[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy góry o³owiu zwali³y siê na moje piersi, a ognie zap³onê³y we w³osach, uczu³em Ciêw oczach pe³nych ¿Ã³³tej ciemnoSci, jako Swiat³o przychodz¹ce.Gdy mySl nie wymówiona, sama siebie stwarzaj¹ca, jedyna, straszna strasznych ¿ywota: - Otoumieram! - przebi³a na wskroS moj¹ g³owê, pozna³em Ciê, o Bracie, stoj¹cego w g³owachmoich.TyS wezwa³ ch³opa z szeregu, który w pop³ochu ucieka³, ¿eby siê twarz¹ w twarz przeciwkoid¹cej Smierci obróci³.TyS w³o¿y³ w jego piersi mêstwo nadludzkie, na jego rêku udxwign¹-³eS miê z ziemi.TyS to uczyni³, któryS jest Bóg, czyli Mi³oSæ.Czemu¿eS przed wiecznoSci¹ zamySli³ ten uczynek, a wtedy go wykona³?93Czemu¿eS siê uni¿y³ a¿ do ran moich wylewaj¹cych krew zropia³¹, a¿ do wzdrygnieñ i tchórz-liwych skuleñ cia³a, do wstrêtnego cierpienia, do przestrachu rozsiewaj¹cego milczenie, dopotu zmazuj¹cego czo³o i do nikczemnych ³ez?Czemu¿ skinieniem b³ogos³awionym oddali³eS Smieræ, a jednym ch³opskim spojrzeniem i jed-nym pog³askaniem uciszy³eS wszystkê burzê mêczarni?Ty wiesz, Ty jeden wiesz, jak by³o ¿ywym piersiom oddychaæ powietrzem, a zbudzonymoczom patrzeæ na Swiêt¹ wolê dusz w ³ykach.Ty wiesz, ¿e lepiej by g³owie mej by³o na skrwawionych koSciach w pospólnym dole.Dzisiaj, gdy uspokojony le¿ê bezczynnie, tylko senne i nêdzne przeczucie mówi mi o Tobie.Jestem jak uciszona woda stawu, w której odbi³o siê niebo z jego wichrzatymi chmurami i zjasn¹ otch³ani¹ lazuru.Ale jak przemija odbicie chmury w toni stawu, tak ucieka przeczuciez duszy mojej, i tylko ciemnoSæ bardziej okrutna ni¿ kiedykolwiek przenika j¹ a¿ do samegodna.O, Bo¿e, którego stopy dotkn¹³em xrenic¹ i ustami spalonymi przez mêczarniê, uka¿ raz jesz-cze trzexwym oczom powszedniego dnia bytowanie Twoje.Wyrwij z piersi przebieg³e zw¹tpienie i chytry rozmys³, które siê unosz¹ w kole widnokrêga,a wracaj¹ nie do mózgu, lecz do serca, i wal¹ siê w spracowane, ciê¿sze od g³azu, na podo-bieñstwo westchnienia.Wyrwij z serca westchnienie, które w nim le¿y ciê¿sze od g³azu, i daj mu odpocz¹æ u stopyTwojej, jak w dniach p³omiennych pozwoli³eS odpocz¹æ krzykowi rozpaczy.Ty.który mocen jesteS uczyniæ to, coS uczyni³, wyrwij z serca niewiern¹ mySl i wlej w nieb³ogos³awion¹ potêgê ciszy i zaufania.Niech siê raz jeszcze rozradujê w mi³oSci jednej, pospólnej z Tob¹, niech wyznam na ³onieTwoim krzywdê m¹ i niechaj zazna serce moje wiecznego spokoju na Twoim sercu, którySjest Bóg, czyli Mi³oSæ.94Drzewa w GrudnieCa³y dzieñ nastêpny zeszed³ na za³atwianiu spraw tycz¹cych siê pogrzebu.Michcik ruszy³ domiasta W³oszczowy po trumnê, a Rafa³ do proboszcza w Grudnie.Tam jednak wszystko ju¿by³o zadysponowane przez ksiêcia.Rafa³ dowiedzia³ siê tylko, ¿e zw³oki maj¹ byæ tego jesz-cze dnia przeniesione do koScio³a.Wróci³ tedy do Wygnanki i zaj¹³ siê wys³aniem listu przezumySlnego do rodziców.Nim napasiono konia i nim siê sam goniec odpowiednio najad³ a wy-pyta³ o drogê, nim wreszcie Rafa³ list obmySli³ i wystylizowa³, mia³o siê ju¿ ku wieczorowi.Deszcz, który zacz¹³ by³ padaæ oko³o po³udnia, la³ strugami.Michcik, przemok³y do suchejnitki, wróci³ z trumn¹ i u³o¿y³ w niej na wieczny spoczynek cia³o swego pana a towarzysza.Ledwie to wszystko by³o za³atwione, wpad³o na podwórze ze szeSæ pojazdów, kilka bryk,bryczek i wozów.To ksi¹¿ê Gintu³t z ca³¹ swoj¹ rodzin¹ i dworem przyby³ dla asysty w cza-sie przewiezienia do koScio³a zw³ok kapitana.Rafa³ by³ tak oszo³omiony mnóstwem tych nie-zwyk³ych figur, ¿e ledwie zdo³a³ wylexæ ze swego Spichlerzyka.Przed oczyma jego wyskaki-wa³y z karet, bastard i powozów m³ode i stare, przeSliczne i paskudne kobiety, wspaniali pa-nowie.Wszyscy z przybranym wyrazem najg³êbszego uszanowania wchodzili we drzwi ni-skiego dworu.By³ tak¿e proboszcz z organist¹ i s³u¿b¹ koScieln¹.Dzieñ siê ju¿ koñczy³, wiêc hajduki, s³u¿ba leSna, stangreci i lokaje zapalili smolne kagañce.Przy blasku posêpnych p³omieni, ze Spiewem koScielnym wyniesiono trumnê.WSród dzie-dziñca sta³ prosty, czterokonny wóz, wys³any s³om¹ i okryty wielkim kobiercem.Na nim usta-wiono i przymocowano powrozami trumnê.Ksi¹dz zakasawszy po³y sutanny ruszy³ przodem.Za nim szli ludzie z pochodniami.Tu¿ przy trumnie brn¹³ ksi¹¿ê Gintu³t, za nim owe piêknei brzydkie panie.Szaty ich brudzi³y siê, a nogi tonê³y w b³ocie rozmiêk³ej drogi.Mimo to¿adna do powozu nie wsiad³a.Dopiero za t¹ wspania³¹ czered¹ szed³ z dala onieSmielonyRafa³.Przy nim Michcik.Gdy orszak pogrzebowy mija³ wieS, wychodzili z chat ch³opiw brudnych koszulach, w zgrzebnych wystrzêpionych portkach, baby we wstrêtnych krótkichspódnicach, ko³tuniaste, pó³nagie dzieci.Wszystko to z otwartymi ustami dziwowa³o siê pa-trz¹c na wspania³y pochód, a dopiero gdy ognie by³y ju¿ daleko, wioska ruszy³a siê i postê-powa³a w dali od pañskiego orszaku.Za wsi¹ droga zni¿a³a siê miêdzy dwie lesiste góry nadrzekê i brzegiem jej ci¹gnê³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]