[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale niedługo.Wilczarz zerknął na pozostałych.Zrobili się nieufni i nerwowi po tej krótkiejprzemowie.Radość ze zwycięstwa nie trwała długo.Nigdy.Popatrzył na martwychszanków zaścielających ziemię, pogruchotanych i pokrwawionych; niektórzy leżelirozciągnięci na plecach, inni skuleni.To, że ich pokonali, wydawało się teraz bezznaczenia.- Nie powinniśmy powiedzieć innym, Trójdrzewiec? - spytał.- Nie powinniśmykogoś ostrzec?- Tak.- Wódz uśmiechnął się ze smutkiem.- Ale kogo?Przekleństwo prawdziwej miłościezal wlókł się żałośnie przez szary Agriont z ostrzami szermierczymi w dłoni:ziewał, potykał się, postękiwał, wciąż straszliwie obolały po niekończącej sięJ torturze ćwiczeń poprzedniego dnia.Nikogo prawie nie dostrzegał, zmierzającz wysiłkiem na kolejną brutalną i bezwzględna lekcję pod kierunkiem lordamarszałka Varuza.Słyszał tylko przedwczesny świergot jakiegoś ptaka, który ukrył siępod okapem dachu, i pełen męki, niechętny tupot własnych butów.Wszędziepanowała cisza.Nikt o tej porze nie wstawał z łóżka.Nikt nie powinien o tej porzewstawać.A już na pewno nie on.Przeszedł na obolałych nogach pod łukowatym przejściem i ruszył wzdłużtunelu.Słońce ledwie stało nad horyzontem i dziedziniec tonął w głębokich cieniach.Mrużąc oczy, dostrzegł przy stole siedzącego Varuza, który czekał już na niego.Dodiabła.Miał nadzieję, że przynajmniej jeden raz zjawi się wcześniej od swegonauczyciela.Czy ten stary drań w ogóle sypiał?- Lordzie marszałku! - krzyknął Jezal, ruszając niepewnym biegiem.- Nie.Nie dzisiaj.Jezal poczuł na szyi pełznący dreszcz.Nie był to głos jego mistrza, ale wyczuwałw nim coś nieprzyjemnie znajomego.- Marszałek Varuz ma dzisiejszego ranka ważniejsze zajęcia - wyjaśniłinkwizytor Glokta, który siedział ukryty w cieniu i krzywił twarz w tym swoimodrażającym uśmiechu, ukazując szczeliny między zębami.Jezal poczuł na skórze dreszcz obrzydzenia.Nikt nie chciałby doświadczyćczegoś takiego z samego rana.Zwolnił kroku i zatrzymał się przed stołem.- Dowie się pan, niewątpliwie z radością, że nie będzie dziś biegania, pływaniaani równoważni czy też sztangi - oznajmił kaleka.- Nawet to nie będzie panupotrzebne.- Pomachał swoja laską, wskazując nią ostrza w ręku Jezala.- Utniemysobie tylko małą pogawędkę.To wszystko.Myśl o pięciu straszliwych godzinach w towarzystwie Varuza wydała się nagleniezwykle kusząca, ale Jezal nie miał zamiaru okazywać niepokoju.Rzucił ostrza nablat stołu, nie zważając na ich brzęk, i usiadł niedbale na drugim krześle.Glokta,pogrążany w mroku, nie spuszczał z niego wzroku.Jezal postanowił patrzeć munieustępliwie w oczy i zmusić do jakiejś uległości, ale okazało się to bezowocne.Pokilku sekundach wpatrywania się w zniszczoną twarz, pusty uśmiech i rozpalonegorączką, zapadnięte oczy uznał, że blat stołu jest jednak ciekawszym obiektem.- Proszę mi więc powiedzieć, kapitanie, dlaczego postanowił pan ćwiczyćszermierkę?A więc coś w rodzaju gry.Prywatna partyjka z udziałem tylko dwóchprzeciwników.A wszystko, co zostałoby powiedziane, i tak trafiłoby do uszu Varuza,tego był pewien.Jezal postanowił rozgrywać swoje karty ostrożnie, trzymać je bliskopiersi i nie zdradzać zamiarów.- Ze względu na honor: swój, rodziny i króla - oznajmił zimno.Niech ten kalekaspróbuje znalezć jakiś błąd w tej odpowiedzi.- Och, a zatem postanowił pan znosić to wszystko dla dobra narodu.Musi byćpan doskonałym obywatelem.Cóż za bezinteresowność.Prawdziwy przykład dla nas.- Glokta parsknął ironicznie.- Błagam! Jeśli już pan musi kłamać, to proszęprzynajmniej robić to przekonująco.Pańska odpowiedz jest obrazą dla nas obu.Jak ten kaleki i skończony człowiek śmiał przemawiać do niego takim tonem?Jezal poczuł nerwowe drganie w nodze: był gotów wstać i odejść, do diabła z Varuzemi jego odrażającym sługusem.Kiedy jednak oparł dłonie o poręcze, by się unieść,dostrzegł spojrzenie rozmówcy.Glokta uśmiechał się do niego z ironią i szyderstwem.Odejść oznaczałoby przyznać się do porażki.Dlaczego zaczął uprawiać szermierkę?- Ojciec tego chciał.- No, no.Moje serce przepełnia współczucie.Lojalny syn, związany silnympoczuciem obowiązku, jest zmuszony wcielać w życie ojcowskie ambicje.Znajomaopowieść, jak wygodne stare krzesło, na którym wszyscy lubimy siedzieć.Mówić to, coludzie chcą usłyszeć? To już lepsza odpowiedz, ale wciąż daleka od prawdy.- Dlaczego sam pan mi nie powie? - rzucił nadąsany Jezal.- Wydaje się, że wiepan o tym bardzo dużo!- W porządku, powiem.Ludzie nie fechtują się dla króla czy dla swoich rodzin,ani też dla wprawy, więc niech pan nie próbuje mi tego wmawiać.Fechtują się dlauznania, dla sławy.Fechtują się dla własnej korzyści.Dla siebie.Wiem coś o tym.- Wie pan? - prychnął ironicznie Jezal.- Jakoś się nie sprawdziło w pańskimprzypadku.Pożałował swych słów natychmiast.Przeklinał się za niewyparzony język, któryzawsze ściągał mu kłopoty na głowę.Ale Glokta tylko błysnął tym swoim odrażającym uśmiechem.- Sprawdzało się znakomicie, dopóki nie trafiłem do lochów imperatora.Ajakie pan ma wytłumaczenie, kłamco?Jezalowi nie podobało się, że rozmowa przybiera taki obrót.Był za bardzoprzyzwyczajony do łatwych zwycięstw przy karcianym stoliku i do kiepskich graczy.Uświadomił sobie, że jego umiejętności się stępiły.Lepiej odczekać, aż oceniwłaściwie swego nowego przeciwnika.Zacisnął szczęki i milczał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]