[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymieniona przez Lou gigantyczna suma przyprawiła Diamentao zawrót głowy, ale nawet on dostrzegł otwierające się przed nimimożliwości. Za daleko na piechotę mruknął, obracając w palcach bryłkęwęgla, tak jakby chciał przyspieszyć wyklucie się uwięzionego w niejdiamentu. No, to nie pójdziemy pieszo odparła Lou.Zerknął na nią spod oka. Do Tremont bliżej. Nie, ja chcę do Dickens. Moglibyśmy wziąć taksówkę wtrącił Oz. Gdyby tak zejść do mostu, do McKenziego, to może trafiłby siętam ktoś, kto jedzie do Dickens.Jak długo się idzie do tego mostu napiechotę?Diament się zastanowił. No, drogą to dobre cztery godziny.Zanim byśmy tam doszli,trzeba by było wracać.I zmachalibyśmy się bardziej niż w polu. A nie da się na skróty? Naprawdę chcesz tam iść? spytał.Lou wzięła głęboki oddech. Naprawdę, Diament. No, to idziemy.Znam jeden taki skrót.Ani się obejrzycie, jakbędziemy na miejscu.Góry, od czasu ich powstania, drążyła woda, wypłukując miękkiwapień spomiędzy twardszych skał i rzezbiąc żleby, któreutrudniały teraz marsz trójce wędrowców.W końcu przegrodził imdrogę szeroki wąwóz, na pierwszy rzut oka niemożliwy doprzebycia.Ale Diament nie wyglądał na skonfundowanego.%7łółtetopole osiągały tu niebywałe rozmiary, niektóre wystrzelały w niebona wysokość nawet stu pięćdziesięciu stóp, a ich pnie miały u dołupo kilka stóp średnicy.Z jednej takiej topoli można uzyskaćpiętnaście tysięcy stóp deskowych3 tarcicy.Zdrowy okaz tegogatunku, zwalony przez wichurę, leżał w poprzek wąwozu, tworzącmost łączący oba brzegi. Tędy jest dużo bliżej powiedział Diament.Oz podszedł do krawędzi i zajrzał w przepaść.Zobaczył tylkopionową skalną ścianę i wodę na samym dnie.Cofnął się jakspłoszona krowa.Nawet Lou straciła pewność siebie.Ale Diamentbez wahania wkroczył na kłodę. Nie ma się czego strachać.Pień gruby jak beczka.Możnaprzejść z zamkniętymi oczami.No, chodzta.Ruszył przed siebie, nie spoglądając w dół.Jeb, jak gdyby nigdynic, pobiegł za nim. No, chodzta! zawołał znowu Diament, znalazłszy się po drugiejstronie.Lou postawiła nogę na kłodzie, ale na tym poprzestała. Nie patrz tylko w dół zawołał Diament. Dasz radę. Ty tu zostań, Oz zwróciła się Lou do braciszka. Ja sięupewnię, czy da się tędy przejść. Zacisnęła pięści, weszła na kłodęi, nie odrywając oczu od Diamenta, ruszyła przed siebie.Wkrótcestała już obok niego po drugiej strome.Spojrzeli na Oza.Malec animyślał podejść do pnia, stał ze wzrokiem wbitym w ziemię. Idz dalej sam, Diament.Ja wrócę z nim do domu. O, nie.Powiedziałaś, że chcesz do miasta, to pójdziemy domiasta. Bez Oza nie pójdę. A kto mówi, że bez Oza?Diament nakazał zostać Jebowi, a sam przebiegł z powrotem potopolowym moście.Wziął Oza na barana i przeniósł go nadprzepaścią. Aleś ty silny, Diament powiedział Oz, zsuwając się ostrożniez pleców chłopca. E tam.Raz niedzwiedz mnie gonił po tym drzewie, a ja miałemna plecach Jeba i worek mąki.A na dokładkę była noc.I lało jakz cebra.Nic nie było widać.Dwa razy o mało nie zleciałem. O Boże! Oz zrobił wielkie oczy.Lou ukryła uśmiech. A co z tym niedzwiedziem? spytała. Poślizgnął się i spadł do wody.Od tamtego czasu go niewidziałem. Idzmy już do tego miasta, Diament powiedziała Lou, ciągnącgo za rękę bo ten niedzwiedz gotów tu jeszcze wrócić.Przeprawili się przez jeszcze jeden prowizoryczny most, tymrazem wiszący, wykonany z konopnych lin i cedrowych klepek.Diament powiedział im, że ten most przerzucony został dawno temuprzez piratów, pózniej naprawiali go i sztukowali pierwsi osadnicy,a jeszcze pózniej konfederaccy zbiegowie.Oświadczył też, że wie,gdzie oni wszyscy są pochowani, ale przysiągł komuś, kogonazwiska nie chciał wymienić, że dochowa tajemnicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]