[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko świadomość, że dziwniobserwatorzy żółwi mogą udzielić im pomocy, pozwoliła jej jeszcze iść.Cała grupa stała przyczajona za gęstwiną krzewów i pnączy na skrajulasu.Nieco dalej wąska plaża opadała łagodnym zboczem do oceanu.Poddrzewami zalegały niemal całkowite ciemności.- Posłuchajcie, potrzebujemy pomocy - powiedział Luke, przykucnąwszyobok nieznajomych.Christy pomyślała, że jako jedyna wyprostowanaosoba w okolicy, stanowi teraz najlepszy cel, i szybko zrobiła to samo.- Cicho, wystraszycie je - rzucił szeptem przez ramię jakiś mężczyzna.- Kogo? - Luke był wyraznie zniecierpliwiony, posłusznie jednak zniżyłgłos do szeptu.- %7łółwie.Moglibyście się uciszyć? Czekaliśmy na to trzy dni.- Tak, bądzcie cicho - przytaknął kolejny zirytowany szept.Skarconyniczym niegrzeczny dzieciak, Luke posłusznie umilkł.Christy wyczuwała jego zniecierpliwienie, jednak zrozumiała także, żenic prócz histerycznego krzyku nie oderwie teraz tych ludzi od ich zaję-cia.I choć nie miała nic przeciwko histerycznym krzykom, obawiała się,że akurat teraz przyniosłyby im one więcej szkody niż pożytku.Równieistotny był fakt, że krzyk mógł zwabić kogoś innego, kogo z pewnościąwolałaby już nigdy nie spotkać.Uznawszy, że lepiej być w pobliżu ludziniż z dala od nich, przysunęła się tak blisko grupy obserwatorów żółwi, żeniemal czuła ich oddechy.Tamci wszyscy wpatrywali się jak urzeczeni wplażę.Christy także spojrzała w tym kierunku.Przez moment nie widziała nic prócz jasnego piasku, pomarszczonejpowierzchni morza i gwiazd przebijających czasem spomiędzy chmur.Potem dostrzegła na plaży coś, co wyglądało jak czarne koło, mniej wię-cej rozmiarów hula-hoopu.Po chwili zauważyła także, że w jego wnętrzucoś bez ustanku się porusza i przesuwa.Nieco dalej znajdowało się drugiepodobne koło.- Posłuchajcie, to nagły wypadek.- Cierpliwość najwyrazniej nie byłagłówną z cnot Luke'a.Jeden z członków grupy syknął z irytacją i odwrócił się w ich stronę.- Jeśli musicie gadać, chodzcie tutaj - wyszeptał i wciąż pochylony niskonad ziemią odciągnął ich od reszty.Gdy odszedł już na odległość, którąuznał za bezpieczną, przystanął i wyprostował się.Luke i Christy zrobilito samo.Byli kilkanaście metrów od plaży, jednak nie dość daleko, byChristy nie widziała białej smugi piasku prześwitującej międzydrzewami.Dopiero teraz dotarły do jej świadomości dzwięki wydawaneprzez owady, żaby i różne nocne stworzenia.Rozglądając się dokołaniepewnie, Christy przysunęła się do Luke'a i złapała go za rękę.- Pójdziemy sobie, jeśli tylko pozwolicie nam skorzystać z telefonu -odezwał się Luke, ściskając lekko jej dłoń.- Z telefonu? Tutaj nie ma telefonów.To rezerwat przyrody i.- Telefonu komórkowego - sprecyzował.- Nie mamy telefonów komórkowych.Obserwujemy żółwie.Christyniemal usłyszała, jak Luke zgrzyta zębami.- Ktoś nas ściga - wybuchnęła, pamiętając jednak o tym, by nie mówićzbyt głośno i nie zwabić nieproszonych gości.- Chce nas zabić.Rozbiłmoje auto, zamknął nas w bagażniku.- Chcielibyśmy pożyczyć jakiś samochód - przerwał jej Luke sta-nowczym tonem.- Nie mamy samochodu.Przyszliśmy tutaj na piechotę.Jesteśmyprzyrodnikami, obserwujemy, jak żółwie składają jaja.Czekaliśmy trzydni i właśnie się doczekaliśmy.A ja tego nie widzę.Mężczyzna mówił z takim żalem, że Christy poczuła się w obowiązku goprzeprosić.- Przykro nam, naprawdę.- Gdzie my właściwie jesteśmy? - spytał Luke.- Czy znajdę tu gdzieś wpobliżu telefon? Albo kogoś, kto udzieli nam pomocy?