[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był ten okres próby, ten areszt; wszyscy troje to zgodnieprzyjęli i nie sądzę, żeby Henry i Bon coś sobie przy tym wzajemnie obiecywali bądz żądali odsiebie obietnic.Ale Judith przecież nie mogła wiedzieć, co i dlaczego stało się w tamtą WigilięBożego Narodzenia.Czy zauważyłeś, jak często, kiedy usiłujemy odtworzyć przyczyny pewnychludzkich postępków, ze zdumieniem stwierdzamy, że pozostaje nam tylko wierzyć, że postępki tewynikają z pewnych dawnych cnót ludzi, którzy je popełnili? Bywają złodzieje, którzy kradną nieprzez chciwość, ale z miłości, mordercy, którzy zabijają nie z żądzy krwi, ale ze współczucia.Judith zaufaniem bez zastrzeżeń darzyła to, co kochała, i miłością bez zastrzeżeń darzyła to, zczego wywodziło się jej życie i duma: ta duma prawdziwa, a nie falsyfikat dumy przetwarzającysprawy w danej chwili niezrozumiałe w przedmiot swojej wzgardy, w narzędzie swojej zniewagi,żeby w ten sposób znalezć upust w rozdrażnieniu i w szarpaninie - to była ta prawdziwa duma,więc bez uczucia poniżenia potrafiła sobie powiedzieć: Kocham, nie zgodzę się na żadnenamiastki; coś zaszło pomiędzy nim a moim ojcem; jeżeli ojciec ma rację, to już nigdy go niezobaczę; jeżeli ojciec nie ma racji, to on przyjedzie albo mnie wezwie do siebie; jeżeli mogę byćszczęśliwa, to szczęśliwa będę; jeżeli muszę cierpieć, to cierpieć mogę.Bo ona przecież czekała, nie czyniła żadnych wysiłków, żeby robić cokolwiek innego.Jejstosunki z ojcem nie zmieniły się ani na jotę; widząc ich oboje razem można by myśleć, że Bonnigdy w ogóle nie istniał; oboje mieli taki sam nieprzenikniony spokój na twarzach, kiedypowozem przyjeżdżali do miasteczka w ciągu miesięcy choroby Ellen od tamtych świąt BożegoNarodzenia do dnia, w którym Sutpen odjechał z Sartorisem na czele pułku.Nie rozmawiali zesobą, nic sobie nie mówili - Sutpen nie mówił tego, czego się dowiedział o Bonie, Judith niemówiła, że wie, gdzie Henry i Bon się znajdują.Nie potrzebowali ze sobą rozmawiać.Zbyt byli dosiebie podobni.Tak to bywa z dwojgiem ludzi, którzy znają się już wzajemnie tak dobrze bądzpodobni są do siebie tak bardzo, że rozumieją się doskonale bez pomocy ucha czy umysłu, przyczym zarówno cała zdolność, jak potrzeba porozumiewania się słowami, wskutek tego, że słów nieużywają, stopniowo u nich zanika, aż oboje, kiedy jednak rozmawiają, nie mogą zupełnie sięzrozumieć.Więc Judith nie mówiła Sutpenowi, gdzie są Henry i Bon, wobec czego Sutpendowiedział się o nich dopiero wtedy, gdy ta kompania studencka wyruszyła w pole.Bo Bon iHenry dopiero wtedy się do niej przyłączyli, czekając na jej wymarsz gdzieś w ukryciu, chociażzaciągnęli się już przedtem, w czasie jej organizowania.Najpewniej tak było.Najpewniejzatrzymali się w Oxford tylko po to, by się do tej kompanii zaciągnąć, i natychmiast pojechaligdzieś dalej, ponieważ nikt, kto ich znał w Oxford czy w Jefferson, nie wiedział wówczas, że onijuż są żołnierzami, czego raczej nie dałoby się ukryć, gdyby ich tam widziano.Bo teraz ludzie - ojcowie i matki, i siostry, i krewni, i narzeczone tych młodych żołnierzy -ściągali do Oxford z okolic dalszych niż Jefferson, ściągali całymi rodzinami z żywnością,pościelą, służbą na biwak u mieszkańców samego Oxford, żeby napawać oczy buńczucznymimarszami i kontrmarszami swoich synów i braci, i ukochanych; oni wszyscy - bogaci i biedni,arystokraci i robotnicy rolni - zjeżdżali tu przyciągnięci tym, co prawdopodobnie jest widowiskiemnajbardziej poruszającym, najmocniejszym ze wszystkich ludzkich doznań masowych, znaczniepodnioślejszym niż widok owych niezliczonych dziewic niegdyś w ofierze składanych jakiejśpogańskiej Zasadzie, jakiemuś Priapowi.Oto młodzi żołnierze, lekkie, śmigłe ciała, wartkopłynąca w żyłach waleczna, oszukana krew, oto młodzi żołnierze, w połyskach wojennychmosiądzów, pióropuszach maszerują w bój.A nocami była tam muzyka - skrzypce i triangle -płonęły świece, w wysokich oknach wzdymały się firanki poruszane nocnym podmuchem tejkwietniowej ciemności, kołysały się krynoliny bez różnicy, w oplocie szarych, pozbawionychnaszywek rękawów żołnierza i w oplocie złotym galonem obszytych rękawów oficera, bo to byłowojsko, jeżeli nawet nie wojna, panów, dżentelmenów, gdzie szeregowiec i pułkownik mówili dosiebie po imieniu, nie tak, jak mówi po imieniu farmer do farmera nad zatrzymanym pługiem nazagonie bądz nad sztukami perkalu, serem i smarami w wiejskim sklepiku, ale tak, jak mówią dosiebie mężczyzni nad uroczymi, upudrowanymi ramionami kobiet, nad dwoma wzniesionymikielichami wina z własnych piwnic albo sprowadzonego szampana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]