[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cena nie stanowi nic.Baron porobiłduże zakłady.Proponuje tysiąc dwieście rubli.Wokulskiemu zrobiło się zimno; gdyby sprzedał klacz; panna Iza-bela mogłaby nim pogardzić. A jeżeli i ja mam moje widoki na tę klacz, panie hrabio? odparł. W takim razie pan ma słuszne pierwszeństwo, tek wycedził hra-bia. Zdecydował pan kwestię rzekł Wokulski z ukłonem. Czy tek?.Bardzo żałuję barona, ale pańskie prawa są lepsze.Wstał z krzesła jak automat na sprężynach pożegnawszy się dodał : Kiedyż do rejenta, drogi panie, z naszą spółką?.Namyśliwszysię przystępuję z pięćdziesięcioma tysiącami rubli.Tek.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG214 To już zależy od panów. Bardzo pragnąłbym widzieć ten kraj kwitnącym i dlatego, panieWokulski, posiada pan całą moją sympatię i szacunek, tek, bez wzglę-du na zmartwienie, jakie pan robi baronowi.Tek, był pewnym, że mupan ustąpi konia. Nie mogę. Pojmuję pana zakończył hrabia. Szlachcic, choćby się odziałw skórę przemysłowca, musi wylezć z niej przy lada okazji.Pan zaś,proszę mi wybaczyć śmiałość, jesteś przede wszystkim szlachcicem, ito w angielskiej edycji, jakim każdy z nas być powinien.Mocno uścisnął mu rękę i wyszedł.Wokulski przyznawał w duszy,że ten oryginał, udający marionetkę, ma jednak dużo sympatycznychprzymiotów. Tak szepnął z tymi panami przyjemniej żyć aniżeli z kupcami.Oni są naprawdę ulepieni z innej gliny.A potem dodał: I dziwić się, że panna Izabela pogardza takim jak ja, wychowaw-szy się wśród takich jak oni.No, ale co oni robią na świecie i dlaświata?.Szanują ludzi, którzy mogą dać piętnasty procent od ich kapi-tałów.To jeszcze nie zasługa. Tam do licha! mruknął strzelając z palców a skąd oni wiedzą,że ja kupiłem klacz?.Bagatela!.przecież kupiłem ją od pani Krze-szowskiej za pośrednictwem Maruszewicza.Zresztą za często bywamw maneżu, wie o mnie cała służba.Eh! zaczynam już palić głupstwa,jestem nieostrożny.Nie podobał mi się ten Maruszewicz.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG215ROZDZIAA TRZYNASTY:WIELKOPACSKIE ZABAWYNareszcie nadszedł dzień wyścigów, pogodny, ale nie gorący; wła-śnie jak potrzeba.Wokulski zerwał się o piątej i natychmiast pojechałodwiedzić swoją klacz.Przyjęła go dość obojętnie, ale była zdrowa, apan Miller pełen otuchy: Co?. śmiał się trącając Wokulskiego w ramię. Palisz się pan,co?.Ocknął się w panu sportsmen!.My, panie, przez cały czas wy-ścigów jesteśmy w gorączce.Nasz zakładzik o pięćdziesiąt rubli stoi,co?.Jakbym je miął w kieszeni; mógłbyś je pan natychmiast zapłacić. Zapłacę z największą przyjemnością odparł Wokulski i myślał: Czy klacz wygra?.czy go panna Izabela kiedy pokocha? czy się cośnie stanie?.A jeżeli klacz złamie nogę!.Ranne godziny wlokły mu się, jakby do nich zaprzężono woły.Wokulski na chwilę tylko wpadł do sklepu, przy obiedzie nie mógłjeść, potem poszedł do Saskiego Ogrodu ciągle myśląc: Czy klaczwygra i czy go panna Izabela pokocha?. Przemógł się jednak i wyje-chał z domu dopiero około piątej.W Alejach Ujazdowskich był już taki natłok powozów i dorożek,że miejscami należało jechać stępa, przy rogatce zaś utworzył się for-malny zator i musiał czekać z kwadrans, pożerany niecierpliwością,zanim ostatecznie powóz jego wydostał się na mokotowskie pola.Naskręcie drogi Wokulski wychylił się i przez mgłę żółtawego kurzu, któ-ry gęsto osiadał mu twarz i odzienie, przypatrywał się wyścigowemupolu.Plac wydawał mu się dzisiaj nieskończenie wielkim i przykrym,jakby nad nim unosiło się widmo niepewności Z daleka przed sobą wi-dział długi sznur ludzi uszykowanych w półkole, które ciągle zwiększa-ło się dopływającymi gromadami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]