[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.o co oni mieliby się pojedynkować?Otóż to! Henry już wiedział albo raczej zdawało mu się, że już wie; co więcej, tęsprawę pojedynków prawdopodobnie uważał za punkt szczytowy, więc tym samymgotów był przyjąć już bez większego wrażenia to, co miało nastąpić pózniej ten ciosostateczny, samo zadanie tego ciosu niby skomplikowane cięcie dokonane przezzręcznego chirurga, cięcie, którego pacjent nawet nie czuje swymi już przedtemporażonymi nerwami, nie wiedząc, że tamte uprzednie mocne wstrząsy, jakich doznał,były tylko uderzeniami na chybił trafił, żeby dotrzeć do siedliska choroby.Bo znaczeniemiała ceremonia ślubna.Bon wiedział, że właśnie temu Henry by się opierał, właśnie touznałby za trudne do przełknięcia.Och, bo on był przebiegły, ten Bon.Henry, który jużod tygodni zdawał sobie sprawę, że go wcale nie zna, mierząc swój nowy surdut patrzyłteraz, jak ten obcy mu człowiek, z całym zapamiętaniem pogrążony w uroczystych,nieomal obrzędowych przygotowaniach do tej ważnej wizyty, grymasi nad jego nowymsurdutem prawie jak kobieta.Bo Bon obstalował dla Henry ego surdut, zmusił Henry egodo przyjęcia tego prezentu, który miał służyć do wytworzenia z góry nastroju tej wizyty,jeszcze zanim wyruszyli z domu, zanim Henry zobaczył tę kobietę.Tak, więc Henry,oszołomiony wieśniak, popłynął na nieuchwytnej fali spokojnie niosącej go do punktu,gdzie musiał albo zdradzić samego siebie i całe swoje wychowanie, i sposób myślenia,albo też wyprzeć się przyjaciela, dla którego już wyrzekł się domu i rodziny, i w ogólewszystkiego.Oszołomiony i (w tym czasie) bezradny, gotów wierzyć wbrew samemusobie, dał się przyjacielowi, mentorowi, wprowadzić w jedną z owych nieodgadnionych,dziwnie zmartwiałych sieni, podobną do tej, przed którą zobaczył niedawno tegowierzchowca i ten powóz, a potem dalej w głąb domu, aż tam gdzie swoim purytańskim,prowincjonalnym umysłem uznał, że wszelka moralność stanęła na głowie i że wszelkihonor zaginął.Bo to było miejsce stworzone dla rozkoszy, dla nieposkromionychi bezwstydnych zmysłów, dla nich i przez nie.Ten wiejski chłopak z całym swoimprostym, kiedyś tak zupełnie jasnym kodeksem moralnym, w którym kobiety to albodamy, albo ladacznice, albo niewolnice, patrzył teraz na apoteozę dwóch skazanych ras,patrzył, jak tej apoteozie patronuje jej własna ofiara kobieta z twarzyczką jak tragicznamagnolia, ta odwieczna Ona, odwieczna Ta-Co-Cierpi; i patrzył na tego malca, na todziecko śpiące wprawdzie w jedwabiach i koronkach, ale w pełnym znaczeniu tego słowabędące po prostu ruchomością dla tego, kto je spłodził i posiadał jego ciało i duszę, i mógłsprzedać (jeżeli tylko chciał) jak cielaka czy szczeniaka, czy owcę.A mentor znówobserwował swego ucznia, może nawet przestając być w tej chwili mentorem, może jakgracz pytając się w myśli: Wygrałem czy przegrałem? Może kiedy stamtąd wyszlii wrócili do apartamentów Bona, Bon nie był na razie zdolny nawet do powiedzeniaczegokolwiek, do żadnej przebiegłości, bo tym razem już nie liczył na ów purytańskicharakter, któremu nie wolno okazywać ani zdumienia, ani rozpaczy bo tym razemmusiał liczyć (jeżeli w ogóle mógł na coś liczyć) na sam stopień zdeprawowania, namiłość; nie mógł nawet zapytać: No, co powiesz? Mógł tylko czekać, i to na coś niedającego się przewidzieć, na posunięcie człowieka kierującego się instynktem, a nierozumem.Więc czekał, aż Henry się odezwał pierwszy: Ale kobieta kupiona.Ladacznica.Odpowiedział mu łagodnie nawet teraz: Nie ladacznica.Nie mów tak.Co więcej,nigdy tutaj w Nowym Orleanie żadnej z nich nie określaj tym mianem.Bo w przeciwnymrazie może dojść do tego, że będziesz musiał za własną krew kupić sobie przywilejmówienia w ten sposób, i to prawdopodobnie od tysiąca mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]