- Najbliżej jest chyba sklep przy przystani promowej, to na zachód stąd.Na piechotę dojdziecie tam za jakieś cztery, pięć godzin.Musicie wrócićtą samą drogą, którą tu przyszliście, przez las.Christy wzdrygnęła się i przywarła mocniej do Luke'a.- A dokąd dojdziemy plażą? Możemy iść wzdłuż brzegu? - pytał dalej, ztrudem ukrywając zniecierpliwienie.- Donikąd.To tylko mała, chroniona prawem zatoczka, z niewielką łachąpiasku, na którą przypływają żółwie.- Christy.- Dłoń Luke'a zacisnęła się mocniej na jej dłoni.Christywiedziała już, czego się może spodziewać.- Nie moglibyśmy zostać z nimi? Tylko do rana? - zapytała błagalnymtonem.Na samą myśl, że znów miałaby się przedzierać przez las, robiło jej sięsłabo.Ta perspektywa napełniała ją też strachem.Morderca na pewnowciąż ich szukał.Jeśli znajdzie ich w lesie, nie będą mieli najmniejszychszans.Tutaj przynajmniej byli w pobliżu inni ludzie.- Mamy tylko jeden namiot.- W głosie ich niedoszłego wybawcy wy-raznie słychać było zniecierpliwienie.- Mogę dać wam parę koców i tro-chę jedzenia.Ale musicie być cicho i nie wchodzić nam w drogę.- Oczywiście - przytaknęła skwapliwie Christy.Luke milczał przez kilkasekund.Potem powiedział:- Tak.Zwietnie.- Dobrze.Chodzcie tędy.- Mężczyzna odwrócił się i wszedł międzydrzewa.Christy i Luke ruszyli za nim.Namiot stał na skraju plaży, kil-kaset metrów od miejsca, w którym cała grupa obserwowała żółwie.- Zśś.- syknął ich przewodnik i wszedł do namiotu.Wrócił po chwili iwcisnął w ręce Luke'a spore zawiniątko.- Chętnie bym wam jakośjeszcze pomógł, ale.- Najwyrazniej myślał już o tym, by jak najprędzejwrócić do swoich żółwi.- To wystarczy.Dziękujemy.- Jeśli chcecie spać na plaży, idzcie tędy - powiedział mężczyzna,wskazując kierunek przeciwny do tego, w którym znajdowały się żół-wie.- Będziemy tu przez całą noc.Gdybyście potrzebowali pomocy,krzyczcie.To powiedziawszy, obrócił się na pięcie i ruszył spiesznie w stronę swychtowarzyszy.- Chodzmy.- Luke zaczął iść w przeciwnym kierunku, a Christy po-słusznie pomaszerowała za nim.Szli wzdłuż plaży, blisko krawędzi lasu.Christy wciąż dostrzegała tylko kształty, zarysy przedmiotów, wi-dzialność była jednak nieco lepsza niż w lesie.Chłodna, słona bryza odmorza unosiła im włosy.Christy czuła, że jej ubranie wciąż jest wilgotne.Głosy leśnych stworzeń zagłuszył szum morza, co jej zdaniem byłokorzystną odmianą.Od czasu do czasu pomiędzy chmurami prześwity-wały gwiazdy i księżyc.- Nie za daleko - powiedziała Christy, łapiąc Luke'a za ramię.Zwia-domość, że w razie potrzeby mogła wezwać na pomoc innych ludzi, do-dawała jej nieco otuchy.Potem jednak przystanęła i opuściła ręce, ude-rzona przerażającą myślą.- O mój Boże, a jeśli on nas znajdzie i zabijewszystkich?- To byłoby dość trudne, chyba że miałby ze sobą karabin maszyno -wy.Poza tym ten facet nie chce zabijać innych ludzi.Za każdym razem, kiedypróbował cię dopaść, byłaś sama.Rzeczywiście.Christy skinęła głową, podniesiona na duchu.Odrobinę.Luke zatrzymał się kilkanaście metrów dalej, obok niewysokich, się-gających mu pasa skał.Wystawały z ziemi niczym wielkie zęby,przypominające literę V, zwrócone wierzchołkami ku lasowi.Lukeprzykucnął i położył zawiniątko na piasku.Christy nie tyle przyklękła, ileopadła bezwładnie na kolana.Brała właśnie głęboki oddech, kiedyusłyszała cichy trzask, a tuż obok zapłonęło blade światełko.Otworzyłaszeroko oczy i spojrzała na Luke'a, który przeglądał właśnie zawartośćtobołka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]