[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyciągnął duży kosz i zaczął zgarniać do niego rozrzucone na biurku,pobieżnie przejrzane papiery.Pokwitowania, ogłoszenia, zawiadomieniaklubowe, katalogi samochodowe.Kilka zupełnie nieciekawych zaproszeń ilistów osobistych.Jak Sandy radził sobie z seksem? Henryk szybkoprzeszukiwał szuflady i przegródki biurka.Książeczki czekowe, odcinkibankowe, ubezpieczenie, podatek dochodowy, to dział Merrimana.Klucze,banknoty.Niebieskie, wyściełane aksamitem pudełeczko na spinki domankietów puste.Kilka figur szachowych.(Sandy był doskonałymszachistą.Henryk nigdy nie nauczył się grać).Stare fotografie rodziny iczternaściorga służby na tle dworu.Dłonie Henryka fruwały, metodycznieodrzucając, wybierając.Już prawie skończył, kiedy nisko podprzegródkami, w długiej szparze, która dotychczas wydawała się pusta,zauważył coś, co przypominało głęboko wepchnięty arkusz złożonegopapieru.Wpychając dłoń aż po nadgarstek, Henryk uchwycił palcami iwyciągnął papier.Był to dokument prawny, wypisany na maszynie, na grubym,błyszczącym, lekko pożółkłym papierze, związany czerwoną wstążeczką.Henryk rozsupłał wstążkę i rozpostarł dokument.Dotyczył wynajmulokalu.Przeczytał pierwszą część i zorientował się, że chodzi o wieloletnikontrakt najmu mieszkania w Londynie.Na Knightsbridge.Henrykwpatrywał się w papier.Najemcą był Sandy.A więc Sandy miałmieszkanie w Londynie.Nie było w tym nic dziwnego.Tylko nikt mu o tymnie wspominał.Ani Merriman, ani matka nie pisnęli słowem.Więcprawdopodobnie nie widzieli o jego istnieniu.Więc prawdopodobnie Sandyutrzymywał to londyńskie mieszkanie w tajemnicy przed wszystkimi.Mieszkanie nie figurowało w spisach aktywów Merrimana.Do kogo należyteraz? Sandy zostawił wszystko, co posiadał w chwili śmierci, swojemubratu Henrykowi Blairowi Marshalsonowi.A więc teraz właścicielemmieszkania został Henryk.I oczywiście Henryk również zachowa to wtajemnicy.Złożył dokument najmu i wepchnął go do kieszeni.Potemwsunął tam jeszcze pęk kluczy.Wyszedł z pokoju na palcach.W ogrodzie powoli się ściemniało i nadchodził zmierzch.Spodziewając się powrotu matki, Henryk postanowił wyjść.Cicho zbiegłpo schodach i wypadł na dwór przez frontowe drzwi, dostrzegając kątemoka łuszczącą się starą brązową farbę i ciągle zle dopasowane szyby, którejak zawsze dygotały na wietrze.Zeskoczył ze schodów.Długimi stopniamitarasów zbiegł na dół, zatrzymując się przy trawniku, wypielęgnowanymprzez Gerdę, który biegł wzdłuż muru w kolorze ochry.Bezwietrznywieczór zastygł w okrutnej wiosennej ekstazie.Pod stopami Henrykaintensywnie zielona, gęsta i gąbczasta trawa była mokra od rosy.Zachmurzone niebo zachowało jeszcze jasność, promienny szary błękit,bliżej horyzontu odrobinę żółtawy.Nad jeziorem wisiała lekka mgła, adrzewa na zboczu wzgórza skąpane były w szarym promiennym blasku,jak gdyby z ich ciągle jeszcze nagich gałęzi zwisała świetlista gaza.Ptakiwypełniały wieczorne powietrze bezustannym, przenikliwym i oszalałymkrzykiem.Henryk skierował się w stronę rzeki z zamiarem wspięcia się dobelwederu.Serce przepełniał mu głęboki smutek, przerażenie i bolesnepragnienie szczęścia.Wychował się w jednym z najpiękniejszych zakątkówświata, ale dzieciństwo zmarnował przez niemądre urazy i zazdrości.Teraz, kiedy dziwną rzeczy koleją dane mu było powrócić, dalej czuł sięobco.Czy nauczy się kiedyś muzyki tej okolicy, czy zawsze przepływaćbędzie ona obok niego? Czy istnieje jakiś rytuał, jakiś ceremoniał posiada-nia, do którego nigdy nie dojrzeje? Czy jego dziadek, jego ojciec byliistotnie właścicielami tego miejsca? Czy był nim Sandy? Co do tego niemiał wątpliwości.Tylko wyobcowany Henryk oglądał je niedotykalne, jakprzez szybę, pozbawiony całkowicie klucza do jego uroku.Wydawało musię, że stoi pomiędzy dwiema zbrodniami, nie wiedząc, na czym polega jegowłasne spełnienie; a może na zawsze skazany jest na to, aby pozostaćmałym płaczliwym człowieczkiem? Czuł w sobie pustkę, młodzieńczy brakcelu.Gdyby chociaż był malarzem albo przynajmniej widział jakiś sens wnie kończących się próbach, aby nim zostać.Przeszedł przez mostek i spojrzał w górę na belweder, ciemniejącyteraz na tle żółtego nieba.Ptaki ucichły.Postanowił nie wspinać się nawzgórze i zszedł z powrotem wzdłuż strumienia ku jezioru i wąziutkiejścieżce, teraz zarośniętej, zapewne wydeptanej przez stopy jego iSandy ego.Okrążył gaj zielonych, jakby lakierowanych bambusów,czubkami palców delikatnie dotykając wilgotnych twardych łodyg.Przedjego oczyma, śmignąwszy białym ogonem, przemknęła kurka wodna;zagłębiła się bezgłośnie w spokojną wodę pośród trzcin i szybko odpłynęła.Trzciny stały nieruchomo, a wśród młodych pędów ciągle jeszcze wznosiłysię szczątki zeszłorocznych zarośli.Mgła przerzedziła się.Henryk szedłrozmyślnie wolnym krokiem, wdychając wilgotne powietrze i wyczuwającpod stopami mokre miejsca, w których jezioro pod wpływem wiosennychdeszczów wylało na trawę.Ogarnął wzrokiem przestrzeń wody iznieruchomiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]