[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Oj, rozumiem, rozumiem. Jak się tam w ogóle masz? Jak młody bóg. Mnie szukałeś? Nawet bym nie wiedział, gdzie zacząć.Ale nie.Nie ciebie. To po co tu jesteś? Przynajmniej ciebie nie muszę o to pytać, co? - No nie.Chyba nie odparła. Wciąż ci wiszę ostry finisz. Jasne.McBride jest u siebie?Kiwnęła głową. Idz stąd, powiem mu, że to był domokrążca. Niby czemu? Chyba wiem, czego tu chcesz odparła. Nie o wszystkim wiem, ale ztego, co tu usłyszałam, z tego, co ci się stało, to i owo mogłam sobie poskładać dokupy.Na ten przykład, że chciałbyś się odkuć na tej kobiecie, konstablu, i jejojcu, przez tych tutaj.Ale, Wsiowy, to są naprawdę zli ludzie. Faktycznie niezle sobie radzisz ze zbieraniem informacji. Bo obrotna jestem. Oj, na pewno powiedział. Tylko, złotko, widzisz, ja też nie jestemdobry. Wcale nie. Ależ tak.Naprawdę.Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze. Co, robisz za recepcjonistkę, nie tylko nadstawiasz tyłka? Zasadniczo robię, co każą. No to ja ci każę, ściągnij McBride'a. Nie ty mi płacisz.To robię dla pieniędzy, Wsiowy.A ty.ty nie dałeś minawet grosza. Ale dałem ci rozkosz. I ty, i każdy chłop.Myślałam, że nas dwoje.Uśmiechnął się szeroko. To samo myśli każda kobieta, którą znam.Twarz blondynki zesztywniała. Poczekaj tu.Był to wielki kawał gruntu, kiedyś zarośnięty lasem, ale drzewa już dawnowycięto, poszły do tartaku, z wyjątkiem trzech.Były to dwa dęby i ambrowiec te pierwsze przed domem, ambrowiec z boku.Dom miał dwie kondygnacje, zciągnącą się dokoła budynku werandą na parterze, jak i na piętrze.Pomalowanogo na biało, niby że to kolor nadziei, a wysianą trawę strzyżono przy samej ziemi zajmowało się tym tylu Murzynów, z ręcznymi kosiarkami, że byłoby z nichspore plemię.Mimo suszy, trawa była niezle podlewana i całkiem zielona.Słonko stwierdziła, że nawet Marilyn nie miała takiego domu, a przecież byławłaścicielką większości tartaku.A tu, proszę, Henry postawił sobie chałupę,sterczała jak kleszcz na dupsku bankiera, i wcale się nie przejmował, czy ludziesię dziwią, skąd wziął na to pieniądze.Słonko zaparkowała samochód przed domem i siedziała za kierownicą,obserwując okolicę, z Clyde'em u boku. Ta weranda na parterze sama by wystarczyła na dom mruknął Clyde.Słonko wysiadła z samochodu i ruszyła przez trawnik, a Clyde pogonił za nią.Podeszli do drzwi, zapukała.Otworzyła im wielka, pulchna, kolorowa niewiastaz bandaną wokół głowy, a jej sukienka, omiatająca podłogę, była tak wzorzysta,że mogło się człowiekowi zakręcić w głowie, albo i gorzej.Z wnętrza domudobiegał urywany hałas, coś jakby trzaskanie.Raz cichsze, raz głośniejsze, alewciąż trwało. Tak, psze pani, czego sobie pani życzy? spytała Murzynka. Henry'ego odparła Słonko. Chcę się widzieć z Henrym. To ja jego zapytam. Nie.Nie trzeba powiedziała Słonko. Sami wejdziemy. Musi być za zaproszeniem uparła się tamta. Dopiero co dostałam tępracę. Może nie za długo tak popracujesz stwierdziła Słonko. Wybacz. To konstabl wtrącił Clyde.Służąca przyjrzała się odznace przypiętej do jej koszuli. Ano, prawda.To jatu żadnej policji nie będę utrudniać.Zeszła im z drogi i Słonko oraz Clyde weszli do środka. Gdzie on jest? spytała Słonko.Służąca wskazała palcem, i w tej samejchwili Słonko dostrzegła Shelby'ego.Ten stał przy masywnym kominku,oddzielony od nich kanapą, i po kolei zdejmował z półki ceramiczne durnostojki,którymi z całej siły ciskał o podłogę.Gdy weszli, trzymał właśnie w dłoniróżowego kotka.Rzucił go, roztrzaskał, a odłamki przemieszały się z innymi, jużzaścielającymi podłogę.Uniósł wzrok na powitanie gości. Nienawidzę tego szajsu stwierdził. Zona porozstawiała je po całymdomu. Zwietny sposób uczczenia jej pamięci odparł Clyde. Poro-zwalać jejpamiątki.Henry uśmiechnął się zjadliwie. Czego tu chcesz, dziewczynko?Przemyślałaś sobie to, co ci powiedziałem tamtego dnia? Owszem. Więc, skoro przywlokłaś tu tego typa, domyślam się, że postanowiłaśodrzucić moją propozycję.Skinęła głową. Twój wybór, dziewczynko.Cóż, dzięki, że wpadłaś przekazać mi tęnowinę.Do widzenia. Wychodzimy, i owszem odparła Słonko. Ale razem z tobą.Henry'emu cokolwiek opadła szczęka. Chyba nie chcesz mniearesztować? Właśnie tak. Za co? Za to wszystko, o czym mi wtedy opowiedziałeś. Niczego ci nie powiedziałem.Ot, takie tam gadanie.W sądzie wyjdzie nato, że to moje słowo przeciwko twojemu. Ja tu jestem od egzekwowania prawa.Było się nie spowiadaćfunkcjonariuszowi.Henry miał taką minę, jakby właśnie wetknięto mu w usta kopiatą łyżkę ałunu. Myślałem, że da się z tobą rozmawiać powiedział dotrzeć ci dorozumu.Powiedziałem parę nieprzyjemnych rzeczy, ale sądziłem, że posłuchasz.%7łe masz trochę oleju w głowie. Chyba się pomyliłeś odparła Słonko. Clyde, poprowadz pana.Jeślibędzie się opierał, lej go jak wszyscy diabli.Clyde podszedł do kominka. Stawiaj opór, Henry.Uszczęśliwisz człowieka powiedział.Gdy wychodzili, Henry trzymany za ramię przez Clyde'a, służąca zapytałachlebodawcę: Mam posprzątać ten bajzel, co go pan tam zrobił?Henry nie odpowiedział. A jakieś pieniądze dostanę? Milczał dalej. To sam se pan posprzątasz, proszę ja ciebie.Ja tam do tych porcelanków nicnie miałam.mógłbym więc pomóc tymi słowami Wsiowy zamknął coś na kształtdiatryby, a wypowiadając je, walczył, by nie załamał mu się głos, i miał nadzieję,że nie za bardzo się poci.W mieszkaniu było gorąco, ale Wsiowy pocił siębardziej, niż siedzący przed nim mężczyzna, ten McBride
[ Pobierz całość w formacie PDF ]