[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chryste.dzięki dodała, opuszczając głowę nakolana. Do usług.Bo wiesz, nie chciałbym kończyć tej sprawy w pojedynkę.Posłała mu słaby uśmiech. Co teraz? Dobre pytanie. Byłam pewna, ze trasa ma uzasadnienie w barwnym kodzie alchemików.Bainbridge wzruszył ramionami. Może trzeba było zacząć od końca? Bo inaczej to nie ma sensu. Dobrze, ale jak się o tym przekonamy? Użyjemy plecaka. Nie jest dość ciężki, a jeśli go stracimy. Lepiej stracić plecak niż jedno z nas.Philip sięgnął po plecak.Stanął na skraju rozpadliny i ostrożnie położył go naczerwonym kamieniu, tuż obok miejsca, w którym jeszcze niedawno znajdował sięczarny kamień.Wolno puścił plecak i cofnął się.Nic się nie wydarzyło. Dobra nasza mruknął, zabierając plecak. Ale wciąż nie jestem przekonany.Użyjmy liny.Obwiąż się w pasie, a ja przeciągnę koniec przez uchwyt w ścianie.Jeśli kamień utrzyma twój ciężar, to dobrze, jeśli nie, złapię cię.Laura dwukrotnie owinęła się liną w talii, a Philip zawiązał solidny węzeł.Następnie przełożył luzny koniec przez żelazny uchwyt pochodni i trzymając linę,stanął w szerokim rozkroku na skalnej półce.Laura zatrzymała się na krawędzi iostrożnie umieściła stopę na czerwonym stopniu.Oddychała ciężko, a na jej czolepojawiły się krople potu. Zaczynamy.Kamień wytrzymał.Odwróciła się do Philipa z triumfalnym uśmiechem, on zaśuniósł kciuki. Wypróbuj następny powiedział. Poluzuję trochę linę.Laura przyjrzała się okrągłym stopniom, które miała przed sobą.%7łółty kamień byłumieszczony jako drugi z lewej w drugim rzędzie.Stąpając możliwie najdelikatniej,przeskoczyła nań i odetchnęła z ulgą. Idę do końca oznajmiła. Byłoby zbyt niebezpiecznie, gdybyśmyjednocześnie skakali po tych kamieniach. Zwróciła się ku przeciwległemu brzegowii przestąpiła na biały stopień w trzecim rzędzie.Tam zatrzymała się na moment,wzięła głęboki wdech i przeskoczyła na czarny kamień w ostatnim rzędzie.Kilkasekund pózniej była już po drugiej stronie. Twoja kolej! zawołała, czując, jak serce bije jej mocno.Rozplatała linę i przełożyła jej koniec przez drugi uchwyt w ścianie, nieopodalzwieńczonego łukiem przejścia, by Philip mógł się zbliżyć do krawędzi i przewiązaćnią w pasie.Gdyby stopnie nie wytrzymały jego ciężaru, zdołałby się samodzielniewspiąć na drugi brzeg.Szybkimi, ale i ostrożnymi ruchami Bainbridge podążył śladem Laury czerwony żółty, biały, czarny i już po chwili był na drugiej stronie. Chciałbym powiedzieć rzekł, ocierając pot zalewający mu oczy ze to dobrazabawa, ale po prostu nie mogę.Przejście pod łukiem prowadziło do niedługiego korytarza, który skręcał w lewo,a następnie ostro w prawo.Gdy Laura i Philip pokonali drugi zakręt, ich oczomukazała się okrągła komnata.Zwiatło docierało tam od sufitu.Właściwie całesklepienie lśniło.Strop był z litej skały, a jednak wydawało się, ze kamień świeci samoistnie. Rany mruknął Philip, nie odrywając oczu od świecącego sklepienia.Widziałnierówności powierzchni oraz kurz na pokrywających go żółtych kryształach. Zdajesię, że to jakieś naturalnie emitujące światło kryształy dodał. Sprytni alchemicy. Owszem.Człowiek zaczyna się zastanawiać, prawda?W sali nie było nic prócz kolejnego otworu w ścianie, położonego naprzeciwkokorytarza, którym przyszli.Laura zajrzała tam i zobaczyła rozwidlenie tuneleprowadziły w prawo i w lewo, natomiast na ścianie między nimi umocowane byłydwa metalowe dyski, każdy mniej więcej wielkości płyty kompaktowej.Na dysk u polewej wyryto znak dwóch koncentrycznych okręgów.Dysk po prawej opatrzonoinnym symbolem: okręgiem z czymś w rodzaju rogów u góry i z krzyżem u dołu. Masz jakiś pomysł? spytała.Philip zajrzał do dokumentu Newtona. Są tutaj oba.Spójrz, obok labiryntu. Ten z lewej to symbol Słońca, drugi to Merkury, prawda?Philip skinął głową. Idziemy za Słońcem czy za Merkurym? zapytała. A jakie jest ich znaczenie? Merkury to skrzydlaty posłaniec.A Słońce.Zwiatło? Powierzchnia? Niewiele z tego wynika.Merkury to także rtęć, najważniejszy metalalchemików.Jeden z trzech podstawowych elementów, z których powstała Ziemia. Więc myślisz, że powinniśmy iść tędy? spytała Laura, wskazując korytarzodchodzący w prawo. Może.Ale z drugiej strony Słońce jest centralnym punktem całej astrologu.Stropy obu korytarzy świeciły tak samo jak sklepienie sali. Poszedłbym raczej w lewo, za Słońcem rzekł. Zgoda.Laura prowadziła.Nie spieszyli się.Już po kilku jardach korytarz skręcił w prawoi zaraz potem w lewo.Wkrótce dotarli do kolejnego rozwidlenia.Główna ścieżkadzieliła się na dwie mniejsze, z których jedna celowała w godzinę dziesiątą, a drugaw godzinę drugą.Na rozdrożu stała skalna kolumna.Na mej, na wysokości twarzyLaury, znalezli kolejny dysk.Był podzielony pionową linią.Po lewej widniał znowusymbol Słońca, dwa koncentryczne okręgi, po prawej zaś całkiem nowy znak,przypominający literę h" przeciętą poziomą linią. Czy to znaczy, że mamy podążać za Słońcem? Nie, nie może tak być powiedziała Laura. Masz rację, to chyba nie tak. Co oznacza, że albo idziemy tędy podsumowała Laura, wskazując na prawo albo wracamy do pierwszej pary symboli i ruszamy w przeciwną stronę.Wzięła od Philipa dokument Newtona i usiadła po turecku, oparta plecami okamienną kolumnę wyznaczającą rozstajne drogi.Zwiatło stropu było wystarczającosilne, by mogła swobodnie czytać. Zastanówmy się, jakie informacje już wykorzystaliśmy powiedziała. Kodbarwny? I to dwa razy, nieprawdaż? Ale tu wydaje się on niepotrzebny.Owszem,Merkury oznacza rtęć, ale pozostałe symbole to Słońce i Saturn, zatem w tymprzypadku Merkury to raczej planeta.Philip przykucnął obok Laury. A co z umiejscowieniem tych symboli? zapytał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]