[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Blondynka złapała paznokciami odłamek szkła sterczący mu z penisa,wyciągnęła go i położyła na chustce do nosa, na szafce nocnej przy łóżku. Możesz już iść powiedział jej, gdy okryła jego interes wilgotną szmatką,aż się skrzywił. Aby na pewno, słodziutki? Aha.Chcę, żebyś już poszła. Paskudny był ten upadek.Może masz jednak coś pękniętego.Może niepowinieneś być sam. Nie.Możesz już iść. Ale przyjdziesz mnie odwiedzić? Pewnie. Zupełnie gratis.Nie skończyłeś ostatniego razu, prawda. Wiem.No, idzże wreszcie.Wstała, ubrała się.Już przy drzwiach powiedziała: Szkoda, że tak się stało zgitarą. Jasne. Wciąż jeszcze masz harmonijkę.Złapał tę ścierkę z krocza, cisnął w nią. Powiedziałem, żebyś się wynosiła.Dostała szmatą w ramię.Otworzyła drzwi i pospiesznie wyszła na dwór.Wsiowy leżał sobie i myślał, co robić dalej.Nie licząc ograniczenia ruchów dominimum.Aż w końcu go olśniło.Kukuryk podsunął mu pomysł.Nie to samo, co miał namyśli były szeryf, nie to, do czego chciał go zatrudnić, coś innego.Przypomniał sobie o czerwonym apartamencie nad apteką, gdzie mieszkałMcBride.Musi się tam wybrać, porozmawiać z facetem, zobaczyć, czy wkombinacjach McBride'a i Henry'ego znalazłoby się miejsce i dla niego.Jeśli był z czegoś dumny, to z tego, że o ile zawsze starał się iść najłatwiejsządrogą, to nie przy zemście.Wtedy łatwizna nie była wymagana.Jeśliby ktoś goukrzywdził, Wsiowy był gotów przeczołgać się milę po ostrych kamieniach icmoknąć muła w obesrany zad, byle się odegrać, a już szczególnie na jakimśdziadu, przez którego wyszedł na idiotę, i to przed kurwą, psiakrew.Myślał, że zaraz wstanie i się ubierze, pójdzie tam do McBride'a, ale jego ciałomiało na ten temat inne zdanie.Powiedziało mu: Wez się połóż, synuś.Nie za dobrze z tobą.Więc się posłuchał.Niech sobie ciało rządzi.Ale umysł pracował mu nanajwyższych obrotach, tryskał pomysłami, co jednym, to wre-dniejszym.Gdy już skończyli jeść, a opowieść o tym, jak to Lee spuścił Wsiowemu lanie,dobiegła po raz kolejny końca i wszyscy siedzieli sobie w namiocie przy kawie,Słonko wymknęła się na dwór z pasem białej tkaniny, oderwanym od staregoręcznika.Uwiązała go do gałęzi za pniem tego wielkiego dębu.Przytruchtał Ben, patrzył, jak wiązała supeł.Gdy skończyła, przyklękła ipogładziła psa.Teraz pozostało już tylko czekać, czy zjawi się Byku.Miała nadzieję, żeprzyjdzie.Był jej potrzebny.Miała też praktycznie pewność, że Zendo, choć wcale o tym nie wiedział, teżgo potrzebował.33Minęło parę dni, biały pasek wciąż wisiał za dębem, zapanował morderczyupał, aż drzewa się przygięły, jakby niebo oparło się na nich całym ciężarem.Wszędzie roiło się od pasikoników, pogryzających każdą zieleninę, jaką udało imsię znalezć.Chodzenie na tym upale było jak brnięcie przez niewidoczne ciasto na chleb, aoddychanie jak zasysanie uschłych liści.Nocami Słonko wychodziła i siadałapod dębem.Clyde zaczął przesypiać noce na jej podwórzu, w pickupie, Lee spałpo urzędowej stronie namiotu, podobnie jak i Gęsiak, zostawiając dla niej i Karenczęść domową.Kiedy jednak wszyscy się już położyli, Słonko wychodziła, znajdowała Bena,przynosiła sobie pod dąb krzesło i czekała, aż nadejdzie Byku.Siedziała tak igłaskała psa, aż ten miał dość i kładł się jej do stóp.Po paru nocach zaczęła powątpiewać, czy Byku faktycznie się zjawi.W końcutak naprawdę wcale nie był jej nic winien, a jeśli zarobiła sobie u niego na jakieśpunkty, może się już przeterminowały.Może już nigdy się tu nie pojawi, nawetsię nie dowie, że wywiesiła białą szmatkę.Pomyślała o Wsiowym, wspomniała, jak jej dotykał, jak gruchał, jak się wtedyczuła.Rozmyślała też o Karen, o tym, czego musiał jej nagadać, żeby dopiąćswego.Może mówił Karen to samo, co i jej.Teraz, jak to sobie dokładniejprzemyślała, nie kojarzyła, by w ogóle kiedykolwiek coś jej obiecywał.Wkażdym razie nie w słowach jego dłonie, wargi, oczy mówiły jednak całemnóstwo.Całe mnóstwo kłamstw.Strasznie się cieszyła, że tata spuścił mu lanie.A jednak miała nadzieję, że zanadto nie ucierpiał.%7łe nie odbiło się to na jego urodzie.Nie lubiła drania, a jednak wolała nie myśleć o nim jako o zmasakrowanejruinie człowieka.Takiego piękna nie powinno się niszczyć.Chłop nawet niepowinien się zestarzeć, w ogóle nigdy, przenigdy nie powinien się zmienić.A co z Henrym, co z McBride'em i tym od Dwóch? Co z nimi? Co powinnazrobić?Dumała właśnie nad tym, gdy nadszedł Lee, niosąc w każdej ręce po kubkukawy.Uniosła ku niemu wzrok, gdy był już blisko. Myślałam, że śpisz. Co noc tak ci się wydaje, kiedy wychodzisz tu pod dąb.A poza tym Gęsiakchrapie podał jej jeden kubek. Pomyślałem, że nie odmówisz.Uśmiechnęła się do niego. No pewnie, że nie.Poprosił ją, by potrzymałaoba kubki, a sam przystawił sobie drugie krzesło.Siadł, wziął kubek, upił łyczek. Tata, chyba wpadłam w niezłe szambo.Sama nie wiem, co z tymwszystkim zrobić. Znaczy, że co, chcesz mi o tym opowiedzieć? Tak.I wyłożyła całą historię.Wszyściutko.Od Zenda i jego parceli, przezHenry'ego Shelby'ego i McBride'a, i tego od Dwóch, aż do tej rozmowy wkościele.Po raz pierwszy też wspomniała komukolwiek o Byku, o szmaciewywieszonej na dębie.Na koniec powiedziała: Myślę, że mogą to sobie powetować na Zendzie.Właśnie postanowiłam, że poślę tam Clyde'a, niby że na straż, na wypadek,gdyby kogoś tam wysłali.Każę mu zabrać strzelbę.No, i jest jeszcze Byku.Obiecał pomóc. Ludzie różne rzeczy obiecują. Wierz mi, jemu można ufać. Sam niejedno obiecywałem, ale akurat teraz, jak coś mówię, to na serio.Wierzysz mi? Staram się.Chciałabym ci wierzyć.Ale tak to już w moim życiu było, żewierzyłam nie tym, co trzeba. No dobra, więc tu masz moje trzy grosze, ile tam one warte.Możesz do tegopodejść na dwa sposoby.Tak naprawdę to wcale nie twój problem.Nie tyorżnęłaś Zenda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]