[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej myśli skupione są na czym innym; chcestąd wyjść i nic, ale to nic, jej przed tym nie powstrzyma.Choćby martwa, alestąd wyjdzie.Wciska końcówkę łomu w szczelinę włazu i napiera całymciężarem.Kiedy klapa unosi się kilka centymetrów, stopą wsuwa pod niądeskę, znów unosi nieco klapę, wsuwa drugą deskę, biegnie po następnekawałki drewna i w końcu mozolnie udaje jej się pionowo umocować łompod klapą.Szczelina ma nie więcej jak czterdzieści centymetrów, ledwie sięprzez nią przeciśnie, a i tak istnieje ryzyko, że ta krucha równowaga raptemsię zachwieje, klapa spadnie i ją zmiażdży.Alex zastyga, pochyla głowę, nasłuchuje.Jednak tym razem żadneostrzeżenie nie nadchodzi, żadna rada.Wystarczy najsłabsze drgnienie,najlżejszy dotyk, wystarczy, że ciałem muśnie łom, że go poruszy, i klaparunie.W ułamku sekundy podejmuje decyzję, wrzuca w otwór torebkę,słyszy, jak ta ze stłumionym stuknięciem ląduje na dole, chyba niezbytgłęboko.Mówiąc to sobie, już leży na ziemi i milimetr po milimetrzewczołguje się pod klapę.Jest zimno, lecz Alex jest mokra jak mysz, kiedywreszcie poniżej wyczuwa pod stopą oparcie.To stopień.Wczołguje się całaprzez otwór i przytrzymuje jeszcze palcami brzeg, kiedy nagle, odwracającgłowę, wykonuje nieopatrzny ruch, którego się tak obawiała, łom z dono-śnym zgrzytem przesuwa się i ledwie Alex w odruchu liczonym wnanosekundach zdąży cofnąć palce, klapa zatrzaskuje się z przerazliwymhukiem.Skamieniała ze zgrozy Alex zastyga na stopniu pośródnieprzeniknionych ciemności.Jest cała.Kiedy jej oczy oswajają się z mro-kiem, podnosi leżącą kilka stopni niżej torebkę i stoi, wstrzymując oddech,nie mogąc uwierzyć, że się stąd wydostanie, że jednak się udało.Jeszczekilka stopni i wreszcie drzwi zablokowane kamieniem, którego odsunięciezajmuje jej całe wieki, taka jest osłabiona.Potem długi cuchnący moczemkorytarz i kolejne schody tak ciemne, że wchodząc po nich, musi czepiać sięobiema rękami ściany jak ślepiec, podążający za błyskiem światła.To tu, natych schodach walnęła się w głowę i straciła przytomność, kiedy Trarieux jąprzywiózł.Na końcu trzy metalowe sztaby, które kolejno odsuwa, potemznów korytarz, rodzaj tunelu wentylacyjnego, i wreszcie mała blaszana płytaosadzona pionowo w murze.Zwiatło z zewnątrz ledwie tu dociera i Alexmusi obmacywać palcami ścianę dookoła płyty, by zorientować się, w jakisposób działa ten mechanizm.Jest po prostu umocowana na łożysku.Nie jestciężka, Alex przyciąga ją do siebie, ostrożnie wyjmuje i kładzie obok.Zewnętrzny świat.Momentalnie omiata ją rześkie powietrze, z dworu napływa ciepło,chłodna wilgoć wieczoru, woń kanału.Nareszcie życie, odrobina światła.Płyta jest umieszczona w zagłębieniu muru, tuż przy ziemi.Alex wychodzi inatychmiast się odwraca, sprawdzając, czy da się ją z powrotem zasunąć, alezaraz odpuszcza, nie musi już stosować takich środków ostrożności.Podwarunkiem że szybko, że natychmiast się stąd wyniesie.Na tyle szybko, naile pozwolą jej obolałe, zesztywniale kończyny.Trzydzieści metrów dalej opustoszałe nabrzeże.Dalej niewysokieapartamentowce; prawie we wszystkich oknach palą się światła.Stłumioneodgłosy dobiegające z chyba niezbyt odległego bulwaru.Alex rusza w drogę.Jest już na bulwarze.Przy takim zmęczeniu daleko nie zajdzie, oślepionaświatłami musi przytrzymać się latarni, żeby nie upaść.Chyba już za pózno, by liczyć na jakikolwiek transport.Jednak nie.W oddali widzi postój taksówek.Pusty, a poza tym to zbyt wielkie ryzyko, podpowiadają jej ostatnie ak-tywne jeszcze neurony.Najpewniejszy sposób, żeby dać się namierzyć.Tyle że te neurony nie są w stanie podpowiedzieć jej innego, lepszegorozwiązania.27Kiedy, tak jak dzisiejszego ranka, jest wiele spraw do załatwienia i trudnoustalić priorytety, Camille uważa, że pierwsze, co należy zrobić, to wstrzy-mać się od działania.Jest to jeden z wariantów jego metody polegającej napodchodzeniu do spraw z jak największego dystansu.W czasach, kiedywykładał w szkole policyjnej, mówiąc o tej metodzie, nazywał ją technikąlotniczą.Taka nazwa w ustach mężczyzny mierzącego metr czterdzieścipięć mogła zabrzmieć komicznie, ale nikt nie odważyłby się roześmiać.Jest szósta rano, Camille już wstał i wziął prysznic, zjadł śniadanie, jegoteczka czeka pod drzwiami.Camille trzyma w ramionach Kicię, drapie jąjedną ręką po grzbiecie i oboje wyglądają przez okno.Spojrzenie inspektora napotyka kopertę z nagłówkiem domu aukcyjnego,którą zeszłej nocy zdecydował się w końcu otworzyć.Ta aukcja jest ostatnimaktem przejmowania schedy po ojcu.Jego śmierć nie była dla Camille'abolesnym ciosem, nie; był wstrząśnięty, poruszony, potem czuł smutek i żal,ale śmierć ojca nie była dla niego końcem świata.Spowodowała standardoweprzykrości.Z ojcem wszystko było tak okropnie przewidywalne i nawet jegośmierć nie stanowiła wyjątku.I jeśli Camille do dziś nie mógł się zdobyć naotwarcie koperty, to tylko dlatego, że jej zawartość podaruje mu tę odbitkę,choć dotąd jeszcze tego nie zrobił.Ale nawet ten obraz oddał na aukcję.Kiedy dzieło matki trafi wreszcie w cudze ręce, być może odzyska spokój,być może będzie mógł wreszcie sprzedać pracownię w Montfort, ostatnieogniwo tego łańcucha, który teraz z niczym go już nie łączy.Wraz ze snem napłynęły do niego inne, znacznie bardziej aktualne i na-glące obrazy dziewczyny, która się wyswobodziła z uwięzienia.Wszystkieprzedstawiają śmierć, ale śmierć, która dopiero nastąpi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]