[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zrobił to sam, czy na żądanieWery?Nigdy jeszcze nie myślałam o otruciu Szaleja tak precyzyjnie ibez uników.Jakby wirtuozeria Richtera pobudziła mojąinteligencję, jakby muzyka ochłodziła umysł.Nie był toswobodny tok myśli, zbiór luznych, nakładających się obrazów,ale zimne, logiczne rozumowanie, do jakiego rzadko w życiubywałam zdolna.Nic przy tym nie czułam.Ani strachu, anibólu.Jakbym rozwiązywała trudne zadanie matematyczne.Dopiero kiedy zabrzmiały ostatnie tony sonaty d-dur,pomyślałam niemal obojętnie, ale z głęboką pewnością: Umieram ze zmartwienia.I tak już zostało.Piękny walcSchuberta, grany na bis po frenetycznych oklaskach, był jużtylko akompaniamentem do myśli, która raz zrodzona, nieopuszczała mnie ani na chwilę. Umieram ze zmartwienia.Prawie głośno to powiedziałam, kiedy znalezliśmy się wciepłym, wieczornym powietrzu przed Filharmonią. Zmęczona? Piotr uśmiechnął się do mnie serdecznie. Tak, dosyć.Właściwie po raz pierwszy zrozumiałamdosłownie, co to znaczy, że człowiek ma skołataną głowę. próbowałam przybrać lekki ton. A może człowiek miałby ochotę złożyć tę skołatanągłowę na męskim ramieniu? powiedział to żartobliwie,ale spojrzenie miał zatroskane. Chciałem ci zapropo-nować, żebyśmy poszli po koncercie do knajpki, na przy-kład na Kamienne Schodki i tam pożalili się przed sobąnawzajem przy butelce wina.Już, już miałam odmówić, ale w porę się pohamowałam.Jutro profesor wezmie mnie znowu w krzyżowy ogień pytań.Rozmowy z Henrykiem nie chcę mu powtarzać, boję się jegodomyślności.Wystarczy, jeśli powiem, że Henryk, wbrew jegoprzewidywaniom, nie mówił ze mną o zbrodni ani o Szaleju,ani o podejrzeniach, co zresztą będzie zgodne z prawdą.Ale cośmuszę rzucić na żer jego aparatowi do wykrywania prawdy.Powinnam więc iść z Piotrem i zręcznie nadać rozmowieodpowiedni tok.Zgodnie z instrukcjami mam go spytać, czySzalej zmienił się w ogóle, a zwłaszcza w stosunku do ludzi,którzy byli z nim owego pamiętnego wieczoru.Nie będzie tołatwe, nie bardzo czułam się na siłach nadawać ' czemukolwiekodpowiedni tok, ale muszę, bezwarunkowo muszę spróbować. Dobrze, chodzmy.Do domu też mi się jeszcze nie chcewracać.Niezależnie od mojego samopoczucia nie mogłam nieprzyznać, że pójście z Piotrem do publicznego lokalu ma swojeuroki.Knajpka była miła, z zacisznymi stolami podprzyćmionym światłem.Piotra znano tu i najwyrazniej lubiano.Kelnerzy szybko zakrzątnęli się, żeby znalezć stolik na uboczu.Piotr nie pytając ranie wybrał wino, zamówił sery, masło ipieczywo: obsłużono nas błyskawicznie.Znad napełnionychkieliszków uśmiechnął się do mnie ciepło.Jego jawna, choć nieagresywna sympatia złagodziła nurtujący mnie niepokój.Przywracał rzeczywistości normalne wymiary.Tak dalecepoczułam się przy nim kobietą, i to kobietą atrakcyjną i godnąuwagi, że zapomniałam niemal o swoich obowiązkachdetektywa.Piotr na szczęście natychmiast mi o nichprzypomniał. Krysiu, co ty o tym myślisz? Staram się nie myśleć w ogóle.Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. I co, udaje ci się? Raczej nie westchnęłam. Bo ja nawet się nie staram.Tak strasznie chcę roz-wiązać tę zagadkę, że niemal utożsamiłem się ze Stefanem.Wydaje mi się, że to ja za chwilę mam podnieść do ustfiliżankę z kawą, tylko wiem, że w tej kawie jest trucizna, iwiem, skąd się tam wzięła.Zamilkł i zapatrzył się przed siebie.Teraz dopiero zdałamsobie sprawę, ile ten człowiek musiał w ostatnich dniachprzeżyć i jak bardzo odbiło się to na jego twarzy, pozornienadal młodzieńczej, ale pobruzdżonej rysami cierpienia izgryzoty. I wiesz naprawdę? Nie! Jak we śnie, człowiek zna prawdę, ale nie wie,jaka ona jest, ucieka przed słowami, nie można jej nazwać.Przepraszam podniósł do ust wino i upił łapczywie sporyłyk, jakby mu zaschło w gardle ponosi mnie pisarskawyobraznia.Muszę się trzymać na wodzy żeby swojejzawodowej skłonności do dramatyzacji zdarzeń nieprzenieść na życie.Bo co minutę będę miał inna koncepcję,za każdym razem równie logiczną.Mów lepiej ty, wolęwiedzieć, co sama myślisz i jakim tropem idzie ten twójłaciński Geniusz Dedukcji. Mój Geniusz Dedukcji nie dzieli się swoimi hipotezamiprzed wyciągnięciem konkluzji.Przynajmniej takpostępował jako wychowawca.Mówił dopiero, kiedy jużpowziął ostateczne postanowienie. Rozumiem, ale ja przecież też chcę jakoś pomóc.Mówiłem to dziś porucznikowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]