[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Więc to już koniec? spytałem.A ponieważ nie odpowiadała: Co za powodzenie! Dawno nie słyszałem takich oklasków!Spojrzała na mnie zdziwiona. Oklaski?! Ależ, proszę pana, to okropne! Trzeba cos zrobić! Publicznośćwłaśnie bije mistrza po twarzy!54Roland Topor Cztery róże dla LuciennePRZELOTNE BURZERano dozorczyni wydała mi się dziwna.Powiedziała Dzień dobry panu takjakoś, że przeszły mnie ciarki. Wstała dziś lewą nogą , pomyślałem i przyspieszyłem kroku, by złapaćczekający na przystanku autobus.Kiedy pokazałem miesięczny konduktorowi,spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma.Poczułem się nieswojo. Co jest? spytałem. Coś nie w porządku?Zarechotał. Ty psie niewierny, kto ci pozwolił zwracać się do mnie takim tonem? %7łe co? Psie! Wyskakuj! Ależ. Straż! Wyrzucić tego człowieka za burtę!Dwóch pasażerów jadących na platformie podeszło i wypchnęło mnie na ulicę.Autobus jechał dość szybko.Upadłem nieszczęśliwie.Zdaje się, że zemdlałem.Przytomność odzyskałem w aptece.Ciało miałem obolałe.O stanie ducha lepiej niemówić. Biedy człowiek westchnął aptekarz jeszcze jedna ofiara MontbardaOprawcy! No, dzięki Bogu, to nic poważnego.Byłem oszołomiony.Ten aptekarz to wariat! Potem zacząłem się zastanawiać.Wistocie, konduktor autobusu też zachował się jak wariat.I pasażerowie również.I dozorczyni! Jęknąłem. Ach, odzyskuje przytomność! krzyknął jakiś głos.Złapałem się za głowę. Kto to jest Montbard Oprawca? spytałem.Aptekarz zrobił grozną minę. To najbardziej plugawy z piratów, którzy grasują po naszych morzach.Ale jasię go nie boję! Jeszcze się taki nie narodził, co by Scypionowi zaszkodził!Afrykańskiemu.55Roland Topor Cztery róże dla LucienneNie mogłem dłużej wytrzymać.Skoczyłem do wyjścia.Uciekać! Dokądkolwiek,byle dalej od tego koszmaru! Ledwo przebiegiem sto metrów, za ramię chwycił mniepolicjant. Hola, ptaszku! Jak ktoś tak szybko biegnie, to znaczy, że ma nieczystesumienie! Chciało się uciec przed policją Jego Wysokości? Jakiej Wysokości?Człowiek w mundurze zrobił się purpurowy. Jakiej Wysokości? Wyciągnął pałkę i wyrżnął mnie z całej siły w czaszkę.Zemdlałem.Obudził mnie jakiś kloszard. Chodzmy, Toto, nie leż tu, bo niedługo przejdzie patrol, a Ramzes nie lubi,jak mu tarasować drogę.Moja głowa, moja biedna głowa! Ramzes, Scypion, Montbard?! Sami wariaci,wszyscy stuknięci! Albo.albo tylko ja! Mój biedny, chory mózg nie wytrzymuje,wpada w panikę, myli wszystko.Zwariowałem? Chwileczkę, osiem razy osiem?Sześćdziesiąt cztery.Ale to, że umiem liczyć, nie znaczy, że jestem normalny.Skądmożna wiedzieć, czy się jest normalnym? W jaki sposób to sprawdzić?Zostawiłem włóczęgę.Przy pierwszej tabliczce z napisem Lekarz zatrzymałemsię i wszedłem.Na szczęście w poczekalni nikogo nie było.Weszła młoda dziewczyna i spytała, czego sobie życzę. Chciałbym się dostać do pana doktora powiedziałem natychmiast!Lekarz wyszedł po mnie osobiście. Jeszcze jeden! No, co panu dolega? Odnoszę wrażenie, że tracę zmysły.Wybucha niepokojącym śmiechem.On też! Ależ nie, to pewnie ja wszystkozniekształcam, padam ofiarą własnych rozregulowanych zmysłów, działających jakkrzywe zwierciadła. Doktorze, mam wrażenie, że wszyscy dookoła zwariowali.Skręca się ze śmiechu.To nie może być złudzenie Widzę go, słyszę, Jak sięśmieje, jak pada ze śmiechu.To nie ja deformuję obraz! A więc? Biedny przyjacielu, nie pan jeden przychodzi z tym do mnie szydzi i niemyli się pan.To prawda wszyscyście zwariowali.Buntuję się.Jeśli każdemu się zdaje, że wszyscy zwariowali, i wszyscy mająrację, to nikt nie zwariował.Zresztą, ja nie uważam się za Scypiona!Z dumą komunikuję mu o tym. Nie uważa się pan za Scypiona? Dobrze, hm.No to za kogo.w takim razie? Ależ.za nikogo! Rozmycie osobowości! Ależ nie, no przecież jestem sobą, Louisem Faloux.Wyciągam dowód osobisty, prawo jazdy, kartę wyborcy i rzucam wszystko nabiurko.Na to on wpada w furię.56Roland Topor Cztery róże dla Lucienne Pan jesteś wariat podśpiewuje, ot tak sobie, bez melodii, z nieprzeniknionątwarzą. Pan jesteś wariat, pan jesteś wariat, Louis Faloux to ja!Podskakuję. W takim razie, niech pan pokaże dokumenty.Wrzeszczy jak opętany: On ma czelność rządać dokumentów! Tego już doprawdy za wiele! Złodziej!Ty parszywy złodzieju! O, tu są dokumenty! Papiery, które mi ukradłeś, złodzieju!Rzuca się, by chwycić dokumenty, ale bronię mojej własności.Wreszcie udajemi się je wyrwać.Uciekam.Wychodząc słyszę jeszcze, jak dzwoni na policję.Teraz jestem już pewien: wszyscy zwariowali prócz mnie.Ten sam rodzajszaleństwa: każdy uważa się za kogo innego.Na ulicach rozlepiono wielkie, czarno białe, przecięte trójkolorową wstęgąobwieszczenia.Powszechna mobilizacja.Napis głosi: Dżyngis chan nam zagraża.Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi.Podpisano: Montezuma.Och, mojagłowa, moja biedna głowa! A przecież wcale nie boli.Siadam na ławce i rozmyślam.Co robić? Czy istnieje rozsądny sposób, by stawićczoło zwariowanemu światu?W chwili, gdy już się poddawałem, potworne wycie wyrwało mnie zodrętwienia.Obok przegalopowali jacyś ludzie ogarnięci obłędną paniką.Jedenkrzyk, jedno imię urosło do niebywałych rozmiarów: Dżyngis! Dżyngis chan!Dżyngis chan! Niewiarygodne, a jednak prawdziwe! Dżyngis chanzmartwychwstał! W jakiej postaci? Nie musiałem długo się głowić.Właśnie przybył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]