[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taką musiała być Judyta, gdy szłastrojna po głowę Holoferna.Coś heroicznego i poszanowanie obudząjącegootaczało ją jak aureola; broniła jej powaga.Wzrok zuchwały, zdaje się, tknąć jejnie mógł, a słowo szyderskie nie doszłoby jej uszu.Taką widział ją Stanisław w bliskim kościele płaczącą na modlitwie, zewzrokiem wlepionym w krzyż i nic oprócz krzyża nie mogącym zobaczyć.Odnikogo prócz Boga nie pragnęła litości, od nikogo prócz siebie pomocy.Znaćbyło, że na Opatrzność i na siły, które jej da, rachowała.Blada, wysmukła, czarnooka i czarnowłosa, w rysach twarzy miała typarystokratyczny, ale podniesiony do ideału.Zwykle twarze, które zgodzono siędo tej klasy odnosić, są chłodne lub szyderskie, regularność rysów przechodziprawie w martwość posągu.Tu wielka powaga i wzniosłość łączyły się zuczuciem wielkim, słodziła je dobroć i zastępowała dumę.Spojrzenie jednopozwoliło się domyślać całej krótkiej młodości (nie miała bowiem latdwudziestu), spędzonej w upałach cierpienia, co tak szybko dojrzałość ludziprzyspiesza.Znać było i wykształcenie malujące się zawsze na zewnątrz wjakimś wdzięcznym układzie, i myśl rozwiniętą, co patrzy przez oczy, i walkę zlosem upartą, i niezmienne postanowienie niepoddawania się nieszczęściu.Czarne jej oko oprawne w powiekę wypukłą, brew narysowana silnie, nosekkształtnie wycięty, usta malutkie i wąskie miały w sobie coś takniepospolitego i zastanawiającego, że każdy na nią zwracał wejrzenie, dziwiącsię skromnemu ubraniu przy królewskiej twarzy.Stanisław wszedł poruszony i łzy kręciły mu się w oku.Chciał był tam pozostać,ale się oburzał na posądzenia, które go spotkać mogły.obcy jakież miałprawo w cudze mieszać się losy? Widział tylko przez okno, jak wyprowadzanociało, jak spłakana jeszcze mężnym krokiem wyszła za skromnym wozemwnuczka i poprowadziła do mogiły ostatniego opiekuna.Wieczorem izdebka była pusta, okno szeroko otwarte, we trzy dni palił w niejfajkę Niemiec, który się tam przeniósł i już jakiś warsztacik ustawił.Stanisław nie śmiał się pytać doktora, co się stało z Konstancją, choćwspomnienie jej żywo go jeszcze zajmowało; minęło parę tygodni, spotkali siętrafunkiem z lekarzem. Bądzże spokojny o swoją sąsiadkę rzekł lakoniczny lekarz wszystkosię jakoś dało urządzić, o ile można było najlepiej. Zapewne odjechała do krewnych? Nie chcieli się nią zaopiekować, ale z uczciwą dumą nie przyjęładobrodziejstwa tych, którym przypisywała nieszczęścia dziada.To kobieta,jakiej w życiu nie widziałem.Charakter niesłychany, stworzona na mężczyznę.Wystaw sobie, dobrowolnie poszła służyć.To mówiąc doktor spojrzał na zegarek i odszedł.Nierychło przypadek znowuodkrył Stanisławowi mieszkanie Konstancji i zbliżył go do niej.Niewiele bywałpo swoich znajomych i potrzeba było przynagleń ojca i matki, żeby go trochę naświat wyciągnąć.Do liczby dawnych przyjaciół Balów należała rodzina Krombachów, od wiekówosiadła w Warszawie i bardzo zamożna.Były ich trzy czy cztery pokolenia podjednym dachem patriarchalnie żyjące, co jest może największym dowodemumiejętności życia i stanowczą próbą charakterów; taka zgoda nawet międzybardzo poczciwymi ludzmi, w codziennych zetknięciach zostających, jest rzecząniełatwą.Najstarsi Krombachowie, dziad i babka, mieszkali na pierwszympiętrze, obok nich młodzi Krombachowie z mnogimi dziećmi.Młodzistosunkowo tylko mogli się tak nazywać, gdyż Artur liczył lat czterdzieści, aArturowa z górą trzydzieści.Sześcioro dziatek, już po części dorosłych,obiecywało długie jeszcze lata poczciwej familii.Przy dwojgu to młodszychznalazł Stanisław nauczycielką pannę Konstancją.On dla niej był całkiemnieznajomym, bo nigdy oczów na żadne okno nie podniosła sierota i ledwieumiała rozpoznać tych, co ją otaczali; jakież było jej podziwienie, gdy bliżejpoznając Stanisława dowiedziała się od niego, że najdrobniejszy szczegół jejżycia przy podstolim nie był mu obcy.To zajęcie, jakie wzbudziła, współczucie pełne uszanowania, które jej okazywałStanisław, przywiązało do niego Konstancją.Uważała go za przyjaciela, któregolos jej dał w nieszczęściu.Myliłby się, kto by uczucie tych dwojga serc młodychnazwał miłością; było ono tak dziwne, tak nowe, że na nie nowego by imieniapotrzeba.Poczęło się czułą przyjaznią, w którą się żadna myśl namiętna niezakradła, spokojnym, ale ręczącym za przyszłość przywiązaniem.Oboje młodzii potrzebujący wylać się, zaufać, powierzyć, znalezli w sobie brata i siostrę.Ajednak Stanisław był dla niej więcej niż bratem, ona dla niego więcej niż siostrą.Serca ich tak się doskonale, tak łatwo rozumiały, że nigdy na chwilę niezwątpiły o sobie, nie potrzebowały się spytać, upewnić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]