[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Nie istnieje radżpucki pałac, który nie miałby tajemnych przejść!Dorastając tu, miałem dość czasu i powodów, żeby odnalezć i poznaćwiększość z nich.Radżputana jest wprawdzie krajem cudów i magii, alenie wszystko, co na pierwszy rzut oka wygląda na diabelską sztuczkę, jestteż takie przy lepszym wejrzeniu.Winston potrzebował dłuższej chwili, nim do niego dotarło, że młodyCzand mówi po angielsku -wprawdzie z akcentem, ale prawiebezbłędnie.Był tym niezwykle zaskoczony.- Gdzie pan poznał tak dobrze nasz język.Wasza Wysokość? - zapytałpospiesznie, przypominając sobie reguły uprzejmości.Mohan Tadżid uśmiechnął się jeszcze szerzej.-Dokładnie o to samo chciałbym spytać pana, kapitanie Neville! O to ijeszcze o inne rzeczy.-Skinął głową Winstonowi.-1proszę mnienazywać po prostu Mohan Tadżid.W tym momencie odezwała się żołnierska nieufność Winstona, a jegotwarz spochmurniała.-Czy Jego Wysokość radża wie, że pan tu jest?Twarz Mohana Tadżida nagle spoważniała.-Nie.I lepiej będzie, jeśli sięnie dowie.-Zciszył głos. Tu mury mają oczy i uszy, które także dlawtajemniczonych są często trudne do odnalezienia.Proszę za mną! -Wstał szybko, dużymi, ale prawie bezszelestnymi krokami podszedł doprzeciwległej ściany i zaczął manipulować przy drewnianej, rzezbionejboazerii.Płyta o wysokości człowieka otworzyła się do środka,odsłaniając ziejący czarny otwór.Młody Czand wziął z najbliższego stołulampę i ruchem głowy wskazał Winstonowi, żebyszedł za nim.Winston się zawahał.A jeśli to zasadzka? Czy mógł zaufać synowiradży? Mohan Tadżid poczekał na niego cierpliwie,Młody Hindus, prawie tak wysoki jak Winston, był szczupłyi wysportowany.Jego ciemna jak wypolerowane drewno skórakontrastowała z jaskrawą bielą munduru, a w czarnych oczachpołyskiwała żądza przygód i wesołość, ale Winston nie zdołał w nichodkryć ani śladu podstępu czy złych intencji.I chociażrozum go ostrzegał, to instynkt podpowiedział mu, że może zaufaćMohanowi Tadżidowi.Skinął więc głową, ruchem ręki nakazał BabuSaidowi, żeby poczekał na niego, a następnie wszedł w ciemność.Delikatnym pociągnięciem Mohan Tadżid zamknął za nimi płytę.Przywitała ich mieszanina chłodu oddawanego przez kamień i duszącego,gorącego powietrza.Winstonowi było chłodno, a zarazem na czołowystąpiły mu krople potu.Korytarz był tak wąski,że musieli iść jeden zadrugim.Mohan Tadżid kroczyłz przodu, a lampa oświedała korytarz ledwo dwa kroki nap rzód.Winston stracił jakiekolwiek wyczucie czasu i przestrzeni, niepotrafiłby powiedzieć, jak długo idą iw jakim kierunku.Mohan Tadżidstanął tak nagle, że Winston niemal na niego wpadł.Usłyszał lekkie puknięcie, a po chwili Mohan Tadżid wyszedł przezniskie drzwi na zewnątrz, na dziedziniec.Winston z ulgą wdychał nocnepowietrze, ciepłe jak na tę pózną godzinę, a jednak lekkie i świeże postęchłym zapachu tajemnego korytarza.Ostrożnie, cal po calu, MohanTadżid zamknął z powrotem drzwi.Starając się nie robić hałasu, przeszlicichym krokiem przez wewnętrzny dziedziniec, na drugim końcu wspięlisię szerokimi drewnianymi schodami na górę i weszli na galerię okolonąrzezbioną balustradą.Mohan Tadżid dotknął lekko ramienia czerwono-złotegomunduruWinstona i wskazał na jasno oświetlone przejście pod nimi, znajdujące sięmiędzy wysokimi kamiennymi kolumnami.Winston rozpoznałnatychmiast to przejście po dwóch lwach z brązu, które podnosiły łapy poobu stronach drzwi.I wiedział dokładnie, żeowi czterej uzbrojeni po zębyradżpuccy wojownicy mogli jeszcze przed chwilą stać pod drzwiami jegopokoju.Poczuł, że Mohan Tadżid wpatruje się w niego.Odpowiedział na togłębokie, spokojne spojrzenie kiwnięciem głowy, by dać do zrozumienia,że wie,o co chodzi.Mohan Tadżid znowu kiwnął na niego ręką.Z galeriiskręcili w pozornie niekończący się korytarz z kolumnami, pomiędzyktórymi widać było rozgwieżdżone niebo nad pustynią.KoszulaWinstona, którą nosił pod ciężkim surdutem, przykleiła mu się dospoconych pleców, ponieważ była to najgorętsza pora roku.Lekki wiatr,który powiewał między potężnymi kamiennymi filarami, chłodził goprzyjemnie.W następnej sekundzie poczuł, że Mohan Tadżid chwyta go za rękaw iciągnie za jedną z kolumn po wewnętrznej stronie korytarza.Odruchowospróbował się uwolnić z uchwytu i ze zdumieniem stwierdził, że niedoceniał siły Mohana Tadżida.Młody Hindus przylgnął do sąsiedniegofilaru i przyłożył palec wskazujący do warg.Winston wsłuchiwał się wnoc, ale nie usłyszał nic poza szeptem wiatru i odległym krzykiemzwierzęcia gdzieśw oddali.Potem, po krótkiej wieczności, kroki, energiczne, równe izdecydowane, dudniące po gładkiej kamiennej posadzce.Winstonprzylgnął do ściany i zerknął przez ramię.Dwóch radżputówprzemaszerowało obok w ramach obchodu.Wieczność trwało, nimoddalił się dzwięk stawianych kroków, by w końcu ucichnąć międzymurami pałacu.Dopiero po dłuższej chwili Mohan Tadżid dał mu rękąsygnał, że mogą iść dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]