[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Borys, na szczęście, niedzwonił, zalegając zapewne na tylnym siedzeniu autaElizy.Wściekłość na tego bałwana, niepewność, cozastanę po przekroczeniu progu mieszkania, i bliżejnieokreślony brak dobrze znanej mi radości z powrotuspowodowały, że coraz mocniej naciskałam na pedałgazu.Gdzie się ulotniło poczucie solidarności zpasażerami sznurów samochodów? Dlaczego wkurzamnie gość wciskający się na mój pas, chociaż do tej poryzawsze postępowałam w taki sam sposób? Domywydawały się szare, mosty byle jakie, drażniły remontyna ulicach.Zgasiłam kolejnego papierosa i włączyłamsilniejszy nawiew.Cholera, siekierę można by powiesić!– mruknęłam bezgłośnie.Jeszcze tylko kilka ulic, pilot,otwarcie bramy, zostawienie nissana na podziemnymparkingu, winda i dom.Na horyzoncie pojawił się mójkabacki apartamentowiec.Jeszcze chwila.Odpięłam pasy,wyłączyłam radio, zgasiłam kolejnego papierosa,zebrałam śmieci z siedzenia pasażera.Pod bramą omal nie uderzyłam w karetkę pogotowia.Boże! – targnęły mną złe przeczucia.– Co się dzieje? – Jednym skokiem znalazłam sięprzy kierowcy ambulansu, spokojnie wystawiającegotwarz do słońca.– Jakaś gówniara próbowała nastraszyć swoichstarych i połknęła czegoś za dużo.– Facet nie przestawałsię relaksować.– To już trzeci taki alarm dzisiaj.Paniwie, tyle połkną, żeby nic im się nie stało.A kto będziepłacił za nasze jazdy?Nie czekając na windę, wbiegłam po schodach napiąte piętro.Z mojego mieszkania wychodził chyba lekarzalbo ratownik, udzielając instrukcji Monice, koleżanceKlary.– Zapamiętasz? Jutro proszę o kontakt z opiekunemtej młodej osoby.I zostań z nią, żeby to się niepowtórzyło.– Panowie, ja jestem za nią odpowiedzialna… –udało mi się wydyszeć.– Co się stało?!– Na szczęście nic takiego.Pani jest matką, siostrą? –Nie wiedział, do jakiej kategorii mnie zaliczyć.– Jestem.– Postanowiłam nie zagłębiać się wmeandry naszego pokrewieństwa.– Łyknęła kilka tabletek nasennych, na szczęścieniewiele.Nie musimy jej zabierać na płukanie żołądka,ale dobrze, że pani jest.Proszę podpisać nam tutajprotokół przybycia i lepiej pilnować tej młodej osoby…– Tak, oczywiście.Wyrzuty sumienia sprawiły, że nie zwróciłam uwagina jego zniecierpliwiony ton i pełne politowaniaspojrzenie.– To ja się żegnam.– Lekko skłonił głowę.– A żebynie koleżanka…– Wiem.Dziękuję.Klara leżała na kanapie.Nie odwróciła głowy w mojąstronę.– Jak się czujesz? – Odetchnęłam z ulgą, widząc jącałą i żywą.– To ja już pójdę.– Monika sięgnęła po torebkę.– Dziękuję ci.– Wyjaśnienia postanowiłam odłożyćdo jutra.– Możesz dać mi swój numer?– Nie ma o czym mówić – tłumaczyła, podczas gdyja wklepywałam cyfry do komórki.– Ja o niczym niewiem.Przyszłam tylko do Klary po książkę, były otwartedrzwi, a ona leżała na kanapie i się nie ruszała.Więcwezwałam pogotowie.– Jeszcze raz dziękuję.Nie mogłam ruszyć się z przedpokoju, mimo żerozmowa z Klarą była nieunikniona.Jak to dobrze, jakdobrze… Nic się nie stało.Zaraz porozmawiamy,wyjaśnimy sobie wszystko, będziemy miały wieczórzwierzeń, noc prawdy.Już idę do ciebie, Klarciu, ty mipowiesz, dlaczego… chciałaś zasnąć.Nie mogłam myślećo tym, co mogła sobie zrobić.Postaram się być szczera, ajutro zaczniemy od początku, jak matka i córka, jaknajbliższe sobie istoty.Niestety, nogi wrosły mi w podłogę, głowa wpadła wkleszcze, dłonie zacisnęły się w pięści.– Co ty tam robisz?! – Głos Klary przywołał mnie dorzeczywistości.– Jesteś zła? Może byś chociaż przyszłaporozmawiać?Nie było źle, skoro chciała się kłócić.– Już idę! – Radość z odzyskania zbuntowanejnastolatki rozluźniła moje mięśnie.– Zrobić ci herbaty?– Proponujesz herbatę? A może szklankę mleka, jakniemowlakowi? – W takim stanie jeszcze jej niewidziałam.– Skoro już muszę ci to powiedzieć, otwórzwino.– Klara!– Co: Klara? Mam już prawie osiemnaście lat! Czy tymyślisz, że ja nigdy nie piłam wina? Jestem już dorosła!– Dobrze, naleję ci kieliszek! – uległam presji.Możetak uda się do niej dotrzeć? – Mów.– Jestem w ciąży.Niemożliwe… Powoli podniosłam kieliszek i wlałamdo ust cierpki, czerwony płyn.Banałem byłobystwierdzenie, że przypomniałam sobie pewien styczniowywieczór osiemnaście lat temu.Też był cierpki.– Dlaczego nic nie mówisz?Patrzyłam.Klara siedziała jak kiedyś ja na tapczaniew saloniku belfrówki: zagubiona, zbuntowana, wściekłana moje spojrzenie.Pamiętałam jeszcze, jak mamapodparła głowę dłonią i nie mogąc wykrztusić słowa,zerknęła na tatę, który zatopił we mnie zdziwiony wzrok.Dlaczego się nie zabiłam? – pożałowałam, że niezdobyłam się na połknięcie tych kilku z trudem zdobytychw aptece tabletek.Czy Klara z tego powodu…?– Powiedz coś – odezwała się.Co mam ci powiedzieć? Że znam to uczucie? Żeprzeżyłam to samo, co ty teraz? A może jednakpowinnam to powiedzieć? Może to ta chwila?– Jesteś pewna? – wykrztusiłam.Tylko tyle i aż tyle.– Nie.– To może…?Chciałam, żeby to była nieprawda.Fałszywy alarm.Bez ciąży, kłopotów, powtarzalności dziejów.Takierzeczy zdarzają się tylko w książkach albo w tandetnychtelenowelach.Obudzimy się ze złego snu i wszystkobędzie dobrze.A potem ja wyjaśnię, że jestem jej matką iurodziłam ją z miłości do Leona.A później sięwyrzekłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]