojrzeniem ledwie dostrzegalną linię horyzontu.- Szkoda, że niejesteśmy tutaj całkiem sami.- Jesteśmy tutaj całkiem sami.Nie dotknął jej, lecz wyczuła na skórze jego intensywny wzrok.Proste, żółte bikini, które włożyła, nie byłospecjalnie śmiałe,jak to się często zdarza w wypadku tego typu strojów, lecz Hanna czuła się naga, jak ją Pan Bógstworzył.Ta świadomość wprawiła ją w zakłopotanie i jednocześnie wywołała dreszcz wyczekiwania.Odłożyłalaskę obok jego ręcznika i zerknęła przez ramię na Gideona.- Na co czekasz?- Sam nie wiem, ale z pewnością czekam już bardzo długo.- Wziął ją pod rękę, gdy kuśtykała do wody.- Jest taka ciepła.- westchnęła Hanna.- Niemal jak twoje ciało.- Gideon.- Ciii, Hanno.Płyńmy.- Aagodnie pomógł jej położyć się obok siebie na delikatnie załamujących się falach.Zatoczka, w której pływali, była chroniona od morza przez zakrzywioną barierę zwalonych skał, sięgającąniemal połowy jej szerokości.Morze okazało się łagodne, a Hanna przestała doświadczać siły grawitacji.Po razpierwszy od wypadku czuła się pełna gracji i całkowicie pełnosprawna.Osłabione kolano w wodzie nie stanowiłoproblemu.Radość wynikająca z pozornego przypływu sił sprowokowała ją do cichego śmiechu.Płynący u jej boku Gideon usłyszał ten śmiech i sam też się uśmiechnął.To on prowadził i nadawał tempo:powołne, majestatyczne.Hanna nie kwestionowała jego przywództwa.Dzięki bliskości Gideona miałapoczucie bezpieczeństwa w tym obcym, pozaziemskim oceanie.Niezłe dawała sobie radę w wodzie, leczGideon poruszał się przy niej niczym delfin - baraszkował w toni, celowo zwalniając, aby Hanna za nimnadążyła.- Przyjemnie ci? - spytał.- Fantastycznie.Wtedy jej dotknął.Jego wielka dłoń przesunęła się po jej śłiskim ramieniu.Nie usiłował jej zatrzymać anipoprowadzić, ani też spowolnić.Najzwyczajniej dotknął jej i na tym poprzestał.Hanna zadrżała i nagle prfyśpieszyła, aby zamaskować swoją reakcję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]