[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrzynie stały w odległości stu kroków.Z tej odległości Aliver zobaczył, że wokół każdej znich skupiła się garstka ludzi.Sądząc po ich wyglądzie, nie byli to wojownicy.Od stóp dogłów byli odziani w proste skórzane stroje burego koloru, dzięki którym wtapiali się w teren.Niektórzy z nich trzymali piki z hakami na końcach.Była to długa, nieporęczna broń,nieprzystosowana do walki z ludzmi.%7ładen z nich nie wyglądał na dowódcę, nie było teżwidać żadnego meinińskiego oficera, nie mówiąc już o samym Maeanderze. Mamy jakiś plan? zapytał Dariel.Jak zwykle w jego pytaniu zabrzmiało ironiczne rozbawienie.Aliverowi podobało sięto u brata, lecz nie miał okazji, by mu odpowiedzieć.Przednie ściany czterech klatek uchyliłysię u góry, ciągnięte przez obsługę linami w dół.Kiedy tylko uderzyły o ziemię, ludzieodskoczyli w kłębach pyłu unoszących się wokół otworów i zasłaniających to, co kryło sięwewnątrz.Potem okrążyli skrzynie, chwycili piki i wyciągnęli je przed siebie obronnymruchem.Aliver przełknął ślinę i czekał.Dopóki nie wiedział, co go czeka, nie potrafił nicwymyślić.Chmury pyłu odpłynęły i odsłoniły kwadratowe otwory.Aliver czuł się, jakbywstrzymywał oddech całej swojej armii. Tam odezwała się Mena. Ta od wschodu!Tak.Coś się poruszyło.Najpierw ciemniejsza plama w cieniach, a potem na światłodzienne wychynął pysk.Płaski ryj z dwoma rozdymającymi się nozdrzami, niecoprzypominający świński, ze straszliwą plątaniną sterczących, pełnych zadziorów kłów, októrych trudno było powiedzieć, czy wyrastają z górnej, czy z dolnej szczęki; z całąpewnością były dłuższe od ciała dzika.Zwierzę powoli wyszło, podobnie jak pozostałe, aleAliver nie spuszczał wzroku z tego pierwszego.Było potężne.To było widać nawet z tak daleka.Oczy miało umieszczone bliskosiebie, co ułatwiało mu polowanie.Jego przednie nogi były podobne do świńskich, a stawybarkowe zbudowane miał inaczej niż zwierzęta, które Aliver kiedykolwiek widział.Kręgosłup zwierza sterczał tak, jakby chciał się przepchnąć przez ciało.Wzdłuż jego grzbietubiegły zgrubienia, a niski zad wspierał się na krótkich, mocnych nogach pełnych żylastychwybrzuszeń.Były to nogi biegacza.Zwierzę miało też naturalny pancerz pokrywającywiększość jego klatki piersiowej, zbudowany ze stwardniałych guzów, wyglądających jakolbrzymie brodawki zeszlifowane do postaci płytek.Aliver wiedział już, na co spogląda.Na to zwierzę z pogłosek.Na broń, którą nielicznipotrafili nazwać, a której nikt wiarygodnie nie opisał.Na nienaturalną, pokręconą formężycia, o wiele gorszą od laryksa.Na produkt wypaczonego czarnoksięstwa.Aliver wydałrozkaz cofnięcia się.Może walka z tymi stworami nie będzie konieczna.Znajdowały się wodległości setki kroków.Jeśli armia po prostu wycofa się za wzgórze, cicho, spokojnie.Jedno ze zwierząt, to, które pierwsze wyszło z klatki, zaryczało.Pozostałe trzy muodpowiedziały.Wszystkie cztery uniosły łby i wciągnęły w nozdrza powietrze.Skupiły wzrokna ludzkiej masie stojącej przed nimi rzędami na stoku.Widok ten je zelektryzował.Buroodziani treserzy stali z boku i z tyłu, z pikami w pogotowiu, lecz zwierzęta nie zwracały nanich uwagi.Aliver ponowił rozkaz wycofania się, lecz przy tak wielkiej liczbie ludzi trudno byłowykonać ten manewr sprawnie.Ledwie się poruszyli, stwory antoki ruszyły ku nimkłusem.Na ich widok armia wpadła w panikę.%7łołnierze, którzy w minionych dniach dzielniewalczyli, teraz odwrócili się i rzucili do ucieczki.Niektórzy ciskali broń i usiłowali schronićsię za innych.Akaranie wołali o zachowanie spokoju.Aliver odwołał rozkaz odwrotu ipróbował sformować i zawrócić żołnierzy, by stawili czoło zwierzętom z bronią gotową doużycia.Niektórzy go posłuchali, lecz nie wszyscy.Antoki zaatakowały w chwili wielkiego zamętu.Przebiły się przez gęsty tłum,uderzając w ziemię rozdwojonymi racicami, jakby był to bęben ze skóry, i wprawiając ją wrytmiczne drgania.Miażdżyły ludzi pod nogami, przewracały ich, odrzucały pyskami z bokuna bok.Porywały ich z ziemi i zakrwawionych i krzyczących wyrzucały w powietrze.Każdez czterech zwierząt zostawiało za sobą szlak zniszczenia.Oddawały się rzezi z takimzapamiętaniem, że po prostu szły do przodu bez wyraznego celu, w swoim nieokiełznanymentuzjazmie dziwnie przypominając szczenięta.Kiedy indziej działały wspólnie, sprytniezaganiając swe ofiary niczym mieczniki tnące ławicę sardeli.Poruszały się z taką szybkością,że żołnierze ani nie mogli ich dogonić, ani im uciec.Zostawiały za sobą pasy ziemi zasłanezmasakrowanymi ciałami zabitych.%7łołnierze na tyle odważni, by stawić im czoło z dobytąbronią, nic nie mogli zdziałać.Strzały i włócznie odbijały się od pancerzy antoków.Szermierzy, którzy chcieli się do nich zbliżyć na odległość ciosu, tratowały.Jeden z nich minął Alivera w tak bliskiej odległości, że opryskał go śliną.Zanimdowódca starł z oczu zabarwioną krwią wydzielinę, stworzenie szalało już dużo dalej.Wzrokkrólewicza padł na kobietę, siedzącą w dziwnej pozycji o parę kroków dalej.Jej ciało zostałozmiażdżone w pasie i wciśnięte w ziemię.W oczach miała łzy i poruszała ustami, mówiąccoś, czego Aliver nie mógł usłyszeć.Jej ręce usiłowały ogarnąć sytuację, wzajemne położenieziemi i jej ciała.Wodziła dłońmi po gruncie, jakby wygładzała fałdy na prześcieradle.Aliverwidział wielu rannych podczas poprzednich walk, lecz na widok całkowitej, żałosnejbezradności tej kobiety ścisnęło go w gardle.Rozejrzał się po polu.Dariela nigdzie nie było widać.Mena mignęła mu w oddali.Zcigała jednego ze stworów, chociaż on nie zwracał na nią żadnej uwagi, mając przed sobątyle ciał do rozszarpania.W ciągu kilku minut antoki zabiły setki ludzi.Nie okazywałynajmniejszego zmęczenia.%7ładnej chęci zatrzymywania się nad zabitymi.Nawet niepróbowały ich jeść.Po prostu chciały zabijać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]